niedziela, 23 grudnia 2012

24. End up with nothing... but maybe still something?

  W końcu dolecieliśmy do Warszawy. Była noc a ulice były oświetlone jedynie przez lampy ustawione wzdłuż dróg. Jechaliśmy taksówką do domu. Kiedy po dłuższym czasie dotarliśmy wreszcie do podanego adresu, weszliśmy cicho do mieszkania. Wiedziałam, że mama jeśli się dowie, że przyprowadziłam grupę w momentach bardzo nieprzewidywalnych ludzi, wyrzuciła by i ich, i mnie na zbity pysk. Mimo wszystko zaprowadziłam gości cicho do pokoju. Na szczęście wymiary sypialni spokojnie pozwalały na pomieszczenie rodzeństwa, chociażby na podłodze. Trudno, ale póki nie mieli miejsca do zatrzymania się na dłużej, to była ich ostatnia deska ratunku. Dałam każdemu po śpiworze a sama położyłam się w łóżku. Chłopacy spali na ziemi, natomiast Rydel na tapczanie -ustawionym swego czasu specjalnie dla Lily...

                                                                              *  *  *

Dochodziła 4 w nocy, a ja nadal nie mogłam zasnąć. Uświadomiłam sobie wiele rzeczy -niekoniecznie przyjemnych... Zostawiłam moją naj przyjaciółkę na pastwę losu tysiące kilometrów od domu, przyprowadziłam do domu ekipę rozszalałych nastolatków, to wszystko bez wiedzy mamy, i do tego w pokoju miałam straszny burdel po rozwalonej wszędzie zawartości walizki. Jeszcze nigdy w tak krótkim czasie tyle razy nie postąpiłam w sumie niewłaściwie. Byłam z jednej strony zażenowana swoim zachowaniem ale z drugiej... Rozejrzałam się po pokoju. Sami kochani ludzie, którzy dla mnie tak wiele zrobili. Teraz mój wzrok skierował się na Rossa -chyba najbardziej ze wszystkich rozwalonego na podłodze. Uśmiechnęłam się. Cieszyłam się, że między nami w końcu się ułożyło. Nie było jeszcze w czasie naszej znajomości takiego momentu, w którym byłabym aż tak spokojna i zadowolona z sytuacji. Nagle zobaczyłam, że mój telefon leżący na szafce  na moment się rozświetlił po czym zgasł -sms. Od Lily. Ciekawe...

< TY S***** JAK MOGŁAŚ MNIE ZOSTAWIĆ?! NIE WYBACZĘ CI TEGO, ROZUMIESZ?!>

-Głosiła jego treść. Poczułam się specyficznie i momentalnie po moich policzkach potoczyły się słone łzy. Wcale nie dlatego, jak mnie Lily nazwała. Miałam wyrzuty sumienia, że zostawiłam przyjaciółkę. Jej angielski mocno kulał, była mało obeznana w terenie. Mimo tylu nie miłych słów, które w ostatnim czasie między nami padły, czułam się wciąż za nią odpowiedzialna. Co jak co, ale Lily była mało zorganizowaną niestety osóbką więc bałam się o nią. Co za tupet pokarano mnie nad zbytnią ostrożnością o innych, ale sama ostatnio do pakowania się w kłopoty byłam pierwsza. No świetnie! Zdenerwowana oparłam się o postawione na wezgłowiu poduszki. Gdybym tylko mogła wróciłabym po nią, czułam się fatalnie z myślą, że coś jej się może stać, ale niestety warunki były mało sprzyjające, więc pogodziłam się z myślą, że jeszcze trochę się będę musiała podenerwować. No tak, jak już mi się zaczęło układać to musiałam się z nią pokłócić. Niby nadal nie wiem o co poszło, ale jak zawsze miałam wrażenie, że to moja wina. Zwykle bezpodstawnie, aczkolwiek zawsze wiedziałam,że wina leży po obu stronach bez względu na przyczynę sporu. Tak już byłam wychowana, no trudno. Spojrzałam na zegarek. W takich właśnie chwilach, myśląc ze minęło co najmniej pół godziny minęło zaledwie 10 minut. Czyli mojej mentalnej katorgi ciąg dalszy. No super świetnie zarąbiście... Nie ma co... I jeszcze jak na złość nie mogłam zasnąć.Arghhhh...

Wstałam i poszłam do kuchni, gdzie nalałam sobie soku. Oparłam się o blat kuchenny i rozejrzałam po pokoju. Tak bardzo tęskniłam... Za tym domowym ciepłem, zapachem, jednak wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Zdeydowanie. W pomieszczeniu panował półmrok, a jednak kontury mebli widać było nad wyraz wyraźnie. Taki błogi spokój... Nic się nie zmieniło. Chwilę byłam spokojna, ale moje myśli znów zaczęła zaprzątać nieciekawa sytuacja, z której (jak się wydawało) nie mogłam nijak wybranąć...

_________________
Napisałam!. Wiem że krótki, ale jeszcze nadrobię :***

xoxo Dusss



Taka smutna notka...

Rozumiem, jeśli teraz będziecie na mnie źli, obrażeni, wściekli i tym podobne, ale niestety jestem zmuszona na jakiś okres czasu (nie wiem jaki, nic nie chcę obiecywać,) zawiesić drugiego bloga -http://allyouneedislovestory.blogspot.com/ . Po prostu chwilowo mam brak weny i pomysłów, czasu też mniej. Blog Heard It... będzie szedł, mam nadzieję pełną parą. 

Przepraszam Was za sytuację, ale stwierdziłam, że jednak dwa blogi to na razie za dużo dla mnie. Nie bądźcie źli rozumiem co to dla Was znaczy, ale jeśli pojawią się komentarze z groźbami typu 'jak zawiesisz bloga to to i tamto ci zrobię' -wtedy automatycznie bloga USUWAM.

Z wyrazami szacunku

Dusss

sobota, 15 grudnia 2012

23. Free yourself from the cage...

-Ross? To ja, przyjedź pod nasz hotel. Natychmiast! -ledwo powstrzymywałam łzy.

Lily nie było, nie wiedziałam co z nią, była noc, a okno w pokoju było wybite. Usiadłam bezradna na łóżku i na dobre się rozpłakałam. no bo co mi zostało?

W pewnej chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Gdy je otworzyłam stał w nich zdyszany blondyn.
Natychmiast się w niego wtuliłam. Czułam się teraz taka rozdarta że nie wiem...
Ross po długim uścisku pocałował mnie w czoło i wciąż powtarzał te same krzepiące słowa:
-No już, już. spokojnie...

po czym usiadł na tapczanie trzymając mnie za rękę i zaczął:


-Co się stało? -spytał troskliwie

-Ja ja ja nie wiem... Obudziłam się a Lily nie było... Ross tak bardzo się o nią boję...
-Nie martw się znajdziemy ją. Czekaj moment. -na te słowa chłopak wyciągnął komórkę i szybkim ruchem wybrał numer.

< -heej Riker, słuchaj słaba sprawa. Zbierz resztę i przyjedźcie pod hotel Harper. Szybko. -po czym się rozłączył. Jeszcze raz mnie przytulił i podszedł do rozbitej szyby. Spojrzał przez otwór ale ze względu na porę nie wiele mógł zobaczyć. Usiadł zakłopotany na fotelu i rozczochrał z baz silności włosy ręką. Gdyby nie ta popaprana sytuacja, pewnie bym się nieźle zarumieniła... teraz to i tak było bez znaczenia... Z drugiej strony, ciekawe czy on to robi celowo? W każdym razie dobrze mu to wychodzi. Wciąż płacząc spojrzałam na niego. W sumie, to on mi się przestał podobać, ale nadal mnie interesował. I tak by mogło właściwie zostać... No bo po co mam się nie potrzebnie denerwować... Nie potrzebowałam chłopaka tylko przyjaciela.A przy Rossie czułam się dobrze, mogłam się śmiać do rozpuku, zaufać, robić wszystko praktycznie. A nie, się ciągle kłócić, przepraszać, obwiniać. Fakty mówiły same za siebie. I dobrze, bo takie rozwiązanie było idealne.

