niedziela, 23 grudnia 2012

24. End up with nothing... but maybe still something?

  W końcu dolecieliśmy do Warszawy. Była noc a ulice były oświetlone jedynie przez lampy ustawione wzdłuż dróg. Jechaliśmy taksówką do domu. Kiedy po dłuższym czasie dotarliśmy wreszcie do podanego adresu, weszliśmy cicho do mieszkania. Wiedziałam, że mama jeśli się dowie, że przyprowadziłam grupę w momentach bardzo nieprzewidywalnych ludzi, wyrzuciła by i ich, i mnie na zbity pysk. Mimo wszystko zaprowadziłam gości cicho do pokoju. Na szczęście wymiary sypialni spokojnie pozwalały na pomieszczenie rodzeństwa, chociażby na podłodze. Trudno, ale póki nie mieli miejsca do zatrzymania się na dłużej, to była ich ostatnia deska ratunku. Dałam każdemu po śpiworze a sama położyłam się w łóżku. Chłopacy spali na ziemi, natomiast Rydel na tapczanie -ustawionym swego czasu specjalnie dla Lily...

                                                                              *  *  *

Dochodziła 4 w nocy, a ja nadal nie mogłam zasnąć. Uświadomiłam sobie wiele rzeczy -niekoniecznie przyjemnych... Zostawiłam moją naj przyjaciółkę na pastwę losu tysiące kilometrów od domu, przyprowadziłam do domu ekipę rozszalałych nastolatków, to wszystko bez wiedzy mamy, i do tego w pokoju miałam straszny burdel po rozwalonej wszędzie zawartości walizki. Jeszcze nigdy w tak krótkim czasie tyle razy nie postąpiłam w sumie niewłaściwie. Byłam z jednej strony zażenowana swoim zachowaniem ale z drugiej... Rozejrzałam się po pokoju. Sami kochani ludzie, którzy dla mnie tak wiele zrobili. Teraz mój wzrok skierował się na Rossa -chyba najbardziej ze wszystkich rozwalonego na podłodze. Uśmiechnęłam się. Cieszyłam się, że między nami w końcu się ułożyło. Nie było jeszcze w czasie naszej znajomości takiego momentu, w którym byłabym aż tak spokojna i zadowolona z sytuacji. Nagle zobaczyłam, że mój telefon leżący na szafce  na moment się rozświetlił po czym zgasł -sms. Od Lily. Ciekawe...

< TY S***** JAK MOGŁAŚ MNIE ZOSTAWIĆ?! NIE WYBACZĘ CI TEGO, ROZUMIESZ?!>

-Głosiła jego treść. Poczułam się specyficznie i momentalnie po moich policzkach potoczyły się słone łzy. Wcale nie dlatego, jak mnie Lily nazwała. Miałam wyrzuty sumienia, że zostawiłam przyjaciółkę. Jej angielski mocno kulał, była mało obeznana w terenie. Mimo tylu nie miłych słów, które w ostatnim czasie między nami padły, czułam się wciąż za nią odpowiedzialna. Co jak co, ale Lily była mało zorganizowaną niestety osóbką więc bałam się o nią. Co za tupet pokarano mnie nad zbytnią ostrożnością o innych, ale sama ostatnio do pakowania się w kłopoty byłam pierwsza. No świetnie! Zdenerwowana oparłam się o postawione na wezgłowiu poduszki. Gdybym tylko mogła wróciłabym po nią, czułam się fatalnie z myślą, że coś jej się może stać, ale niestety warunki były mało sprzyjające, więc pogodziłam się z myślą, że jeszcze trochę się będę musiała podenerwować. No tak, jak już mi się zaczęło układać to musiałam się z nią pokłócić. Niby nadal nie wiem o co poszło, ale jak zawsze miałam wrażenie, że to moja wina. Zwykle bezpodstawnie, aczkolwiek zawsze wiedziałam,że wina leży po obu stronach bez względu na przyczynę sporu. Tak już byłam wychowana, no trudno. Spojrzałam na zegarek. W takich właśnie chwilach, myśląc ze minęło co najmniej pół godziny minęło zaledwie 10 minut. Czyli mojej mentalnej katorgi ciąg dalszy. No super świetnie zarąbiście... Nie ma co... I jeszcze jak na złość nie mogłam zasnąć.Arghhhh...

