piątek, 25 kwietnia 2014

60. BONUS BONUS BONUS BONUS BONUS BONUS BONUS BONUS BONUS BONUS BONUS

Harper,

Właściwie, to nie wiem jak zacząć ten list. Jest tyle rzeczy, za które chciałbym Ci podziękować, za tyle spraw, za które chciałem Cie przeprosić. Nawet sobie tego nie wyobrażasz. 
 Gdybym próbował spisać to wszystko, co chciałbym powiedzieć, zajęłoby mi to wieczność, więc postaram się pisać w miarę zwięźle. Trzymaj kciuki, bo nie wiem, jak mi to dalej pójdzie.

Jesteś najlepszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek przyszło mi spotkać. Ba, jesteś NAJLEPSZYM co mnie w ogóle spotkało. Wyobrażasz sobie? Jesteś dla mnie najważniejsza na całym świecie i fakt, że za kilka dni już nie będę się codziennie obok Ciebie budzić i całować na dzień dobry i dobranoc, wyżera mnie na wylot. 

Od paru dni jestem bardzo rozdrażniony. Nie myśl, że nie chcę spędzać z Tobą czasu, po prostu muszę wiele rzeczy przemyśleć i nie chcę Cię nimi obarczać. Pamiętaj o tym i, kiedy już przeczytasz ten list spróbuj mi to wybaczyć, bo nie wiem co bym zrobił, gdybyś jednak była na mnie zła. Proszę, zrozum.

-rozumiałam.

Chciałbym się z Tobą podzielić tym wszystkim co ostatnio czułem, ale podejrzewam, że przeżywasz teraz to samo. Niestety, nie potrafię tego opisać. Bardzo Cię za to przepraszam i naprawdę nie chcę Cię zawieść i chyba nie jestem dobrym chłopakiem. Za to Ty jesteś idealną dziewczyną. I nie mówię tego tylko dlatego, żeby Ci było miło, tylko po to, żęby Ci uświadomić, że tak właśnie jest.

(...)

Dziękuję Ci za to, co dla mnie zrobiłaś. Dziękuję Ci za każdą chwilę, którą ze mną spędzałaś. Nie wiem, czy masz świadomość, ale dzięki Tobie chyba dojrzałem i nikt (nawet moje rodzeństwo) nie rozumiał mnie tak dobrze jak Ty. Kocham Cię tak cholernie mocno i chociaż nadal mam tylko naście lat, to nigdy nie chcę mieć nikogo innego. Możesz mówić co chcesz, ale jesteś niezastąpiona. 

Będę Cię szukać, aż znajdę w końcu sposób, żeby nam się udało. Zobaczysz, obiecuję Ci to ja - Ross Lynch.

Kocham Cię Słońce,
Całuję po raz na-pewno-nie-ostatni.

Na zawsze Twój.
 Ross.


Ps: Mam nadzieję, że chociaż te kilka  zapakowanych drobiazgów pozwolą Ci dobrze mnie wspominać. 
Pss: ... i pamiętaj. I don't want to be famous if I can't be with you. 

_____________________________
       Spojrzałam na zegarek. Dochodziła szesnasta i za kilka sekund miał wybrzmieć dzwonek. W takie majowe popołudnie, kiedy świeciło słońce, ostatnią rzeczą, która chciałam robić to kisić się w dusznej sali chemicznej, będąc jedną z trzydziestu równie znudzonych sardynek w puszce.

        Kiedy wreszcie usłyszałam wyczekiwany dźwięk, pognałam (nie dosłownie, oczywiście) do wyjścia. Wybiegłam ze szkoły i szybko zeskoczyłam ze schodów. Dochodząc do chodnika, zauważyłam kątem oka chłopaka kręcącego się w pobliżu budynku, a którego nigdy nie widziałam. Przeszłam obok niego obojętnie i skierowałam się w kierunku domu. Po jakimś czasie, kiedy zaczęłam odnosić nieprzyjemne wrażenie, że nieznajomy zaczął mnie śledzić, przyspieszyłam nieznacznie, ale starałam się iść dziarsko przed siebie, nie sprawiając wrażenia przestraszonej czy zdenerwowanej. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie od tyłu i podnosi do góry. Wydałam z siebie stłumiony krzyk, a chłopak ku mojemu zdziwieniu mnie puścił i odwrócił. Kiedy już miałam zacząć uciekać, spojrzałam na ciemne oczy zerkające z nadzieją spod przydługiej blond grzywki.