Przynajmniej na moment nie myślałam o zniknięciu Lily. To smutne, ale przez ostatni czas oddaliłyśmy się od siebie, i chociaż wszystko było ok, to już nie było to co dawniej...  Niby się nadal przyjaźniłyśmy, ale... w sumie to narosła specyficzna sytuacja. 
Nie wiem jak, ale Ross chyba wyczuł moje myśli, bo natychmiast zagaił:
-No, a między tobą i Lily to wszystko ok?

Nie był to oczywisty ton głosu. Czułam, że chłopak nie pyta o nasze stosunki po tym ich całym domniemanym pocałunku. To był raczej głos spostrzegawczego obserwatora. Ross nim był. Widział, że coś się dzieje, nie wiem jak ani skąd, ale wygląda na to, że na jaw wychodzą jego extra-zdolności. 


                                                                              *  *  *


-Siema Harper, co tam? -spytał Riker wchodząc do apartamentu -jak się czujesz
-A jak się ma czuć bałwanie?! -przedrzeźnił go Rocky

-Miły jestem po prostu, ty też byś spróbował -odgryzł się brat i pokazał język
-Ble ble ble -dodał Ratliff -takie gadanie
-Już stop! -właczyła się Rydel
-Ale to on zaczął!
-Nie prawda!
-A jednak!
-Nie!
-Tak!
-NIE!
-TAK!
 Rodzeństwo przekrzykiwalo się jedno przez drugiego trzecie przez czawartego i tak w kółko.

-Haloo ludzie nie pomagacie jej! -zawołał Ross próbójąc jakoś ogarnąć braci, bo Rydel już odpuściła.
-No właśnie -powiedział Riker
-I kto tu komu pomaga bałwanie! -zaczął Ratliff, ktoremu spodobało się to określenie
-Kto tu jest kurde bałwanem! 
-Ty!
-No chyba nie!

-EJ! Serio koniec. Nie można was już słuchać.  -wrzasnęła Rydel po czym odetchnęła, kiedy zapadła upragniona cisza.
-Już sę nie bulwersuj siostrzyczko! -uśmiechnął się Rocky

Ta tylko na odczepne pokazała mu język i spojrzała na Rossa i mnie.
Ja w tym czasie szepnęłam do Rossa:
-I co tak na co dzień? -spytałam

Blondyn tylko się uśmiechnął ale nic nie powiedział. 
Cieszyłam się, że taki jest. Uśmiechnięty, beztroski nawet w mało sprzyjającej sytuacji. 
Odwzajemniłam jego uśmiech, po czym spojrzałam na Rydel, która z założonymi rękami temu wszystkiemu bacznie się przyglądała a na jej twarzy gościł przyjazny uśmiech. Nie wiem co sobie wyobrażała ale mrugnęła do Rossa, na co ten śmiesznie zmarszczył nos i potrząsnął nieznacznie głową.Nie zrozumiałam tego, ale niespecjalnie się przejęłam, a to dlatego, że moje myśli teraz zajmowała dręcząca myśl. Czułam się winna, że nie szukam Lily, ale... 
Korzystając z chwilowej nieobecności Rossa, chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Lil. Nie liczyłam, że odbierze więc tym bardziej się zdziwiłam, kiedy podniosła słuchawkę. 
-Halo? Lil gdzie ty się podziewasz?! Co z tobą?
-Oj tam, odpuść Harper. Nic mi nie jest. Nie potrzebnie się tak złościsz -powiedziała koleżanka, a ja natychmiast wyczułam, że ma totalnie gdzieś moje zamartwianie się.
-Słuchaj, w nocy słyszę hałas, jak wstaję ciebie nie ma. Ogarnij się! 
-Już przestań! Jestem niezależną osobą podobnie tak jak ty. Czy ja ci się wtryniałam w życie?! -i nie dając mi dojść do słowa -no więc się nie odzywaj. 

Co ją ugryzło? Jeszcze wczoraj było tak dobrze... Chyba że mnie okłamała. Nigdy jej takiej nie poznałam. I chyba nie chciałam. Postanowiłam więc zakończyć tą bezsensowną rozmowę.

-Ok, jak chcesz. To chociaż weź swoje rzeczy...
-Już to zrobiłam. -odpowiedziała na odczepne.

No tak, w natłoku zdarzeń nie zauważyłam, że w pokoju nie ma już żadnej z rzeczy Lily. No tak, to wyjaśnia dlaczego wczoraj robiąc porządek nie wyrzuciłam z szafy żadnej jej bluzki...

-Dobra, nie chcesz ze mną gadać to nie -po czym się rozłączyłam.
-Z kim rozmawiałaś? -spytał troskliwie Ross
-Z Lily...  
-Taak!? I co u niej? Gdzie jest?
-Właściwie nie wiem. Nie chciała ze mną gadać. Czyżbym coś jej zrobiła? -dodałam niepewnie
-Bo ja wiem... -powiedział całkowicie poważnie chłopak

Tsa... 

                                                                 *  *  *

Siedziałam właśnie samotnie na łóżku z laptopem przed sobą. Pojutrze wracam. Do domu. Z tego raju, z nowego świata. Wreszcie będę w domu. Koniec wszystkego, wrócę do normalności do szkoły, skończy się późne siedzenie plaża i... moja znajomość z Rossem. Szkoda, ale to nie mogło trwać wiecznie. Nie ma co ukrywać.

Był już wieczór, a że chciałam wykorzystać jak najlepiej te ostatnie dni moich wakacji, postanowiłam się spakować.
Postawiłam na środku pokoju walizkę i ją otworzyłam. Wrzuciłam do niej (no, powiedzmy, że starannie) wszystkie ciuchy i zostawiłam tylko te rzeczy, które były mi niezbędne. Nawet nie wiedziałam, kiedy zaczęłam płakać. Nie ze smutku, chociaż po części też. To nie były też łzy radości. Płakałam z niedowierzania, jakie może być życie i ile może się wydarzyć. Jak bardzo się przywiązuję do ludzi i jak łatwo przyjdzie mi za nimi tęsknić... 

Po upływie około dwóch godzin skończyłam.  Nadal byłam przed zamkniętą już walizką na klęczkach. Taki jakiś sentyment. Uśmiechnęłam się niemrawo do siebie i podeszłam do okna. Było jeszcze całkiem jasno, ale słońce już powoli zachodziło. Te palmy ulice, bulwary i morze. Takie piękne miasto. Zostać tutaj to znaczy mieć takie nieprawdopodobne szczęście. Ale nie mogłam. Rozmawiając z mamą wiedziałam, że i tak fakt, ze lecę tu sama bez prawdziwej opieki w ogóle nie przypadł jej do gustu. Tęskniłam za nią, z jej obiadami, szlabanami. Tęskniłam za Li... chociaż nie... Przyjaźń, która się skończyła tak naprawdę nigdy nie miała miejsca... 

                                                               *  *  *
** dwa dni później **

Jadę na lotnisko. Zapłakana, wtulona w Rossa. Widzę, że Riker, który prowadzi samochód też nie jest w najlepszym humorze. Co chwile zerka we wsteczne lusterko. Nie chcę się z nimi rozstawać. Tak się zżyłam z tym rodzeństwem, po mimo, że tak na dobrą sprawę nie miałam okazji ich nigdy lepiej poznać. 
Przez ostatnie dni jednak zbliżyliśmy się do siebie, surfując śmiejąc się jedząc, żartując w skate-parkach. To były cudowne chwile, a teraz miałam bezpowrotnie to wszystko stracić. Mama nie byłaby w stanie mi opłacić takiego wyjazdu, bo chociaż działała na pełnym etacie jako znakomity i rekomendowany prawnik, nie mogła pozwalać sobie na aż takie wyrzeczenia. Nie winiłam jej, rozumiałam jej sytuacje. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie mogłam sobie wyobrazić takiego trwałego rozstania z tymi ludźmi. 

Dojechaliśmy w smętnej atmosferze na lotnisko. Tutaj dopiero zaczął się cyrk. Po odprawie, już w poczekalni. Ross za nic nie chciał mnie puścić, Ratliff bez entuzjazmu zjadał jakieś chrupki, Rydel kręciła pasmmo swoich długich włosów, a Rocky z Rikerem siedzieli podpierając brodę dłońmi. Nikt się nie odzywał, bo nie było trzeba. W końcu nadszedł czas wylotu. Uściskałam wszystkich po kolei, ale Rossa najmocniej. Ten objął mnie w talii i mocno przyciągnął do siebie. 
-Będę tęsknić -wyszeptał po czym przytulił mnie jeszcze mocniej. -bardzo
-Ja też -odrzekłam z bólem ściskając chłopaka i powstrzymując łzy. Nie chciałam go zostawiać. Nie mogłam. Kimkolwiek by dla mnie nie był, to nie był już ten sam Ross, którego poznałam pierwszego dnia.