Wstałam i poszłam do kuchni, gdzie nalałam sobie soku. Oparłam się o blat kuchenny i rozejrzałam po pokoju. Tak bardzo tęskniłam... Za tym domowym ciepłem, zapachem, jednak wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Zdeydowanie. W pomieszczeniu panował półmrok, a jednak kontury mebli widać było nad wyraz wyraźnie. Taki błogi spokój... Nic się nie zmieniło. Chwilę byłam spokojna, ale moje myśli znów zaczęła zaprzątać nieciekawa sytuacja, z której (jak się wydawało) nie mogłam nijak wybranąć...

_________________
Napisałam!. Wiem że krótki, ale jeszcze nadrobię :***

xoxo Dusss



Taka smutna notka...

Rozumiem, jeśli teraz będziecie na mnie źli, obrażeni, wściekli i tym podobne, ale niestety jestem zmuszona na jakiś okres czasu (nie wiem jaki, nic nie chcę obiecywać,) zawiesić drugiego bloga -http://allyouneedislovestory.blogspot.com/ . Po prostu chwilowo mam brak weny i pomysłów, czasu też mniej. Blog Heard It... będzie szedł, mam nadzieję pełną parą. 

Przepraszam Was za sytuację, ale stwierdziłam, że jednak dwa blogi to na razie za dużo dla mnie. Nie bądźcie źli rozumiem co to dla Was znaczy, ale jeśli pojawią się komentarze z groźbami typu 'jak zawiesisz bloga to to i tamto ci zrobię' -wtedy automatycznie bloga USUWAM.

Z wyrazami szacunku

Dusss

sobota, 15 grudnia 2012

23. Free yourself from the cage...

-Ross? To ja, przyjedź pod nasz hotel. Natychmiast! -ledwo powstrzymywałam łzy.

Lily nie było, nie wiedziałam co z nią, była noc, a okno w pokoju było wybite. Usiadłam bezradna na łóżku i na dobre się rozpłakałam. no bo co mi zostało?

W pewnej chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Gdy je otworzyłam stał w nich zdyszany blondyn.
Natychmiast się w niego wtuliłam. Czułam się teraz taka rozdarta że nie wiem...
Ross po długim uścisku pocałował mnie w czoło i wciąż powtarzał te same krzepiące słowa:
-No już, już. spokojnie...

po czym usiadł na tapczanie trzymając mnie za rękę i zaczął:


-Co się stało? -spytał troskliwie

-Ja ja ja nie wiem... Obudziłam się a Lily nie było... Ross tak bardzo się o nią boję...
-Nie martw się znajdziemy ją. Czekaj moment. -na te słowa chłopak wyciągnął komórkę i szybkim ruchem wybrał numer.

< -heej Riker, słuchaj słaba sprawa. Zbierz resztę i przyjedźcie pod hotel Harper. Szybko. -po czym się rozłączył. Jeszcze raz mnie przytulił i podszedł do rozbitej szyby. Spojrzał przez otwór ale ze względu na porę nie wiele mógł zobaczyć. Usiadł zakłopotany na fotelu i rozczochrał z baz silności włosy ręką. Gdyby nie ta popaprana sytuacja, pewnie bym się nieźle zarumieniła... teraz to i tak było bez znaczenia... Z drugiej strony, ciekawe czy on to robi celowo? W każdym razie dobrze mu to wychodzi. Wciąż płacząc spojrzałam na niego. W sumie, to on mi się przestał podobać, ale nadal mnie interesował. I tak by mogło właściwie zostać... No bo po co mam się nie potrzebnie denerwować... Nie potrzebowałam chłopaka tylko przyjaciela.A przy Rossie czułam się dobrze, mogłam się śmiać do rozpuku, zaufać, robić wszystko praktycznie. A nie, się ciągle kłócić, przepraszać, obwiniać. Fakty mówiły same za siebie. I dobrze, bo takie rozwiązanie było idealne.

Przynajmniej na moment nie myślałam o zniknięciu Lily. To smutne, ale przez ostatni czas oddaliłyśmy się od siebie, i chociaż wszystko było ok, to już nie było to co dawniej...  Niby się nadal przyjaźniłyśmy, ale... w sumie to narosła specyficzna sytuacja. 
Nie wiem jak, ale Ross chyba wyczuł moje myśli, bo natychmiast zagaił:
-No, a między tobą i Lily to wszystko ok?