-Ross... -wyszeptałam i pierwszy raz od wielu miesięcy rzuciłam się mu na szyję.
Chłopak objął mnie w pasie i obrócił kilka razy w powietrzu.


 Czyli jednak wrócił. Jednak mu się udało.

(...)




niedziela, 20 kwietnia 2014

59. It's time to say goodbye to turning tables... PRZEDOSTATNI

KONIECZNIE PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM. WIELKA CZCIONKA, WIĘC WIELKA INFORMACJA, OKEJ? :)
MIŁEGO CZYTANIA ŻYCZĘ! 

 
Kiedy się obudziłam, pierwsze co poczułam to kojący zapach Rossa, do którego nadal byłam przytulona. Rozejrzałam się po pokoju. Rocky, Ratliff, Ross i ja. Gdzie Rydel i Riker?
Na odpowiedź długo nie czekałam, bo do moich uszu dotarły krótkie fragmenty zaciekłej wymiany zdań trwającej w kuchni. Najciszej jak mogłam wyswobodziłam się z uścisku i na palcach przeszłam przez pokój, by schować się za filarkiem w celu niegrzecznego podsłuchiwania rozmowy.

-Nie! I nie zmienimy zdania! Rydel, cholera, nie rozumiesz? -gorączkował się Riker
-Ciszej Rik, bo jeszcze ich obudzisz! Wyjeżdżamy i koniec. Ktoś musi to skoordynować, a widzę, że tylko ja jeszcze myślę trzeźwo. Nie utrudniaj tego.

Pierwszy raz słyszałam podniesiony głos Rydel. Dziewczyna była ewidentnie roztrzęsiona, a ja nie wiedziałam co tym razem się wydarzyło. Czyżby Riker znów miał jakiś problem?

-Siostra, wszyscy kochamy zespół, ale postawiono nam cholernie beznadziejne ultimatum, z którego nie ma dobrego wyjścia. A Harper...
-A Harper co?! Wiesz, że jest z Rossem szczęśliwa i przestań im się do tego mieszać. Widziałeś, jak była do niego wtulona...
-A pomyślałaś o tym, że ja nic nie muszę robić, żeby między nimi już nie było tak dobrze?! Rydel, wracamy do Stanów, przecież dobrze wiesz, że młody się załamie. Kolejny powód, żeby przesunąć wyjazd.

Westchnęłam. Ross nadal spał, a ja lawirowałam między wściekłością a nieprzyjemnych uczuciem bezradności i nie miałam pojęcia jak z tego wybrnąć.
Postanowiłam wejść do kuchni:

-Słuchajcie... -cofnęłam się o krok, kiedy rodzeństwo aż podskoczyło z zaskoczenia. Chyba nie spodziewali się, że wtrącę im się do rozmowy. Mimo to, kontynuowałam:

-Nie wiem co się stało i prawdę mówiąc nawet nie chcę wiedzieć, ale błagam, spróbujmy się pogodzić z tym rozstaniem. Mam już dosyć braków rozmów zastępowanych wrzaskiem, bo przypomina to raczej rozwód czy coś w tym stylu, a nie sentymentalne kurde spędzanie czasu, którego nie zostało nam wcale tak dużo -nie wiedzieć kiedy udzieliła mi się spora dawka brawury  i ostatnie słowa właściwie wykrzyczałam.
Rydel i Riker popatrzyli po sobie, po czym skruszeni spojrzeli na nogi.
Ja zbulwersowana patrzyłam na nich zaciskając zęby. Byłam naprawdę, bardzo, ale to bardzo wściekła i tym razem nie miałam żadnych zahamowań.
-Wszyscy zachowujecie się jak dzieci. Riker, -tu zwróciłam się do blondyna -jesteś najstarszy, a Ty Rydel zawsze mówiłaś, że chłopcom przydałaby się musztra -zaśmiałam się -więc co się z Wami stało?! Jutro popołudniu wyjeżdżacie, spróbujmy chociaż udawać, że wszystko jest dobrze. Błagam, zróbcie to chociaż dla mnie.