                                                                    *  *  *
 Siedziałam przykuta do szyby w samolocie ocierając nieznośne łzy, które ciągle spływały mi po policzkach. Myślałam, ze to się nigdy nie skończy. Nagle ktoś do mnie podszedł. To był Ratliff zażerający się jakimiś żelkami. Spojrzałam na niego nieźle zdziwiona
-Ellington!? Co ty tu do diabła robisz? -spytałam

Ten, gdy się zorientował kto koło niego siedzi natychmiast się zeelektryzował. 

-Te, ferajna! Tu jest! -zawołał gdzieś do tyłu samolotu
Do naszego rzędu natychmiast podbiegli pchając się na siebie kolejno Rocky, Riker, i Ross, który o mało nie wywrócił całego towarzystwa. Jedyna Rydel spokojnie podeszła do siedzeń i spojrzała z dezaprobatą na braci.
-No proszę, fajne wejście chłopcy, widzę waszą euforię, co nie zmienia faktu, że jako R5 powinniście zachować jakiś honor. -powiedziała poważnie po czym wybuchnęła śmiechem. -Cześć kochana, -zwróciła się do mnie -jak się masz? 

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. 

-No tak, proszę trzymaj -powiedziała, po czym wręczyła mi różową chusteczkę z Hello Kitty.

Uśmiechnęłam się i nadla zaskoczona oparłam głowę o siedzisko. Może jednak wszystko się jakoś ułoży?

_________________
Proszę bardzo Kochani. Co myślicie? Mi się nawet podoba, pisałam go chyba ze 3 godziny. 

Proszę tutaj taaki tam prezent :)

A i btw, słyszeliście piosenkę Illusion z Austina&Ally? Pewnie tak ;D Nie wiem czy to tylko ja, czy ta piosenka serio trwale wpada w ucho? :3 










czwartek, 13 grudnia 2012

22. Keep living your way, I'll be waiting for my chance...

** Harper* *

Obudziłam się stosunkowo wcześnie.  Ścienny zegar wskazywał godzinę 9:08, więc postanowiłam podjąć następujące zadania.Wczoraj Laura dosyć długo u mnie była, i znów spowodowała we mnie natarcie fali emocji i kolejnych przemyśleń. Tsa... Tak więc zamierzam pójść (obiecuję, że już po raz ostatni z takim powodem!) do Rossa. Choć wydawałoby się, że to rozmowa z szatynką skłoniła mnie do takiego postanowienia, nie było tak. Nie wiem o znowu we mnie wstąpiło, ważne, że znów dałam chłopakowi szanse, na którą żaden inny by nie zasłużył. Laura w tym się nie myliła -Ross miał w sobie TO COŚ co mnie w nim intrygowało. Nie był mi obojętny, nawet po tych wszystkim miłosnych perturbacjach. Nim jednak się do niego wybiorę, muszę ochłonąć. Może deska? No przecież. Zapomniałam, że przecież oprócz deski surfingowej wzięłam ze sobą zwyczajną deskorolkę. Ubrałam się więc, podciągnęłam rękawy w sweterku i zaplotłam włosy w luźny warkocz, który zaczesałam na bok. Chwyciłam deskę, torbę i wyszłam  z pokoju zatrzaskując go.

Swoją drogą dawno nie jeździłam. Ciekawe czy jeszcze to potrafię... Puściłam deskę przed sobą po czym zgrabnie na nią wskoczyłam i odepchnęłam się parę razy nogą. Nawet ok, myślę, że się nie wywalę.

Pędziłam przez promenadę, aż w końcu dotarłam do skrzyżowania, na którym skręciłam w prawo i dalej prułam asfaltowym chodnikiem. Minęłam mnóstwo stoisk z jakimiś badziewiami nie wiadomo komu po co na co by się one przydały -takie ot, duperele, które się ma 'żeby mieć'. Uśmiechnęłam się patrząc na tych wszystkich targujących się ludzi. Wyjęłam mini-kamerę i zaczęłam kręcić film. O dziwo, tutaj jeszcze tego nie robiłam, a pasja to była niesamowita. Miałam miliony takich nagrań, z których każdy opowiadał jakąś historię. W pewnym momencie o mało nie spadłam z deski. Na szyldzie jednego  z box 'ów sklepowych, bo teraz wyraźnie trafiłam na deptak,  widniał ogromny napis ROSSOME.  Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. No proszę, widać że nasz blondynek nieźle się zasłużył. Zeszłam z deski i biorąc ją pod pachę weszłam do środka. Tłum był... wielki. Ale nie na tyle żeby nie dało się przejść. W każdym razie nigdy czegoś takiego nie widziałam. Wszędzie piętrzyły się jakieś rzeczy, ręczniki, zeszyty, długopisy, kubki. To, co było przedstawione w jednym z odcinków Austina i Ally, w którym tytułowy Austin przedstawiał rzeczy ze swoim wizerunkiem, to była ledwo namiastka. Tego co tu widziałam. Jakieś plakaaaty i koszulki, od groma tego było. Sfilmowałam wszystko jak należy i wróciłam na deptak. Nadal czując to ciężkie powietrze ze sklepu, kręciłam kolejne urywki z szerokich ulic. Fascynacja Los Angeles, dopiero teraz mnie jako tako dopadła. To to to był taki cały świat w małym miejscu, taki jakby zapakowany.
Wyjechałam na duży plac, po którym kręcili się turyści i kupcy, mieszkańcy i inne osoby. Fajnie tu było, na serio fajnie. Nie mogłam oderwać wzroku od tych kolorów, natłoku wszystkiego. Zupełnie inna rzeczywistość. Kiedy wreszcie dotarłam do jednej z galerii handlowych, w których jeszcze nie byłam, zatrzymałam się w  Starbucksie i zamówiłam karmelowe latte mrożone na wynos.Czekałam chwilę aż w końcu dostałam swój kubeczek. Nagle, poczułam mój wibrujący telefon. Dzwoniła Lily. No tak, nie widziałam jej rano, może się martwi?

-Halo? Hej Lily, no tak, ok, co?! Zaraz czekaj co ty mówisz? Ale czemu? No nieważne, zaraz tam bedę.

Zelektryzowało mnie. Chwyciłam kawę i pognałam do wyjścia. Szczęśliwie kubeczek miał szczelne zamknięcie, bo jeśli nie, to połowa jego zawartości pewnie już dawno wylądowała by na ziemi. Mijałam kolejne przecznice jadąc do hotelu. Nie spodziewałam się, że tak daleko zajechałam od znanej okolicy. Coś czułam, że dzisiaj już nie spotkam sięz Rossem. A szkoda... 
Po długich staraniach, w końcu dotarłam między znajome budynki. Wbiegłam szybko po schodach do apartamentu, w którym siedziała zapłakana przyjaciółka. Rzuciłam deskę i torbę i natychmiast doskoczyłam do Lil.

-Co się stało?! -spytałam zdenerwowana
-Ja ja ja.... ja nie pamiętam... nie wiem gdzie byłam nic nie wiem! -odpowiedziała wybuchając kolejną serią łez
-Ale że wczoraj? Na tej imprezie? -po raz kolejny zadałam pytanie -łoooo opowiedz mi wszystko na spokojnie.
-Noo -zaczęła nadal szlochając -ja poszłam na ta imprezę przy przy basenie... I I I dobrze się bawiłam a potem nagle fi fi film mi się uuuurwał. -wydukała

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Nadal nie wiedziałam co się stało.
-I obudziłam się w jakimś obskurnym mieszkaniu, w nocy i uciekłam, ale aaale było tak ciemno i tak daleko, aż w końcu dotarłam tutaj. 
-No tak, nieźle się wystraszyłaś, zrobię ci melissę, trochę się uspokoisz... -powiedziałam po czym dodałam    -mam nadzieję...

                                                                              *  *  * 
Lily właśnie oglądała jakiś film. Ja robiłam porządek w szafie, bo po ostatnich dniach wrzucania do niej byle jak ubrań, na półkach walały się nie poskładane ciuchy. Kiedy wszystko ogarnęłam zamknęłam garderobę i się położyłam. Przedtem jednak zajrzałam jeszcze do Lil, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Było, więc spokojnie poszłam spać. 