Nie był to oczywisty ton głosu. Czułam, że chłopak nie pyta o nasze stosunki po tym ich całym domniemanym pocałunku. To był raczej głos spostrzegawczego obserwatora. Ross nim był. Widział, że coś się dzieje, nie wiem jak ani skąd, ale wygląda na to, że na jaw wychodzą jego extra-zdolności. 


                                                                              *  *  *


-Siema Harper, co tam? -spytał Riker wchodząc do apartamentu -jak się czujesz
-A jak się ma czuć bałwanie?! -przedrzeźnił go Rocky

-Miły jestem po prostu, ty też byś spróbował -odgryzł się brat i pokazał język
-Ble ble ble -dodał Ratliff -takie gadanie
-Już stop! -właczyła się Rydel
-Ale to on zaczął!
-Nie prawda!
-A jednak!
-Nie!
-Tak!
-NIE!
-TAK!
 Rodzeństwo przekrzykiwalo się jedno przez drugiego trzecie przez czawartego i tak w kółko.

-Haloo ludzie nie pomagacie jej! -zawołał Ross próbójąc jakoś ogarnąć braci, bo Rydel już odpuściła.
-No właśnie -powiedział Riker
-I kto tu komu pomaga bałwanie! -zaczął Ratliff, ktoremu spodobało się to określenie
-Kto tu jest kurde bałwanem! 
-Ty!
-No chyba nie!

-EJ! Serio koniec. Nie można was już słuchać.  -wrzasnęła Rydel po czym odetchnęła, kiedy zapadła upragniona cisza.
-Już sę nie bulwersuj siostrzyczko! -uśmiechnął się Rocky

Ta tylko na odczepne pokazała mu język i spojrzała na Rossa i mnie.
Ja w tym czasie szepnęłam do Rossa:
-I co tak na co dzień? -spytałam

Blondyn tylko się uśmiechnął ale nic nie powiedział. 
Cieszyłam się, że taki jest. Uśmiechnięty, beztroski nawet w mało sprzyjającej sytuacji. 
Odwzajemniłam jego uśmiech, po czym spojrzałam na Rydel, która z założonymi rękami temu wszystkiemu bacznie się przyglądała a na jej twarzy gościł przyjazny uśmiech. Nie wiem co sobie wyobrażała ale mrugnęła do Rossa, na co ten śmiesznie zmarszczył nos i potrząsnął nieznacznie głową.Nie zrozumiałam tego, ale niespecjalnie się przejęłam, a to dlatego, że moje myśli teraz zajmowała dręcząca myśl. Czułam się winna, że nie szukam Lily, ale... 
Korzystając z chwilowej nieobecności Rossa, chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Lil. Nie liczyłam, że odbierze więc tym bardziej się zdziwiłam, kiedy podniosła słuchawkę. 
-Halo? Lil gdzie ty się podziewasz?! Co z tobą?
-Oj tam, odpuść Harper. Nic mi nie jest. Nie potrzebnie się tak złościsz -powiedziała koleżanka, a ja natychmiast wyczułam, że ma totalnie gdzieś moje zamartwianie się.
-Słuchaj, w nocy słyszę hałas, jak wstaję ciebie nie ma. Ogarnij się! 
-Już przestań! Jestem niezależną osobą podobnie tak jak ty. Czy ja ci się wtryniałam w życie?! -i nie dając mi dojść do słowa -no więc się nie odzywaj. 

Co ją ugryzło? Jeszcze wczoraj było tak dobrze... Chyba że mnie okłamała. Nigdy jej takiej nie poznałam. I chyba nie chciałam. Postanowiłam więc zakończyć tą bezsensowną rozmowę.

-Ok, jak chcesz. To chociaż weź swoje rzeczy...
-Już to zrobiłam. -odpowiedziała na odczepne.

No tak, w natłoku zdarzeń nie zauważyłam, że w pokoju nie ma już żadnej z rzeczy Lily. No tak, to wyjaśnia dlaczego wczoraj robiąc porządek nie wyrzuciłam z szafy żadnej jej bluzki...