Rydel przytaknęła, a Riker nieśmiało sie uśmiechnął. Kiedy dziewczyna wróciła do pokoju, usiadłam na kuchennej ladzie, a blondyn oparł się obok mnie. Wszędzie było cicho,  a na dworze zrobiło się już ciemno.

-Będę tęsknić -wyszeptał, ale nie przysunął się, o co go podejrzewałam

Po chwili namysłu odpowiedziałam mu tym samym. Będę za nim tęsknić.  Naprawdę będę.
-...i nie chciałem Ci sprawić tyle przykrości... -dodał.

Zmierzwiłam mu włosy. Mimo, że było między nami jak było, nie warto było teraz rozdrapywać ran, które powoli zdążyły się goić.  Uśmiechnęłam się:
-jesteś moim ulubionym Rikerem Lynchem.

Chłopak pogłaskał mnie po policzku i uśmiechnął się, po czym przybliżył się i musnął wargami miejsce niebezpiecznie blisko mojego lewego kącika ust.

Chociaż kompletnie nie byłam na to gotowa, nie broniłam się. Chciałam, żeby mógł mnie dobrze zapamiętać.

-A Ty moją ulubioną Harper -uśmiechnął się.


 *  *  *

-Mamooo! Mamo, gdzie jesteś?! -krzyczałam już wystarczająco długo, a mama nadal się nie odzywała. Był 1 września, a więc dzień wyjazdu R5. Ostatni dzień. Jeden, jedyny, który nam pozostał. Mama obiecała, że upiecze ciasto i mimo, że prosiłam, żeby nie było wokół wyjazdu większej afery niż powinna, wszystko zostało bezpowrotnie wyolbrzymione. Tymczasem, dochodziła już czternasta.

-Idę, już idę! -w końcu mama pojawiła się zupełnie znikąd wycierając szmatką porcelanowy talerz. -nie pali się kochanie.

Uśmiechnęłam się pobłażliwie i wzięłam od niej ścierkę i naczynie. 

-Gdzie reszta spółki? -spytała

Już miałam zamiar odpowiedzieć, że nie wiem, że już dawno powinni zejść i, że bardzo mnie denerwuje ich lekceważące podejście do rozstania (co oczywiście nie do końca było prawdą), kiedy piatka nastolatków potulnie zaczęła schodzić ze schodów. 

-Dzień dobry pani W. -wydukał Rocky, który szedł pierwszy i taszczył ze sobą ogromną walizkę.
-Dzień dobry kochany, dajesz sobie radę? -spytała mama, mimo, że wielokrotnie opisywała Rocky'ego, jako tego silnego.

Rozległy się szmery i chichoty, a Rocky tylko czymś się odgryzł i postawił walizkę u stóp schodów.
 Reszta rodzeństwa zrobiła to samo.

-Oj dzieciaki, mieszkaliście tutaj przez miesiąc a i tak mam wrażenie jakby mi piątka dzieci wyjeżdżała.

Mama nie kryła wzruszenia i poprzytulała wszystkich po kolei, aż ostatecznie zatrzymała się przy Rossie, którego wzięła na stronę. 

Ja natomiast rozmawiałam z resztą zespołu. Staliśmy w nierównym kółku i patrzyliśmy po sobie. Rydel płakała, chłopcy się nie odzywali, a ja... ja byłam bliska rozryczenia się na dobre. Nic dziwnego, prawda?

-No chodź tu młoda -zawołał Ratliff i rozłożył ramiona. Przytuliłam chłopaka, a po chwili z naszej dwójki powstał grupowy uścisk, bo reszta rodzeństwa też się przyłączyła. Staliśmy tak przez moment, aż w końcu znów powstało nierówne koło.

-Rany, ludzie, nie wierzę, że to już koniec. -Rocky spojrzał pusto przed siebie i wsunął palce do kieszeni spodni.

Wzruszyłam ramionami:
-Ja też nie. Tak czy inaczej, bardzo Wam dziękuję, za wszystko. Naprawdę, matko, to było najbardziej emocjonujące lato na świecie. Kochani jesteście. Serio, najlepsi na świecie.