W nocy, około 3 godziny, obudziłam się, słysząc brzdęk tłuczonego szkła, po którym nastąpił przeraźliwy huk. Pobiegłam do łóżka Lil, ale pech chciał, że tej już w nim nie było.


__________________
Tak więc napisałam. Wiem, że krótki, ale może mi się na tym blogu uda wstawić jeszcze jeden rozdział. Na drugim też się spodziewajcie ;) 

Jeszcze raz przepraaaaszam za moją nieobecność! 

~Dusss 



środa, 12 grudnia 2012

AAAAAAAAAAAA Przepraszam!!!!!!!

Tak Tak wiem, zanedbaaałam oba blogi przepraaaszam! Bardzo. Jutro OBIECUJE ROZDZIAŁY. Przepraszam za moją nieobecność, i dzięki za Waszą cierpliwość. 
Jesteście KOCHANI :*****

~Dusss

sobota, 1 grudnia 2012

21. Where does love go.? I don't know. When it's all said and done..

** Ross **

Siedziałem w ciemnym pokoju. Gryzłem nerwowo długopis i gniotłem kolejne kartki, które rzucałem przed siebie. W końcu na podłodze walało się mnóstwo kulek z papieru.
Tak wyglądała moja praca, próbując napisać jakiś sensowny wykład o tym jak bardzo przepraszam Harper i inne takie... Niestety nie byłem najlepszy w te klocki co wyjaśniał stos karteluszek na dywanie. Padłem ciężko na łóżko zmęczony sytuacją, która wyraźnie dawała mi sie we znaki.

Kiedy wreszcie skończyłem z moimi wypocinami, które oczekiwanego rezultatu i tak nie przyniosły. Byłem poważnie zmęczony. Zadzwoniłem do Laury. Może ona coś poradzi?

                                                                   *  *  *

Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Do przedpokoju weszła filigranowa szatynka z uśmiechem na twarzy.

-No, Ross co znowu wykombinowałeś? -spytała ze skrzyżowanymi rękoma
-Powiedzmy, że Harper dała mi marną szansę, na to, że jednak może być jeszcze między nami dobrze...
-Czyli?
-Muszę ją jakoś przekonać...
-Ross, ale do czego? Zrobiłeś jej dużo świństwa, myślisz, że jedno głupie tłumaczenie załatwi sprawę?
-No... tak.

Dziewczyna przewróciła oczami i posłała mu groźne spojrzenie. Blondyn, gdy to zauważył natychmiast się zelektryzował

-...nie...
-No więc właśnie. Mówiłeś, że potrzebujesz mojej pomocy. Więc jestem, ale przygotuj się na to, że nie powiem ci tego co chcesz usłyszeć, a co POWINIENEŚ usłyszeć.

-No zgoda -powiedział Ross i udał się z Laurą do pokoju.

-Łoooo co tu się działo?! -spytała zaskoczona -kolejna nieudana piosenka miłosna czy huragan?
-Ha ha ha -zaoponował Ross i wystawił żartobliwie język -próbowałem napisać to co powinienem powiedzieć Harper, ale...
-Zacznijmy od tego, musisz jej to wszystko powiedzieć wprost, a nie w liście. 
-A nie mogłaś mi tego wcześniej powiedzieć?!
-A nie mogleś wcześniej zadzwonić? -odrzekła z uśmiechem

Po upływie około 15 minut, wreszcie było widać ogólny zarys pokoju chłopaka. Po ogarnięciu tego bajzlu oboje ciężko usiedliśmy. Laura w fotelu, ja po raz kolejny na łóżku.

** Laura **

Szkoda mi było Rossa. Widziałam, że się stara i choć nie zawsze mu to wychodziło, wszystkie te zamiary wypełniał tak szczery zapał... 
Nagle za plecami poczułam jakieś małe zawiniątko. Korzystając z chwilowej nieuwagi chłopaka sięgnęłam za plecy i wydobyłam z wnęki w fotelu jeszcze jedną zgniecioną kartkę. Schowałam ją szybko do kieszeni. Na wszelki wypadek, w razie 'w' . Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam na Rossa który leżał rozwalony na łóżku gapiąc się na sufit. Był inny niż zwykle. Taki... dojrzalszy.
 Szczerze powiedziawszy to Harper by mogła już odpuścić. Zależało jej na Rossie, tak jak jemu na niej. NIm jednak cokolwiek jej powie, sama muszę z nią porozmawiać...

** Ross **

Widziałem, że Laura o czymś bardzo intensywnie myśli. Zarumieniła się i to wystarczyło, żebym wiedział. Swoją drogą, to zawsze mogłem na nią liczyć. Czułem, ze mi pomoże...

-To co robimy? -spytałem nie odrywając od dziewczyny wzroku
-No wiesz... przemyśl to wszystko, co ci powiedziałam i zrób coś jak najszybciej. -to mówiąc dziewczyna podniosła się z fotela i skierowała się w kierunku drzwi.
-Tsaa.... -skwitowałem

Dziewczyna niepewnie się uśmiechnęła i opuściła mieszkanie.  Ja jeszcze długo myślałem, no bo na razie tylko to mi zostało. Czekałem i czekałem, aż w końcu zasnąłem.

** w międzyczasie u Laury **

Szłam powoli plażą. Przez moje palce przelatywał suchy piasek, a włosy zaczęły się już od wilgoci powoli skręcać. W rękach trzymałam kobaltowe japonki, które z każdym moim krokiem śmiesznie o siebie postukiwały. Ja natomiast sama zastanawiałam się, co powiedzieć Harper. Coś powinnam, bo sama się nie przekona tak łatwo, tej miłości trzeba pomóc, bo sami sobie rady nie dadzą. Morał z tej sytuacji jest taki, Rossa no cóż nie można samego na 5 minut zostawić. To takie duże dziecko, ale kochane nad wyraz. Szkoda by było, gdyby się to zmarnowało... Z drugiej strony,  to trochę tęskniłam za tym starym Rossem. Roześmianym, zadowolonym. Teraz był przymulony i dopadła go jakaś nieokreślona melancholia. Tak, zdecydowanie musiałam zakasać rękawy i troszku dopomóc naprostowania tej pogiętej niczym kartka z pokoju Rossa sytuacji.

Z takim przekonaniem doszłam do zejścia, które było najbliższe hotelowi Harper. Spojrzałam na zegarek. Nie było aż tak późno, żebym nie mogła jej złożyć wizyty. Tym bardziej, że po ostatnich perturbacjach w uczuciach, na pewno szybko nie zasypia. Stanowczym krokiem weszłam do ogromnego hallu, po czym skierowałam się do pokoju dziewczyny. Zapukałam do drzwi, w których już po chwili zobaczyłam dziewczynę o miodowo brązowych włosach nie starannie związanych w koka, jakieś przeogromnej bluzce i krótkich bawełnianych szortach w kratkę. Tak stojąc uściskała mnie i zaprosiła grzecznie do środka. 

-Hej Laura, co tam? Długo się nie widziałyśmy! -zaczęła radośnie
-Hej kochana, dobrze dobrze, daję radę. Trochę telefonów od jakiś redakcji i w ogóle szkoda gadać, ale jest ok. Słuchaj ja w sprawie Rossa...
-Jasne, siadaj. Chcesz coś pić? -spytała życzliwie po czym nalała mi wody z małej lodówki sekretnie umieszczonej w szafce pod telewizorem. -Lily akurat wyszła, stwierdziła że koniecznie musi iść na jakąś tandetną imprezę. Powiedziałam jej, że może potem dołączę, ale jakoś mi się nie chciało. No i widzisz, dobrze, że nie poszłam, bo nie potrzebnie byś się tu fatygowała.
-Nie no coś ty, to przyjemność nie fatyga. Uwierz mi nie jest mi łatwo o to pytać, bo może nie chcesz o tym gadać, ale muszę coś zrobić, bo nie mogę patrzeć jak się tak zamęczacie.
Jak jest między tobą a Rossem?
-No wiesz... to skomplikowane... już sama nie wiem czego od niego oczekuję...
-Rozumiem, nie męcz się. Tylko pytam... bo chcę żebyś wiedziała, że bez względu na wszystko on bardzo się stara i chce cię odzyskać...
-Może... 