-Dobra, nie chcesz ze mną gadać to nie -po czym się rozłączyłam.
-Z kim rozmawiałaś? -spytał troskliwie Ross
-Z Lily...  
-Taak!? I co u niej? Gdzie jest?
-Właściwie nie wiem. Nie chciała ze mną gadać. Czyżbym coś jej zrobiła? -dodałam niepewnie
-Bo ja wiem... -powiedział całkowicie poważnie chłopak

Tsa... 

                                                                 *  *  *

Siedziałam właśnie samotnie na łóżku z laptopem przed sobą. Pojutrze wracam. Do domu. Z tego raju, z nowego świata. Wreszcie będę w domu. Koniec wszystkego, wrócę do normalności do szkoły, skończy się późne siedzenie plaża i... moja znajomość z Rossem. Szkoda, ale to nie mogło trwać wiecznie. Nie ma co ukrywać.

Był już wieczór, a że chciałam wykorzystać jak najlepiej te ostatnie dni moich wakacji, postanowiłam się spakować.
Postawiłam na środku pokoju walizkę i ją otworzyłam. Wrzuciłam do niej (no, powiedzmy, że starannie) wszystkie ciuchy i zostawiłam tylko te rzeczy, które były mi niezbędne. Nawet nie wiedziałam, kiedy zaczęłam płakać. Nie ze smutku, chociaż po części też. To nie były też łzy radości. Płakałam z niedowierzania, jakie może być życie i ile może się wydarzyć. Jak bardzo się przywiązuję do ludzi i jak łatwo przyjdzie mi za nimi tęsknić... 

Po upływie około dwóch godzin skończyłam.  Nadal byłam przed zamkniętą już walizką na klęczkach. Taki jakiś sentyment. Uśmiechnęłam się niemrawo do siebie i podeszłam do okna. Było jeszcze całkiem jasno, ale słońce już powoli zachodziło. Te palmy ulice, bulwary i morze. Takie piękne miasto. Zostać tutaj to znaczy mieć takie nieprawdopodobne szczęście. Ale nie mogłam. Rozmawiając z mamą wiedziałam, że i tak fakt, ze lecę tu sama bez prawdziwej opieki w ogóle nie przypadł jej do gustu. Tęskniłam za nią, z jej obiadami, szlabanami. Tęskniłam za Li... chociaż nie... Przyjaźń, która się skończyła tak naprawdę nigdy nie miała miejsca... 

                                                               *  *  *
** dwa dni później **

Jadę na lotnisko. Zapłakana, wtulona w Rossa. Widzę, że Riker, który prowadzi samochód też nie jest w najlepszym humorze. Co chwile zerka we wsteczne lusterko. Nie chcę się z nimi rozstawać. Tak się zżyłam z tym rodzeństwem, po mimo, że tak na dobrą sprawę nie miałam okazji ich nigdy lepiej poznać. 
Przez ostatnie dni jednak zbliżyliśmy się do siebie, surfując śmiejąc się jedząc, żartując w skate-parkach. To były cudowne chwile, a teraz miałam bezpowrotnie to wszystko stracić. Mama nie byłaby w stanie mi opłacić takiego wyjazdu, bo chociaż działała na pełnym etacie jako znakomity i rekomendowany prawnik, nie mogła pozwalać sobie na aż takie wyrzeczenia. Nie winiłam jej, rozumiałam jej sytuacje. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie mogłam sobie wyobrazić takiego trwałego rozstania z tymi ludźmi. 

Dojechaliśmy w smętnej atmosferze na lotnisko. Tutaj dopiero zaczął się cyrk. Po odprawie, już w poczekalni. Ross za nic nie chciał mnie puścić, Ratliff bez entuzjazmu zjadał jakieś chrupki, Rydel kręciła pasmmo swoich długich włosów, a Rocky z Rikerem siedzieli podpierając brodę dłońmi. Nikt się nie odzywał, bo nie było trzeba. W końcu nadszedł czas wylotu. Uściskałam wszystkich po kolei, ale Rossa najmocniej. Ten objął mnie w talii i mocno przyciągnął do siebie. 
-Będę tęsknić -wyszeptał po czym przytulił mnie jeszcze mocniej. -bardzo
-Ja też -odrzekłam z bólem ściskając chłopaka i powstrzymując łzy. Nie chciałam go zostawiać. Nie mogłam. Kimkolwiek by dla mnie nie był, to nie był już ten sam Ross, którego poznałam pierwszego dnia.