Znowu się przytuliliśmy, a po chwili wszyscy ocieraliśmy wilgotne policzki.
-To niesprawiedliwe -podsumował Riker, że musimy się rozstawać. Że to już koniec.
-To nie będzie koniec -zapewniła go siostra -nie możemy zaprzepaścić tej znajomości. Choćby nie wiem jak było trudno.

Westchnęłam. Wiedziałam, że nas to przerośnie i siłą rzeczy nic nie będzie takie jak dawniej.

________________________

Tymczasem Ross rozmawiał z mamą.

-Ross, kochanie, jak się czujesz -spytała Rebecca patrząc pobłażliwie na wyższego blondyna.

Chłopak westchnął i otarł szybko łezkę, która jeszcze nie zdążyła spłynąć po jego policzku.
-Boję się. Wiem, że to głupie, ale jestem przerażony, że ją stracę. Nie mogę się z tym pogodzić.

Kobieta przyciągnęła do siebie chłopaka i mocno uścisnęła. 
-Tak między nami, nikt nigdy tyle nie zrobił dla Harper. Nawet ja, nawet jej tata. Nikt. Ross, jesteś bardzo wyjątkowym chłopcem i to Ci się chwali. Porozmawiaj z Harper, ona bardzo tego potrzebuje.
 -Tak też zrobię. -powiedział i przybliżył się do kobiety, po czym szepnął jej krótkie zdanie do ucha.

Rebecca uśmiechnęła się i zadowolona odpowiedziała:
-Ciągle mnie zaskakujesz, Ross. Ciągle mnie zaskakujesz.

__________________________

Długo jeszcze rozmawialiśmy w salonie, aż w końcu wrócił Ross z mamą. Chłopak skinął głową, dając mi znać, że chce porozmawiać. 

Odeszliśmy kawałek, a ja spojrzałam blondynowi głęboko w oczy i zakryłam dłonią usta. Nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Ross natychmiast mnie przytulił, a ja nadal zakrywałam twarz.

-Kocham Cię tak bardzo mocno! Tak strasznie Cię kocham, Ross -wychlipałam. Uzależniłam się od niego i perspektywa rozłąki trwającej nie wiadomo ile, powodowała, że miałam ochotę wykrzyczeć z siebie całą duszę. Nie poradzę sobie bez niego. Byłam tego stuprocentowo pewna.
-Ćsiiii -pocałował mnie w czubek głowy po czym objął moją twarz i zbliżył do swojej - kocham Cię i nigdy Cię nie opuszczę, rozumiesz? Nigdy. -powiedział i znów mocno mnie do siebie przyciągnął, oplatając mnie swoimi umięśnionymi ramionami. Czułam, że obejmował mnie najmocniej jak mógł i zaczął drgać nierównomiernie, co znaczyło, że i on zaczął płakać. 
-Ross, nie mogę sobie bez Ciebie poradzić.  Nie dam sobie rady.
-Ja też nie. To kompletnie bez sensu... 
 Pocałowaliśmy się. Pocałowaliśmy się tak prawdziwie, że nie chciałam nigdy tego kończyć. Nie wierzyłam, że to już ostatni raz.

Przez następną godzinę wspominaliśmy lato i rozmawialiśmy o naszych przeżyciach. Z każdą chwilą byłam coraz mocniej przygnębiona i kiedy rodzeństwo powoli po kolei wyszło za drzwi i taksówką udało się na lotnisko, ja jeszcze długi czas stałam zapłakana. Mama próbowała coś do mnie mówić, ale nie kontaktowałam. 
Około 18 wróciłam do pokoju i padłam na łóżko. Nie mogłam uwierzyć, że to był koniec. To była tragedia. Wszystko wróciło do normy, ale nie chciałam, żeby wracało. Było tu stanowczo za cicho, pokój przestał być taki żywy...
Nagle poczułam, że coś mnie uwiera pod kołdrą. Wstałam i odsunęłam pościel, a przed oczami ukazała mi się pokaźnych rozmiarów paczka, z doczepioną karteczką z moim imieniem. 