Widziałam, że chce mi uwierzyć ale nie może. Faktycznie to była nieprzyjemna sytuacja, ale miałam jeszcze trochę czasu, żeby uspokoić Harper i pomóc jej w bardziej optymistycznym spojrzeniu na tę sprawę, która no, nie przedstawiała się ostatnio najciekawiej...

____________
Napisałam. Nie najdłuższy, ale nie jest chyba najgorzej. 

iiii mam dla Was prezent taki Andrzejkoowy :** 







Jak Wam się podoba?
 
 

środa, 28 listopada 2012

20. I realize, it was only just a dream...

 Dopiero na drugi dzień uświadomiłam sobie, co tak naprawdę myślę o tej całej sytuacji. Wczoraj szczerze powiedziawszy, miałam na to lekką olewkę, a teraz całą sytuacja przedstawiała się tak.

Mój chłopak ( nie wiem czy Ross nim jest czy był) i przyjaciółka  =niedoszła (czy aby na pewno? ) zdrada.

Powinnam czuć się fatalnie, a tak nie jest. Czuję się tylko oszukana. Tyle. W żadnym razie, nie jestem w takim złym stanie w jakim byłam jeszcze niedawno. Właściwie, to trudno stwierdzić jak się teraz czuję... 

Lily leżała na łóżku na mokrej poduszce -widocznie nie przekonały jej moje zapewnienia, że nasze relacje są tak samo dobre i musiała się komuś wyżalić, a że była to akurat poduszka, to no cóż. Jakoś przeboleję, że w takiej sytuacji raczej nie chciałaby mi nic powiedzieć, a nasza rozmowa składała się głównie z tych bolesnych przeprosin. Ta... w końcu zrozumie. 

Nagle usłyszałam znajomy dźwięk. Moja komórka dawała mi znak, że ktoś się próbuje dodzwonić. No kto to mógł być? Wiadomo Ross. Nie zastanawiając się długo odebrałam.

<Hej. No już tak. Tak. No. Dobra. O której? Zgoda. To do zobaczenia>

Ross się chciał spotkać. Nietrudno było zgadnąć, że jeszcze blondynek mi się przy okazji napatoczy. Trochę mi go było żal, ale z drugiej strony...

                                                                    *  *  *
Za 10 minut czwarta. Siedziałam w pizzerii -tej samej, do której poszłyśmy z Lily pierwszego dnia naszego pobytu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co mnie tu spotka i to w tak krótkim czasie. Nie wiedziałam, że poznam Rossa, bo takie rzeczy to tylko w filmach się zdarzają. A tu proszę. Na wspomnienie tego wszystkiego na mojej twarzy zagościł ponury uśmiech.

Nerwowo stukałam palcami o blat stołu i pusto patrzyłam w dal. Moją nostalgię przerwał Ross który usiadł centralnie naprzeciwko mnie. Przeniosłam swój wzrok na niego i niemrawo się uśmiechnęłam. Ten odwzjemnił uśmiech ale się nie odzywał. Mi się też nie spieszyło. Nie dlatego, że byłam obrażona, bynajmniej, byłam z lekka zajęta własnymi myślami, po za tym czekałam aż Ross coś powie. W końcu, to on chciał się spotkać.I faktycznie; już po chwili zaczęła się nasza konwersacja.


-Harper... na pewno nie jesteś zła? -niepewność rosła z każdym wypowiedzianym przez niego słowem

-Nie nie jestem, tego możesz być pewien.
Liczyłam, że chłopak się ucieszy lub chociaż poczuje minimalną ulgę, a tu nic. Czyżby spodziewał się co mogę powiedzieć? Nie sądzę...

** z perspektywy Rossa ** 

Czułem specyficzne napięcie. Z jednej strony myślałem, że Harper nie będzie chciała mnie widzieć, a tu zaskoczenie. Teraz też; zapewnia, że jest ok, ale szczególnie do zainicjowania rozmowy to się nie kwapi. Trudno wyczuć co się dzieje w jej głowie. Czyżby taka była postawa dziewczyn? Nie zrozumiem tego...

** punkt widzenia Harper **

-No... więc...?
-No więc... -zawtórował -Harper kurde no ile można!? Możemy ustalić w końcu na jakich jesteśmy warunkach czy co?!
-Warunkach!? O czym ty mówisz? -spytałam autentycznie zdziwiona
-No bo ja już nie wiem nooo. Najpierw się cieszymy, potem jesteśmy parą o ile w ogóle potem ciągle się kłócimy potem jest dobrze a teraz jest tak głupio. No Harper powiedz mi co ja robię źle?

Miałam ochotę się roześmiać. Co robi? Co robi?! No tak, bo jeśli doprowadza się dziewczynę do stanu bardzo złego, tak że się tnie i nie ma ochoty na nic, i jeszcze zdradza (no cholera nadal nie wiem czy do niej doszło czy nie?!) z najlepszą przyjaciółką. No nie wiem, ale to chyba wystarczy. Nie powiedziałam mu jednak tego.

-No a jak myślisz Ross? Nie rób ze mnie wariatki, wiem, że święta nie jestem, ale tutaj to właściwie przez ciebie ja tak bardzo sobie zrujnowałam psychikę... nie oszukujmy się.
-No to co mam zrobić, żeby było dobrze?
-Teraz, to ty nic już nie możesz zrobić. Możesz jedyni liczyć, że dasz mi wystarczające wyjaśnienia i podstawy do tego, że będę ci mogła znowu zaufać. Serio Ross, w tym wypadku to ja pozdrawiam. -odrzekłam.

Chyba go zatkało, ale między wierszami usłyszał, że ma jeszcze jakieś mizerne szanse. Jestem ciekawa co zrobi, i czy wybrnie z tego świństwa. No, ewidentnie został postawiony w kropce. 

-A jeszcze zobaczysz, że dam radę -odpowiedział -przekonasz się!
-No no... -powiedziałam z minimalną nutą politowania w głosie -żebyś ty się tylko nie przeliczył...

_____________________

No i co myślicie? 

niedziela, 25 listopada 2012

19. Should I give up?

** Harper **

Ross znów stał się inny. Był taki sam jak wtedy przy Kimberly... Tylko, czy to oznaczało, że i tym razem rozpęta się piekło? Miałam nadzieję, że nie. Po za tym ta zdrada o której wspomniała Lily... Czyżby faktycznie to zrobił? I z kim, z Kimberly? Nie raczej nie...
W tym momencie do mnie dotarło, że może z Li... Nie! To niemożliwe! Ahrrr... 
 Musiałam to jak najszybciej wyjaśnić, bo w takiej sytuacji, to niestety była jedyna opcja, która mogła zmienić mój punkt widzenia. Nie chciałam być oszukiwana. Tym bardziej przez Rossa, który już i tak zbyt wiele namieszał. Ale, co jeśli to wszystko moja wina? Mogłam się nie pojawiać w jego życiu, bo od tego czasu ma same problemy. Jak sama Laura powiedziała, Ross nigdy taki nie był jak teraz... Czyżbym miała na niego jakiś wpływ? Nie wiem. Teraz tylko chciałam z nim porozmawiać i tym razem bez maślanych oczu. Nie mogłam tak łatwo ulegać, bo w końcu owinie mnie sobie wokół palca jak jakąś bezwartościową lalę. A tego, to już bym w ogóle nie zniosła. Znowu się wszystko skomplikowało. A może to tylko mój wymysł? Zawsze byłam aż zanadto podejrzliwą osobą. Trudno. 
Siedziałam właśnie na plaży i patrzyłam tępo w nad wyraz spokojną taflę wody. Nagle poczułam jak ktoś nade mną stoi. Podniosłam głowę i zobaczyłam Rossa.

-Cześć Harper -powiedział bez wyrazu, jednak z pewnym przejęciem w głosie.
-Hej, co tam? -próbowałam choć na moment ukryć moje zażenowanie ów sytuacją

Chłopak natychmiast, niczym oparzony usiadł obok mnie .

-Musimy pogadać.

                                                                            * * *
** parę minut później **

Nic do mnie nie docierało. Po mimo tego, co właśnie usłyszałam, próbowałam zachować zimną krew. Nie wiem co skłoniło Rossa, do opowiedzenia mi o tej nieszczęsnej, na szczęście nie doszłej (chyba) zdradzie.