                                                                    *  *  *
 Siedziałam przykuta do szyby w samolocie ocierając nieznośne łzy, które ciągle spływały mi po policzkach. Myślałam, ze to się nigdy nie skończy. Nagle ktoś do mnie podszedł. To był Ratliff zażerający się jakimiś żelkami. Spojrzałam na niego nieźle zdziwiona
-Ellington!? Co ty tu do diabła robisz? -spytałam

Ten, gdy się zorientował kto koło niego siedzi natychmiast się zeelektryzował. 

-Te, ferajna! Tu jest! -zawołał gdzieś do tyłu samolotu
Do naszego rzędu natychmiast podbiegli pchając się na siebie kolejno Rocky, Riker, i Ross, który o mało nie wywrócił całego towarzystwa. Jedyna Rydel spokojnie podeszła do siedzeń i spojrzała z dezaprobatą na braci.
-No proszę, fajne wejście chłopcy, widzę waszą euforię, co nie zmienia faktu, że jako R5 powinniście zachować jakiś honor. -powiedziała poważnie po czym wybuchnęła śmiechem. -Cześć kochana, -zwróciła się do mnie -jak się masz? 

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. 

-No tak, proszę trzymaj -powiedziała, po czym wręczyła mi różową chusteczkę z Hello Kitty.

Uśmiechnęłam się i nadla zaskoczona oparłam głowę o siedzisko. Może jednak wszystko się jakoś ułoży?

_________________
Proszę bardzo Kochani. Co myślicie? Mi się nawet podoba, pisałam go chyba ze 3 godziny. 

Proszę tutaj taaki tam prezent :)

A i btw, słyszeliście piosenkę Illusion z Austina&Ally? Pewnie tak ;D Nie wiem czy to tylko ja, czy ta piosenka serio trwale wpada w ucho? :3 










czwartek, 13 grudnia 2012

22. Keep living your way, I'll be waiting for my chance...

** Harper* *

Obudziłam się stosunkowo wcześnie.  Ścienny zegar wskazywał godzinę 9:08, więc postanowiłam podjąć następujące zadania.Wczoraj Laura dosyć długo u mnie była, i znów spowodowała we mnie natarcie fali emocji i kolejnych przemyśleń. Tsa... Tak więc zamierzam pójść (obiecuję, że już po raz ostatni z takim powodem!) do Rossa. Choć wydawałoby się, że to rozmowa z szatynką skłoniła mnie do takiego postanowienia, nie było tak. Nie wiem o znowu we mnie wstąpiło, ważne, że znów dałam chłopakowi szanse, na którą żaden inny by nie zasłużył. Laura w tym się nie myliła -Ross miał w sobie TO COŚ co mnie w nim intrygowało. Nie był mi obojętny, nawet po tych wszystkim miłosnych perturbacjach. Nim jednak się do niego wybiorę, muszę ochłonąć. Może deska? No przecież. Zapomniałam, że przecież oprócz deski surfingowej wzięłam ze sobą zwyczajną deskorolkę. Ubrałam się więc, podciągnęłam rękawy w sweterku i zaplotłam włosy w luźny warkocz, który zaczesałam na bok. Chwyciłam deskę, torbę i wyszłam  z pokoju zatrzaskując go.

Swoją drogą dawno nie jeździłam. Ciekawe czy jeszcze to potrafię... Puściłam deskę przed sobą po czym zgrabnie na nią wskoczyłam i odepchnęłam się parę razy nogą. Nawet ok, myślę, że się nie wywalę.