Kiedy rozerwałam wstążkę i szary papier na wierzchu zobaczyłam grubą kopertę leżącą na bawełnianej bluzie. Ubranie należało do Rossa i z pewnością była to jego ulubiona bluza, którą mu często zabierałam. Znowu się rozpłakałam, bo nie mogłam uwierzyć, że chłopak zdobył się na aż tak romantyczny gest i nie mogłam sobie wybaczyć, że nigdy mu za to nie podziękuję. 
W kopercie znalazłam przewiązane sznureczkiem wszystkie zdjęcia, które zrobiliśmy latem. Było tam wszystko -od pierwszego dnia na plaży, przez zdjęcia w ulicznej foto-budce, po moje urodziny i nasze schadzki nad jeziorem. Nie pominął żadnego zdjęcia. Kiedy zapłakana przejrzałam wszystkie fotografie,  natknęłam się na jeszcze dwie rzeczy, które były schowane w kopertce: pierwszą była miedziana bransoletka z wygrawerowaną zawieszką z 'One last dance' z jednej strony i 'Love you' po drugiej. Natychmiast ją założyłam; była idealna. Nie miałam pojęcia, kiedy Ross wpadł na to wszystko, ani kiedy to kupił, ale było to tak bardzo niesamowite, że nie mogłam sobie tego wyobrazić. 
Ostatnie co znalazłam, to złożona na pół kartka, będąca listem. Usiadłam na brzegu łóżka, zaczęłam czytać i już od pierwszych słów ponownie się wzruszyłam.

________________________
Całe rodzeństwo jechało w ciszy na lotnisko, nie odzywając się do siebie. 
Jedynie Riker uśmiechał się patrząc przez okno powtarzając w głowie słowa: 'Jesteś moim ulubionym Rikerem Lynchem'... 

____________________________________________________________
Skończony rozdział!

Słuchajcie mnie teraz bardzo uważnie Słońca, 
Jest to przedostatni rozdział mojego opowiadania i wyszedł zaskakująco długi, ale myślę, że to w miarę dobrze :)
 Ostatni rozdział będzie niespodzianką-bonusem i jako tako nie będzie rozdziałem, ale na razie nic nie powiem. Czekajcie cierpliwie!

Podziękowania... Dziękuję wszystkim wszystkim wszystkim! Nie chcę wymieniać Waszych imion czy nicków, bo panicznie boję się, że kogoś pomylę, a naprawdę wszyscy dla mnie zrobiliście tyle dobrego, dzięki Wam ten blog w ogóle istniał, osiągnął zaskakującą liczbę 20 000 wyświetleń mimo nieregularności postów i szczerze doceniam to, ze znosiliście wszystkie moje humory i cierpliwie przeczekiwaliście dłuższe przerwy między rozdziałami, które były -WIEM-stanowczo za krótkie.
 
Na trasie tej dwuletniej przeszło współpracy, miałam wzloty i upadki, ale mimo to, był to dla mnie cudowny czas i szkoda mi, że to już koniec, ale myślę, że lepiej zostawić Was z niedosytem, niż przesycić Was moją twórczością (no tak, jestem wredna).

MOŻE W PRZYSZŁOŚCI (BLIŻSZEJ, LUB DALSZEJ) ZAŁOŻĘ NOWEGO BLOGA,  O KTÓRYM NA PEWNO TU WSPOMNĘ. Nie wiem tylko, czy będzie o R5, czy poszerzę moje horyzonty.

Jeszcze raz dziękuję, czekajcie na bonusik i trzymajcie się najcieplej jak możecie!
Będę za Wami strasznie tęsknić!

~po raz przedostatni
Wasza Dusss

PS: W ferworze pisania na pewno o czymś zapomniałam, dlatego to, czego nie napisałam tutaj, umieszczę pod ostatnim wpisem!
 
 




 

piątek, 4 kwietnia 2014

58. Where is that feeling, which has tangled us so tight?

Wyswobodziłam się z objęć Rossa. Prawdę mówiąc nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zaczęłam powoli analizować nadchodzący wrzesień i zdarzenia, które się z się z tym wiązały i wcale to nie było przyjemne. Czułam się tak, jakbym lawirowała pomiędzy ścianami pokoju szukając sensu. Czy każde pożegnanie tak wygląda?

-Hej Harper... -usłyszałam zaspany głos blondyna i obróciłam się za siebie, by móc na niego spojrzeć.
-Cześć Ross -musnęłam palcem jego wargi. -wyspałeś się?
-Nie za bardzo -wymamrotał i się przeciągnął, próbując nastawić zbolałe plecy.