Przejechałam sobie dłonią po twarzy a potem po włosach. 


-Słuchaj Ross, skoro tak ma wyglądać nasza znajomość to ja nie wiem co robić. Ostatnio ciągle się kłócimy... -skwitowałam
-Wiem. I wiem że to jest moja wina, ale...
-Ross! To nie jest twoja wina, bo ja sama też nie jestem najlepsza. Tylko wolę żebyś mi to powiedział wprost, a nie całował się z moją przyjaciółką! 
-Nie bądź zła, proszę.

Nie byłam. Poważnie. Fakt, było mi przykro, ale nie czułam złości. Może to dziwne, ale chciałam utrzymać tą znajomość, chociaż na jako-takim poziomie.

-Nie jestem. Po prostu od pewnego czasu nasze rozmowy przypominają raczej tanią telenowelę w której w końcu nie wiadomo kto jest z kim, z kim nie jest i po co. To się naprawdę pokomplikowało, po za tym już sam fakt, że zaczęliśmy chodzić po raptem paru dniach przebywania ze sobą. 
-Rozumiem, że chcesz żebyśmy od siebie odpoczęli?
-Nie, nie chcę, ale nie mogę być twoją dziewczyną, o ile nadal nią jestem, jeśli nasze relacje będą się opierać tylko na kłótniach i wzajemnych przeprosinach.

Widziałam, że Ross mnie rozumie. Lubiłam go, bardzo, ale nie chciałam czuć się odpowiedzialna i zamieszana w to wszystko, bo za dużo nie to kosztowało. 

-Widzisz, bałem ci się powiedzieć O TYM ale Calum...
-A więc Calum cię przekonał? -uśmiechnęłam się pusto -sam byś mi nie powiedział?
-Tak teoretycznie... Nie chciałem ci mówić, bo nie chciałem żebyś znowu przeze mnie chodziła smutna po za tym nie wiem jak się teraz czujesz w stosunku do Lily.
-Normalnie. Ross nie mogę ci nic powiedzieć, bo nie wiem jak serio było tego feralnego dnia. Jeśli Lily ci się podoba, to nie ma problemu, tylko nie oszukuj mnie, bo to i tak nie ma sensu.

                                                                                * * *

Pogubiłam się. Nie wiedziałam już co mówię, nie wiedziałam co czuję. Nic nie wiedziałam. Czułam się tak... nijak. Siedziałam skulona na łóżku i przeglądałam kolejne strony w telefonie. Nagle do pokoju weszła Lily i usiadła na łóżku. Płakała.

-Ejj kochana co jest? -spytałam
-Nienawidzisz mnie. To mi wystarczy...
-Co? Ja cię nienawidzę? -czyli Ross się wygadał...
-Słuchaj, nie bądź zła... To to to nie tak...
-Lily czy ja coś powiedziałam? Nic do ciebie nie mam.
-Ale...
-Ja wiem. Nie płacz, bo jest mi smutno ale nie jestem zła.

 Sama nie wiem dlaczego. Gdybym była normalna, to chyba powinnam teraz wrzeszczeć walić, krzyczeć może nawet zażywać jakieś świństwa. A mi na ten obrót sytuacji po raz kolejny jest bardzo wszystko jedno. No, nie jestem normalna. Albo, tak naprawdę nigdy nie kochałam Rossa... 
Uświadomiłam sobie właśnie, że dobrze się czuję w stanie w jakim teraz jestem, i nie powinno się to zmienić. Póki jednak jestem w LA, czułam, że jeszcze nie raz będę miała tego chłopaka na głowie. Może nawet i dobrze?

_________________
No, napisałam. Jak Wam się podoba? Mi się wydaje, że nawet oks. 
Sorka  że wczoraj nie napisałam, ale miałam gości i nie specjalnie było okazji. Jeszcze dzisiaj się spodziewajcie na drugim blogu, ale nwm dokładnie o której wstawię. :) 

 xoxo
              ~Dusss 
 


 

wtorek, 20 listopada 2012

18.If love is a life, what should i do, if i have to die?

 ** Harper **

Byłyśmy akurat w jednej z galerii handlowych, kiedy odezwał się mój telefon. Połączenie przychodzące: ROSS LYNCH, a nad napisem, widniało zdjęcie wszczerzonego blondyna w czarnych Ray-Banach . Odebrałam. No bo co w końcu?

-Hej Ross co tam? Tak. Tak. No... To znaczy jestem z Lily w...(w tym momencie usilnie zaczęłam szukać nzwy galerii w której się znajdowałyśmy) Arcade City. Tak. Tak, dokładnie. No zgoda. (tym razem przykryłam telefon dłonią i spytałam się Lily:
-może Ross do nas dołączyć?
-No właściwie... zgoda -odpowiedziała). No, zgodziła się. Dobra. Yyy my? w Starbucksie. Tak. Tak. Dokładnie. No, na razie. Do zobaczenia.

Po czym włożyłam telefon z powrotem do torby i zwróciłam się do towarzyszki.

-Lil, Ross przyjedzie do nas. Mówił, że chce ze mną o czymś koniecznie porozmawiać... Wiesz może o czym? -spytałam

** Lily **

 
-Lil, Ross przyjedzie do nas. Mówił, że chce ze mną o czymś koniecznie porozmawiać... Wiesz może o czym? -spytała Harper


W tym momencie w głowie skłębiło mi się mnóstwo myśli. Spodziewałam się, o czym Ross chciał porozmawiać  z Har. Miałam tylko nadzieję, że się myliłam. Obiecał mi w końcu...

** Harper **

Widziałam, że przyjaciółka ewidentnie posmutniała i popadłą w nie lada zadumę. Po prostu na moment odpłynęła od rzeczywistości.
Pomachałąm jej kilka razy ręką przed oczami, a gdy to nie pomogło dość głośno pstryknęłam przed jej twarzą. Ta podskoczyła jak by ktoś ją oblał lodowatą wodą.

-Tak. Co? Co? Mówiłaś coś? -spytała Lily, gdy wróciła do żywych
-Nie nic... nic już...

Przyjaciółka tylko wzruszyła ramionami i wzięła kolejny łyk kawy mrożonej, którą niedawno dostała. 

Pokiwałam głową z dezaprobatą i spojrzałam na korytarz, którym szedł właśnie Lynch. Przywitaliśmy się buziakiem po czym chłopak usiadł obok mnie na kanapie ustawionej przy stoliku.

                                                                    *  *  *

Zbliżała się 21. Siedzieliśmy w trójkę zażerając się popcornem i oglądając Amusement (Horror -Śmierć się śmieje; swoją drogą rewelacyjny film, polecam :D ~Dusss), fim wypożyczony wcześniej przez Rossa. Oglądanie zakończyliśmy około 23.  Lil już spała, jak zresztą zawsze, a my z Rossem nadal siedzieliśmy na kanapce przed już wyłączonym telewizorem. Ross patrzył na mnie i bawił się moimi włosami. Nagle mnie zelektryzowało. Ross koniecznie chciał ze mną porozmawiać... Chyba i jemu i mnie to wyleciało z głowy.
-No, właśnie Ross -zaczęłam podnosząc się z jego kolan. -o czym chciałeś pogadać?
-No właściwie... To już o niczym... 

** Ross **

Nie mogłem jej powiedzieć. Chciałem ale nie mogłem. Chociaż czy chciałem? To trudne do stwierdzenia. Niestety wiedziałem, że w końcu nie wytrzymam. Było mi źle, z tym co zrobiłem, jednak opcja najrozsądniejsza i najbardziej odpowiedzialna z mojej strony, to było właśnie wyjaśnienie problemu przed całą burzą, jednak z fatalnym i co najgorsze, szło w parze z fatalnym rezultatem. Ja straciłbym Harper nieodwracalnie, natomiast ona nie mogła by już zaufać ani mnie, ani drugiej najbliższej sobie osobie, śpiącej na łóżku w kącie apartamentu...

___________
I jak Wam się podoba? 

Nic szczególnego się nie dzieje, ale chodziło mi o to, żeby sytuację przedstawić z punktu widzenia różnych osób. Jak myślicie, co Ross chciał ( a może nie?) powiedzieć Harper?