Pędziłam przez promenadę, aż w końcu dotarłam do skrzyżowania, na którym skręciłam w prawo i dalej prułam asfaltowym chodnikiem. Minęłam mnóstwo stoisk z jakimiś badziewiami nie wiadomo komu po co na co by się one przydały -takie ot, duperele, które się ma 'żeby mieć'. Uśmiechnęłam się patrząc na tych wszystkich targujących się ludzi. Wyjęłam mini-kamerę i zaczęłam kręcić film. O dziwo, tutaj jeszcze tego nie robiłam, a pasja to była niesamowita. Miałam miliony takich nagrań, z których każdy opowiadał jakąś historię. W pewnym momencie o mało nie spadłam z deski. Na szyldzie jednego  z box 'ów sklepowych, bo teraz wyraźnie trafiłam na deptak,  widniał ogromny napis ROSSOME.  Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. No proszę, widać że nasz blondynek nieźle się zasłużył. Zeszłam z deski i biorąc ją pod pachę weszłam do środka. Tłum był... wielki. Ale nie na tyle żeby nie dało się przejść. W każdym razie nigdy czegoś takiego nie widziałam. Wszędzie piętrzyły się jakieś rzeczy, ręczniki, zeszyty, długopisy, kubki. To, co było przedstawione w jednym z odcinków Austina i Ally, w którym tytułowy Austin przedstawiał rzeczy ze swoim wizerunkiem, to była ledwo namiastka. Tego co tu widziałam. Jakieś plakaaaty i koszulki, od groma tego było. Sfilmowałam wszystko jak należy i wróciłam na deptak. Nadal czując to ciężkie powietrze ze sklepu, kręciłam kolejne urywki z szerokich ulic. Fascynacja Los Angeles, dopiero teraz mnie jako tako dopadła. To to to był taki cały świat w małym miejscu, taki jakby zapakowany.
Wyjechałam na duży plac, po którym kręcili się turyści i kupcy, mieszkańcy i inne osoby. Fajnie tu było, na serio fajnie. Nie mogłam oderwać wzroku od tych kolorów, natłoku wszystkiego. Zupełnie inna rzeczywistość. Kiedy wreszcie dotarłam do jednej z galerii handlowych, w których jeszcze nie byłam, zatrzymałam się w  Starbucksie i zamówiłam karmelowe latte mrożone na wynos.Czekałam chwilę aż w końcu dostałam swój kubeczek. Nagle, poczułam mój wibrujący telefon. Dzwoniła Lily. No tak, nie widziałam jej rano, może się martwi?

-Halo? Hej Lily, no tak, ok, co?! Zaraz czekaj co ty mówisz? Ale czemu? No nieważne, zaraz tam bedę.

Zelektryzowało mnie. Chwyciłam kawę i pognałam do wyjścia. Szczęśliwie kubeczek miał szczelne zamknięcie, bo jeśli nie, to połowa jego zawartości pewnie już dawno wylądowała by na ziemi. Mijałam kolejne przecznice jadąc do hotelu. Nie spodziewałam się, że tak daleko zajechałam od znanej okolicy. Coś czułam, że dzisiaj już nie spotkam sięz Rossem. A szkoda... 
Po długich staraniach, w końcu dotarłam między znajome budynki. Wbiegłam szybko po schodach do apartamentu, w którym siedziała zapłakana przyjaciółka. Rzuciłam deskę i torbę i natychmiast doskoczyłam do Lil.

-Co się stało?! -spytałam zdenerwowana
-Ja ja ja.... ja nie pamiętam... nie wiem gdzie byłam nic nie wiem! -odpowiedziała wybuchając kolejną serią łez
-Ale że wczoraj? Na tej imprezie? -po raz kolejny zadałam pytanie -łoooo opowiedz mi wszystko na spokojnie.
-Noo -zaczęła nadal szlochając -ja poszłam na ta imprezę przy przy basenie... I I I dobrze się bawiłam a potem nagle fi fi film mi się uuuurwał. -wydukała

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Nadal nie wiedziałam co się stało.
-I obudziłam się w jakimś obskurnym mieszkaniu, w nocy i uciekłam, ale aaale było tak ciemno i tak daleko, aż w końcu dotarłam tutaj. 
-No tak, nieźle się wystraszyłaś, zrobię ci melissę, trochę się uspokoisz... -powiedziałam po czym dodałam    -mam nadzieję...

                                                                              *  *  * 
Lily właśnie oglądała jakiś film. Ja robiłam porządek w szafie, bo po ostatnich dniach wrzucania do niej byle jak ubrań, na półkach walały się nie poskładane ciuchy. Kiedy wszystko ogarnęłam zamknęłam garderobę i się położyłam. Przedtem jednak zajrzałam jeszcze do Lil, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Było, więc spokojnie poszłam spać. 

W nocy, około 3 godziny, obudziłam się, słysząc brzdęk tłuczonego szkła, po którym nastąpił przeraźliwy huk. Pobiegłam do łóżka Lil, ale pech chciał, że tej już w nim nie było.