Zmarszczyłam się. Chyba pierwszy raz zaistniała między nami niezręczna cisza. Czy to już naprawdę koniec?

-Idziemy coś zjeść? -spytał pospiesznie
-Tak, jasne chodźmy.

Zeszliśmy na dół. Odkąd byłam tu po raz ostatni, nic się nie zmieniło. Nadal było ciemno i głucho, z tym że czułam się trochę mniej samotnie.

-Dużo się zmieniło, prawda? -wyszeptał chłopak obracając w dłoniach gorący kubek herbaty
-Tak.. tak myślę.
-To dobrze?

Najpierw chciałam posłać chłopakowi chłodne spojrzenie, ale zrozumiałam, że borykał się z takimi samymi wątpliwościami co ja. Czy to lepiej, że się naturalnie od siebie oddalamy? Czy wtedy reszta mniej zaboli? Wzruszyłam bezsilnie ramionami, na co chłopak przytaknął.

-Też tak masz... -zaczęłam, ale nie zdążyłam dokończyć, bo chłopak mi przerwał
-Tak. I nie chcę już tego przeżywać. Harper, kompletnie to do mnie nie dociera.
-Ani do mnie. Nie jestem na to przygotowana, nic. Ross jeszcze nigdy nie było mi tak ciężko.

 Blondyn ścisnął moją dłoń leżącą na ladzie.
-Będzie dobrze -uśmiechnął się.

Chociaż uśmiech ten był przepełniony niesamowitą goryczą, był najpiękniejszym jego uśmiechem, jaki widziałam. I to teraz nie potrafię tego wyjaśnić.

Oplotłam ręce wokół jego torsu, a Ross przyciągnął mnie do siebie.
Pokręciłam głową:
-Nie będzie dobrze.

Chłopak nieśmiało pocałował mnie w czubek głowy, tak jakby robił to po raz pierwszy w życiu, a ja ścisnęłam go jeszcze mocniej.

-Naprawdę nie chcę się z Tobą rozstawać -powiedział -Jesteś... jesteś dla mnie tak bardzo ważna, zależy mi na Tobie bardziej niż na kimkolwiek innym, jesteś... moją Julią, a bez niej Romeo to najbardziej samotny człowiek na świecie.
-A ty jesteś moim Romeo -wyszeptałam i delikatnie, chyba nawet delikatniej niż zamierzałam pocałowałam go w usta.


-Kiedy macie samolot? -spytałam
-2 września. Niestety wcześnie rano, chyba około siódmej... -zastanowił się Ross.

Spojrzałam na telefon. 29 sierpnia. Zostało tylko kilka dni.



Kiedy zeszliśmy na dół, siedziała tam reszta rodzeństwa.
-Cześć wam -odezwał się Rocky nie odrywając wzroku od telewizora i automatycznie przeskakując pilotem po kanałach.
-Cześć -odpowiedziałam.
-Spaliście? -spytała Rydel oparta plecami o ramię Ratliffa, który, podobnie jak Rocky, patrzył zahipnotyzowany w telewizor na drugim końcu pokoju.

Usiedliśmy na kanapie obok.
-Tak i to dosyć długo... dawno tu nie siedzieliśmy tak... wszyscy razem... -zauważył Ross, a reszta rodzeństwa smętnie przytaknęła.

Minęła godzina, druga, trzecia, a my właściwie wymienialiśmy jedynie zdawkowe, pojedyncze zdania. Co się z nami stało? Zaczęłam być poważnie załamana.

Około 23 wszyscy zasnęliśmy, nawet nie wracając do sypialni.
Ja leżałam wtulona w Rossa, Rydel wciąż była oparta o Ellingtona, a Rocky i Riker leżeli skuleni na fotelach.

Wraz z końcem dnia, skończyły się moje nadzieje na w miarę bezbolesną rozłąkę.

__________________
Rozdział jest, a ja się muszę Wam dzisiaj pochwalić!
Otóż zalogowałam się na konto i w samym kwietniu liczba odwiedzin wzrosła o 3 tysiące! Nie wiem jakim cudem, ale statystyki nie kłamią. Dziękuję Wam bardzo serdecznie!