~Dusss
 

sobota, 17 listopada 2012

17. If I tell you the truth would you still love me? (CZĘŚĆ DRUGA)

Trochę mi smutno, bo zdecydowanie osłabły wyniku w postaci odwiedzin bloga i komentarze. Jak napisałam we wstępie, proszę Was o komenty, bo to mnie motywuje do pisania. Tego bloga bez Was nie ma!                                       
 _________


                                                                 ** Ross **

Szedłem właśnie ulicą rozmyślając o wydarzeniach z poprzedniego dnia. Cieszyłem się z  obrotu sytuacji, i tego jak się zachowałem. Byłem, no cóż, dumny z siebie. Szkoda, że  za parę dni znów będę musiał wracać do Miami...

Dotarłem w końcu na plażę na której czekał już Calum. Jak zwykle się przywitaliśmy i zaczęliśmy rozmawiać.

-No i jak tam stary -spytał
-Co? Z Harper, daję radę. Myślę że wyszliśmy na prostą
-No... żebyś się nie przeliczył -powiedział zciszonym głosem

Spojrzałem na niego zdziwiony. Ten, gdy to zauważył kontynuował:
-Wiesz, wszystko sięmoże zmienić. Niedawno też mówiłeś że wszystko spoko gra gitara, a o mało nie zdradziłeś Harp. No, wiesz jak jest.
-Kurde, ile razy będziesz mi to wypominać?! Nie zdradziłem Harper i nie zrobiłbym tego. To to była chwila słabości... -powiedziałem. Wiedziałem, że takich zachowań nie można było usprawiedliwiać gorszym dniem. Byłem dupkiem bez względu na wszystko.
-No, żebyś ty tylko do większej ilości takich 'chwil słabości' nie dopuścił -odrzekł kolega patrząc na morze.

Spojrzałem na niego zstępując z jednej nogi na drugą, po czym usiadłem na piasku. Modliłem się tylko, żeby Harper się o niczym nie wiedziała.  Gdyby tak, to bym już nigdy się z tego nie wygrzebał...

-Słuchaj, musisz jej powiedzieć.  -rzekł Calum, który od pewnego czasu doradzał mi przeciwnie niż myślałem żeby postąpić. -co jeśli ta Lily jej powiedziała? Albo powie? Przecież...
-Wiem wiem... -powiedziałem tym razem kładąc się na plecach i patrząc na niebo.
 -'wiem wiem'. Ostatnio ciągle to od ciebie słyszę. Tak nie możesz robić. To jest bro bardzo nie fair

Wiedziałem że ma racje. Byłem generalnie człowiekiem uciekającym od problemów i zwykle mi to dość dobrze wychodziło, a jednak tym razem zmierzenie się z przeszłością nie było tak łatwo jak by się wydawało. Tym bardziej, że między mną a Harper, było na razie w miarę dobrze. Szlag by trafił, tamten dzień w którym musiałem spotkać Kimberly. Siała ferment, tego nie da się przypisać jednej osobie. Tyle, że to nie między mną a nią miało rzekomo dojść do ów słabości...  

-To co zrobisz? -dociekał rudzielec
-No nie wiem! Jest dobrze, to po co mam to na nowo psuć?!
-Zrób co chcesz. Ja ci dupy ratować nie będę, jak Harper się dowie. 
-O ile się dowie. Ode mnie na pewno nie.

Calum skapitulował. Widziałem, że ma dosyć tej sytuacji tak samo jak ja. Zawsze borykał się z moimi problemami, ale czułęm że tym razem miał to już po dziurki w nosie. Nigdy nie musiał tak dużo myśleć a zwłaszcza się przejmować optymalnymi rozwiązaniami dla moich głupich zachowań. Nie powinienem go był tak wykorzystywać, nawet jeśli był moim najlepszym kumplem. Musiałem coś zrobić, tlyko nie wiedziałem co...

_________
Och Kochani.  Dajcie znać czy czytacie, bo serio nie wiem czy mam pisać dalej ;(. 

xoxo Dusss

środa, 14 listopada 2012

17. If I tell you the truth would you still love me? (CZĘŚĆ PIERWSZA)

Kiedy się obudziłam się, blondyn smacznie spał 'rozwalony' na całej kanapie. Uśmiechnęłam się i powoli analizowałam cały wczorajszy dzień. Miłe zaskoczenie, piękna róża i te najgorsze wątpliwości czy aby na pewno mogę ufać Rossowi. Jestem rozbita.

Wzrokiem szukałam Lily. Ta również jeszcze spała jak zabita. Cicho wstałam i poszłam do łazienki.
Kiedy z niej wróciłam, zobaczyłam, że Ross leżąc na łóżku z założonymi za głową rękami, bacznie mi się przygląda.

-Dzień dobry -powiedziałam z uśmiechem
-Hej śliczna, co tam? -odpowiedział chłopak
-Nic -usiadłam na fotelu -dopiero wstałam

Blondyn się uśmiechnął i spojrzał w kierunku Lil. 

-Haha a ta jeszcze śpi!
 -No, musisz się przyzwyczaić. Lily do zwleczenia się z łóżka to jest zawsze ostatnia.
-Heh rozumiem. Masz na dzisiaj jakieś plany? -spytał chyba lekko zawtydzony
-Nie, a czemu pytasz? 
-No bo chciałbym ci jakoś zrekompensować te wszystkie przykrości, które przez mnie miały miejsce...
-Właściwie czemu nie. 
-Dobra. Spotkajmy się o 18. Pasuje ci? Wybacz wcześniej nie mogę bo mam sesję do nowego sezonu Austina&Ally a producenci mnie zabiją jak się na niej nie zjawię.
-Spoko. Rozumiem. Jak będziesz mógł to zadzwoń. 

 Chłopak ise wyszykował i pożegnaliśmy się całusem.
Kiedy wyszedł zamknełam za nim drzwi i usiadłam na łóżku. Po chwili jednak wstałam ubrałam się i uczesałam włosy w niedbałego koka. Wszystko to poszło mi na tyle sprawnie, że już po paru minutach byłam w pełni gotowa do podjęcia jakiegokolwiek działania. Chwyciłam telefon i włączyłam kalendarz. Do powrotu do domu zostało nam raptem dwa tygodnie, czyli połowa pobytu już z głowy. 14 dni, a tyle się wydarzyło... Zamyśliłam się. Tak naprawdę po mimo tylu przykrych momentów, to wyjazd był niczego sobie. Poznałam kilku, no nie oszukujmy się sympatycznych ludzi, poznałam też KImberly... 

Nie ma co, nie było źle. Na mojej twarzy zagościł ponury uśmiech. Jak mówią, co się w Las Vegas stało, w Las Vegas musi zostać...


_____________________________
NO 17. Jak Wam się podoba? Wiem, że krótki...

xoxo Dusss

wtorek, 13 listopada 2012

JUTRO ROZDZIAŁY NA OBU BLOOOGACH

sobota, 10 listopada 2012

16. So is that the end of our relationship?

Zastanawiałam się. Myślałam. Dociekałam. Czy Ross faktycznie byłby w stanie mnie zdradzić? Nie przypuszczałabym. Poznałam go raczej od tej lepszej strony, po za tym Laura tak go broniła... Tylko no właśnie, czy ja go w ogóle kiedykolwiek poznałam? To dopiero jest pytanie. W tej oto chwili pojawiała się taka zależność. Z jednej niejasności rodziła się druga, potem trzecia i jeszcze kolejna. Pogubiłam się w tym, ale byłam zwolenniczką teorii, że w każdym szaleństwie jest metoda, jednak w tym nie widziałam żadnego racjonalnego rozwiązania. I tak źle, i tak niedobrze. Czyżbym faktycznie musiała...

                                                          * * *

Zbliżało się popołudnie.  Nie miałam nic do roboty, a Lil poszła do miasta. Zadzwoniłam więc do Rossa który zgodził się przyjść.  Musiałam to wyjaśnić. Musiałam. 

Już po chwili rozległ się dzwonek do drzwi apartamentu a do pokoju wszedł Ross z rękami schowanymi za plecami. Chłopak był inny niż zwykle. Kiedy na mnie spojrzał, wyjął zza pleców czerwoną różę i mocno przytulił. Kiedy skończył, zobaczyłam że oblał się rumieńcem. Wyglądał prze słodko. Coś czuję, że i tym razem nie uda mi się być stanowczą wobec niego.

Nie wiedziałam co się dzieje. Byłam z jednej strony ogłupiona z drugiej przyjemnie zaskoczona. 