__________________
Tak więc napisałam. Wiem, że krótki, ale może mi się na tym blogu uda wstawić jeszcze jeden rozdział. Na drugim też się spodziewajcie ;) 

Jeszcze raz przepraaaaszam za moją nieobecność! 

~Dusss 



środa, 12 grudnia 2012

AAAAAAAAAAAA Przepraszam!!!!!!!

Tak Tak wiem, zanedbaaałam oba blogi przepraaaszam! Bardzo. Jutro OBIECUJE ROZDZIAŁY. Przepraszam za moją nieobecność, i dzięki za Waszą cierpliwość. 
Jesteście KOCHANI :*****

~Dusss

sobota, 1 grudnia 2012

21. Where does love go.? I don't know. When it's all said and done..

** Ross **

Siedziałem w ciemnym pokoju. Gryzłem nerwowo długopis i gniotłem kolejne kartki, które rzucałem przed siebie. W końcu na podłodze walało się mnóstwo kulek z papieru.
Tak wyglądała moja praca, próbując napisać jakiś sensowny wykład o tym jak bardzo przepraszam Harper i inne takie... Niestety nie byłem najlepszy w te klocki co wyjaśniał stos karteluszek na dywanie. Padłem ciężko na łóżko zmęczony sytuacją, która wyraźnie dawała mi sie we znaki.

Kiedy wreszcie skończyłem z moimi wypocinami, które oczekiwanego rezultatu i tak nie przyniosły. Byłem poważnie zmęczony. Zadzwoniłem do Laury. Może ona coś poradzi?

                                                                   *  *  *

Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Do przedpokoju weszła filigranowa szatynka z uśmiechem na twarzy.

-No, Ross co znowu wykombinowałeś? -spytała ze skrzyżowanymi rękoma
-Powiedzmy, że Harper dała mi marną szansę, na to, że jednak może być jeszcze między nami dobrze...
-Czyli?
-Muszę ją jakoś przekonać...
-Ross, ale do czego? Zrobiłeś jej dużo świństwa, myślisz, że jedno głupie tłumaczenie załatwi sprawę?
-No... tak.

Dziewczyna przewróciła oczami i posłała mu groźne spojrzenie. Blondyn, gdy to zauważył natychmiast się zelektryzował

-...nie...
-No więc właśnie. Mówiłeś, że potrzebujesz mojej pomocy. Więc jestem, ale przygotuj się na to, że nie powiem ci tego co chcesz usłyszeć, a co POWINIENEŚ usłyszeć.

-No zgoda -powiedział Ross i udał się z Laurą do pokoju.

-Łoooo co tu się działo?! -spytała zaskoczona -kolejna nieudana piosenka miłosna czy huragan?
-Ha ha ha -zaoponował Ross i wystawił żartobliwie język -próbowałem napisać to co powinienem powiedzieć Harper, ale...
-Zacznijmy od tego, musisz jej to wszystko powiedzieć wprost, a nie w liście. 
-A nie mogłaś mi tego wcześniej powiedzieć?!
-A nie mogleś wcześniej zadzwonić? -odrzekła z uśmiechem

Po upływie około 15 minut, wreszcie było widać ogólny zarys pokoju chłopaka. Po ogarnięciu tego bajzlu oboje ciężko usiedliśmy. Laura w fotelu, ja po raz kolejny na łóżku.

** Laura **

Szkoda mi było Rossa. Widziałam, że się stara i choć nie zawsze mu to wychodziło, wszystkie te zamiary wypełniał tak szczery zapał... 
Nagle za plecami poczułam jakieś małe zawiniątko. Korzystając z chwilowej nieuwagi chłopaka sięgnęłam za plecy i wydobyłam z wnęki w fotelu jeszcze jedną zgniecioną kartkę. Schowałam ją szybko do kieszeni. Na wszelki wypadek, w razie 'w' . Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam na Rossa który leżał rozwalony na łóżku gapiąc się na sufit. Był inny niż zwykle. Taki... dojrzalszy.
 Szczerze powiedziawszy to Harper by mogła już odpuścić. Zależało jej na Rossie, tak jak jemu na niej. NIm jednak cokolwiek jej powie, sama muszę z nią porozmawiać...

** Ross **

Widziałem, że Laura o czymś bardzo intensywnie myśli. Zarumieniła się i to wystarczyło, żebym wiedział. Swoją drogą, to zawsze mogłem na nią liczyć. Czułem, ze mi pomoże...