-Yyy cz-cz-cześć Ross -wydukałam. Stałam jak wryta z różą w ręku i patrzyłam na lekko zawstydzonego chłopaka
-Hej Harper, możemy porozmawiać? -spytał niepewnie 

Usiedliśmy na łóżku, które jeszcze od rana nie było posłane. 
-Bo widzisz -zaczął -ja się dlatego z tobą tak tak przywitałem... bo bo to w razie, gdybyś już po tej rozmowie nie chciała mnie widzieć.

Czyli jednak miał mi coś do powiedzenie.
-Ale Ross co się stało? -nie wiedzieć czemu chciało mi się płakać.
-Ja... no...
-Kurde zdradziłeś mnie czy nie?! -spytałam. Jak bym teraz się nie zapytała to już nigdy
-Co?! Co ty gadasz?! Harper! -oburzył się. Wiedziałam, ze to nie o to chodzi. -bo... ja no wiesz...ja rozmawiałem z Kimberly i i...
-I co? -spytałam -coś się stało? -już sama nie wiedziałam co chciałam usłyszeć...
-No bo ja już nie będę utrzymywał z nią kontaktu. Wiem że bardzo cię zraniła...
-I to dlatego myślisz, że nie będę cię chciała już widzieć? 
-Bo to jak się czułaś to też moja wina... i i nie wiem czy patrzyłaś na to od tej strony, ale ja sobie uświadomiłem że naprawdę się źle zachowałem. Przepraszam cię, ale jestem człowiekiem, który dość często popełnia błędy więc...
-Dobra, rozumiem -powiedziałam z uśmiechem -widzę że nie jest ci łatwo o tym mówić. NIe ma sprawy, ale serio proszę błagam nie rób mi tego więcej...
-Obiecuję! -odrzekł całkiem poważnie.

Uśmiechnęłam się i dałam mu szklankę wody, którą wypił jednym chaustem. Po czym znów usiadłam na łóżko. Przez dłuższą chwilę patrzyłam na Rossa. Był znowu przy mnie a do tego w taki sposób mnie przeprosił....
                                                              
                                                                   * * *

Dochodziła 22. Wtuleni w siebie oglądaliśmy jakąś komedię w telewizorze. W pewnym momencie ktoś zapukał do pokoju. Otworzyłam i zobaczyłam w drzwiach uśmiechniętą Lily. 
-Słuchaj przemyślałam sobie to wszystko i no... -zaczęła -przepraszam za to co mówiłam o Rossie... jeśli mu to wybaczyłać to ja też powinnam...
 -Nie mów tego mi, tylko powiedz jemu -po czym wskazałam na siedzącego przed telewizorem chłopaka. KIedy Lily to zobaczyła szepnęła
-Serio? serio kary być nie mogło! haha co ja mu powiem -zaśmiała się i podeszła do blondyna.
                                                                   * * *
Kiedy już Lily zmęczyła się tłumaczeniem przed Rossem zaczęliśmy rozmowę. Film dawno się skończył a było dosyć późno, więc wyłączyliśmy telewizor. Długo jeszcze rozmawialiśmy, aż w końcu zasnęłam w objęciach blondyna.

____________________
Wybaczcie że tak późno wstawiam rozdział ale bardzo się nad nim starałam. jak myślicie jest dobry? 
Mam pisać dalej?

xoxo Dusss 
 

wtorek, 6 listopada 2012

15. I thought I can trust you...

 Wróciłam cała w skowronkach do hotelu. Byłam szczęśliwa, z obrotu sytuacji ale z drugiej strony... wszystko się zbyt dobrze układało.  Ross ewidentnie chciał mnie odzyskać, ale...  ale to aktor. Jakim problemem byłoby mnie tak autentycznie oszukać... Nie pierwszy raz miałam wątpliwości co do mojego stosunku do tego chłopaka. Mieszane uczucia od pewnego czasu nie odstępowały mnie na krok i w takich właśnie momentach traciłam cały zapał... Niestety, przez obecność wrodzonego, cóż niezawodzącego mnie instynktu, czułam, że nie mogę mu w pełni ufać. Normalnie to bym korzystała, ale jednak to za dużo jak na raz. Muszę się wreszcie zainteresować Lil, bo w końcu dzięki niej tu jestem... Dziewczyna akurat wyszła z łazienki

-I co tam? -spytała wycierajac włosy ręcznikiem - z Rossem ok?
-No, właściwie chyba tak... -zaczęłam nie pewnie
-Chyba? Kochana! Myślałam, że wszystko co złe się skończyło
-No, bo może racja, ale nie jestem do końca przekonana... -odpowiedziałam z wyraźną wątpliwością.
-Zrób jak chcesz. Albo jeszcze lepiej. Zostaw go. Mówię ci. -przyjaciółka stanowczo dała mi do zrozumienia, co myśli. Wiedziałam, że od pewnego czasiu, niekoniecznie przepada za osobą Rossa i najchętniej to by go chyba...

-Weź, spróbuj się do niego aż tak nie uprzedzać... -próbowałam złagodzić sytuacje koleżanka jednak jawnie nie chciała ustąpić

-ja? Ja nie mam zamiaru zmieniać swojego zdania o tym chłoptasiu. Świnia i tyle ci powiem.

Popatrzyłam na nią z wymownym spojrzeniem i wzięłam do ręki telefon. Żadnego powiadomienia, smsa, maila, nic. Znowu powtarza się historia sprzed paru dni. Czyżbym mu się naprawdę znudziła? Ahrr...

*tymczasem u Rossa*

Wszystko sie skomplikowało...

Leżałem właśnie na łóżku gapiąc się w sufit. Nic mi się nie chciało -wyjść, coś ze sobą zrobić... niby mógłbym zadzwonić do Harper, ale pewnie ma inne zajęcia... Czułem, ze po naszej rozmowie wcale a wcale nie jest lepiej. Tylko, pytanie, czy oboje na tym ucierpieliśmy? Jeszcze wczoraj byłem pewnie, że to ta jedyna... Ale...
Przykryłem sobie twarz poduszką. Jak ja mogę tak myśleć?! Wahać się. Przecież kocham Harper... Tak na pewno! Tylko czy po tym co jej zrobiłem jest w stanie mi do końca wybaczyć? Pewnie nie. 

Przewróciłem się na bok. Wziąłem do ręki telefon i wybrałem numer. Głos mojego rozmówcy usłyszałem po dłuższym czasie.

*u Harper*

-Harper! Ross dzwoni -zawołała Lil,kiedy to stałam w łazience. 
-Mmm, to odbierz mmm -powiedziałam z trudem, myjąc zęby
-mmmmmmmm -parodiowała mnie -nie będę z nim rozmawiać.
-cholera nie możesz ten raz?! -spytałam z wyrzutem
-A co za problem? To podobno twój CHŁOPAK więc...

poczułam, że takim tonem, Lily chce mnie do czegoś sprowokować...

-Coś sugerujesz? -spytałam z lekka urażona
-No, czy on nadal jest twoim chłopakiem? -spytała bezpośrednio i gwałtownie, zeby nie powiedzieć szorstko -czy on w ogóle kiedyś nim był?
-Kurde Lil! Co cię wzięło? -odłożyłam szczoteczkę na umywalkę. -masz jakis problem czy co?
-Ja nie mam, natomiast o tobie bym tego nie powiedziała. Według mnie, to jest chore, że rozmawiasz z nim, na drugi dzień on jest twoim chłopakiem, potem cię zdra...- i tu zamilkła. 
-No dokończ! Dlaczego z nim rozmawiałaś bez mojej zgody?! -wrzasnęłam
-Hej! ja mam prawo z nim rozmawiać, kiedy chcę i o czym chcę, więc weź odpuść, bo nie chcę się z tobą kłócic, tylko ci pomóc, bo chłopak grający na dwa fronty nie jest ciebie wart.

Usiadłam ciężko na łóżku. Ross mnie zdradził? Nie... niemozliwe, ale może jednak... tylko, czemu by dzwonił... Co za schiza! Znowu to nieprzyjemne uczucie... Zazdrość? Nie... Wściekłość? może... jednak tym najbardziej odpowiednim słowem, które opisuje moje uczucie, to jest zwykła, aczkolwiek, fatalna BEZRADNOŚĆ...

_______________

No proszę! I co, jak myślicie? 

xoxo Dusss