-To co robimy? -spytałem nie odrywając od dziewczyny wzroku
-No wiesz... przemyśl to wszystko, co ci powiedziałam i zrób coś jak najszybciej. -to mówiąc dziewczyna podniosła się z fotela i skierowała się w kierunku drzwi.
-Tsaa.... -skwitowałem

Dziewczyna niepewnie się uśmiechnęła i opuściła mieszkanie.  Ja jeszcze długo myślałem, no bo na razie tylko to mi zostało. Czekałem i czekałem, aż w końcu zasnąłem.

** w międzyczasie u Laury **

Szłam powoli plażą. Przez moje palce przelatywał suchy piasek, a włosy zaczęły się już od wilgoci powoli skręcać. W rękach trzymałam kobaltowe japonki, które z każdym moim krokiem śmiesznie o siebie postukiwały. Ja natomiast sama zastanawiałam się, co powiedzieć Harper. Coś powinnam, bo sama się nie przekona tak łatwo, tej miłości trzeba pomóc, bo sami sobie rady nie dadzą. Morał z tej sytuacji jest taki, Rossa no cóż nie można samego na 5 minut zostawić. To takie duże dziecko, ale kochane nad wyraz. Szkoda by było, gdyby się to zmarnowało... Z drugiej strony,  to trochę tęskniłam za tym starym Rossem. Roześmianym, zadowolonym. Teraz był przymulony i dopadła go jakaś nieokreślona melancholia. Tak, zdecydowanie musiałam zakasać rękawy i troszku dopomóc naprostowania tej pogiętej niczym kartka z pokoju Rossa sytuacji.

Z takim przekonaniem doszłam do zejścia, które było najbliższe hotelowi Harper. Spojrzałam na zegarek. Nie było aż tak późno, żebym nie mogła jej złożyć wizyty. Tym bardziej, że po ostatnich perturbacjach w uczuciach, na pewno szybko nie zasypia. Stanowczym krokiem weszłam do ogromnego hallu, po czym skierowałam się do pokoju dziewczyny. Zapukałam do drzwi, w których już po chwili zobaczyłam dziewczynę o miodowo brązowych włosach nie starannie związanych w koka, jakieś przeogromnej bluzce i krótkich bawełnianych szortach w kratkę. Tak stojąc uściskała mnie i zaprosiła grzecznie do środka. 

-Hej Laura, co tam? Długo się nie widziałyśmy! -zaczęła radośnie
-Hej kochana, dobrze dobrze, daję radę. Trochę telefonów od jakiś redakcji i w ogóle szkoda gadać, ale jest ok. Słuchaj ja w sprawie Rossa...
-Jasne, siadaj. Chcesz coś pić? -spytała życzliwie po czym nalała mi wody z małej lodówki sekretnie umieszczonej w szafce pod telewizorem. -Lily akurat wyszła, stwierdziła że koniecznie musi iść na jakąś tandetną imprezę. Powiedziałam jej, że może potem dołączę, ale jakoś mi się nie chciało. No i widzisz, dobrze, że nie poszłam, bo nie potrzebnie byś się tu fatygowała.
-Nie no coś ty, to przyjemność nie fatyga. Uwierz mi nie jest mi łatwo o to pytać, bo może nie chcesz o tym gadać, ale muszę coś zrobić, bo nie mogę patrzeć jak się tak zamęczacie.
Jak jest między tobą a Rossem?
-No wiesz... to skomplikowane... już sama nie wiem czego od niego oczekuję...
-Rozumiem, nie męcz się. Tylko pytam... bo chcę żebyś wiedziała, że bez względu na wszystko on bardzo się stara i chce cię odzyskać...
-Może... 

Widziałam, że chce mi uwierzyć ale nie może. Faktycznie to była nieprzyjemna sytuacja, ale miałam jeszcze trochę czasu, żeby uspokoić Harper i pomóc jej w bardziej optymistycznym spojrzeniu na tę sprawę, która no, nie przedstawiała się ostatnio najciekawiej...

____________
Napisałam. Nie najdłuższy, ale nie jest chyba najgorzej. 

iiii mam dla Was prezent taki Andrzejkoowy :** 







Jak Wam się podoba?