wtorek, 12 sierpnia 2014

6.

   -Jesteście gotowi? -spytała mama kierując się w stronę schodów. -za chwilę wychodzimy!
       Zbiegłam na dół i w pośpiechu próbowałam związać włosy w koka, ale ostatecznie zostawiłam je w spokoju, bo pędząc po schodach raczej uczesanie się dosłownie graniczyło z cudem.
   -A gdzie Henry? -zapytał podejrzliwie tata, kiedy obie z mamą byłyśmy już przy samochodzie.
Spojrzenia rodziców natychmiast powędrowały w moją stronę, oczekując jakiegoś sensownego wyjaśnienia.
   -Obiecywał, że wróci do kolacji... -powiedziałam zdenerwowana, Jak widać, brat znów nie dotrzymał słowa. W takim wypadku zapowiadał się naprawdę cudowny wieczór.
   -Co za człowiek. -tata pokręcił głową z dezaprobatą i wybrał numer na ekranie komórki.
   -Halo, Henry? Gdzie ty się wałęsasz, chcemy już jechać! Nie. Co ty sobie wyobrażasz? Dobrze, ale jeśli nie... Ok. Będziemy w Honey&Wine. Tak. No to cześć.

   -I co? -spytała mama, kiedy jej mąż odłożył telefon.
   -Powiedział, że do nas dojedzie. Mówi, że musi wstąpić w jeszcze jedno miejsce i przyjedzie do restauracji.
   -Paul, a może on ma jakieś kłopoty? -koloryzowała mama -może coś mu się stało?
   -Nie przesadzaj, nic mu nie jest. Tak mi przynajmniej powiedział. To mądry chłopak, tylko nieodpowiedzialny. No ale zapewnił mnie, że przyjedzie, więc lepiej wsiadajcie do samochodu. Mamy rezerwację na dwudziestą pierwszą.


Godzinę wcześniej, galeria w Littleton
   -Ross! -krzyknął Riker, kiedy pojawiłem się za wielką plandeką oddzielającą nas od sceny. -gdzieś ty był, człowieku, urwę ci łeb jak drugi raz coś takiego wywiniesz.
   -Riker! Opanuj się, przecież przyjechał -oburzyła się Rydel -wszystko gra? -zwróciła się do mnie
  Pokiwałem głową. Chwyciłem gitarę, przeczesałem grzywkę i wyszliśmy na scenę.

   W sumie z tego koncertu zrobiła się całkiem wielka rzecz. Przyszło sporo ludzi, sporo przyglądało się nam z wewnętrznych restauracji, podczas przedświątecznej kolacji. Poczułem lekki ścisk w żołądku, trochę ze stresu, trochę z podekscytowania.

Westchnąłem i przysunąłem mikrofon do ust.
   -Cześć Wam, jesteśmy R5 i zagramy dzisiaj dla Was kilka piosenek. -Odsunąłem się trochę i odwróciłem do rodzeństwa. -Raz, dwa, trzy, idziemy. -wyszeptałem


     Zagraliśmy parę świątecznych kawałków i kilka piosenek, które napisaliśmy w ostatnim czasie. Ludzi przybywało, część się uśmiechała, inni kołysali się w rytmie muzyki. I my, sam zespół zaczęliśmy inaczej grać, niż na początku. Z większym luzem, zapałem, poczuciem docenienia i zadowolenia z muzycznego kontaktu z publicznością.
   W przerwie wypatrywałem w tłumie Maddie, a nuż, może się pojawiła. Byłem trochę zawiedziony, ale przecież powiedziała, że nie będzie mogła przyjść. No trudno. Na pewno zagramy jeszcze kilka koncertów i wtedy przyjdzie.
   Około dwudziestej pierwszej skończyliśmy występy i przebrani w bardziej odświętne ubrania pojechaliśmy z rodzicami do Sydney Garden, gdzie zamierzaliśmy zjeść.

   -No Ross, to gdzie byłeś przed koncertem? -spytał zaciekawiony Rocky. Poczułem spojrzenia wszystkich osób skierowane w moją stronę. Nawet tata, który prowadził, przyglądał mi się w lusterku wstecznym.
   -No, ja... -zerknąłem na Rydel, by mi pomogła. Jej reakcja niestety była kompletnie odwrotna niż się spodziewałem.
   -Ross pojechał do dziewczyny, zadowoleni? -spojrzałem wypłoszony na blondynkę.
  Przejechałem sobie dłonią po twarzy i oparłem się o szybę. Żegnaj spokojny wieczorze. Witaj mordercze przesłuchanie w wydaniu Lynch.
   -U Carrie? -spytał Riker
   -No pewnie, że do Carrie, Riker, ale ty czasem głupie pytania zadajesz -Ryland trzepnął starszego brata w tył głowy i znów na mnie spojrzał.
   -Tak właściwie to... -wcisnąłem się w swoje oparcie i z niepokojem obserwowałem wszystkie osoby w samochodzie -zerwałem z nią. -wyszeptałem i zacisnąłem oczy, byleby tylko nie widzieć ich reakcji i poruszenia, jakie wywołały moje słowa.
   -Zerwałeś? Jak to, Ross, co się stało? -spytała zatroskana Stormie
   -Bo nam się nie układało -wzruszyłem ramionami -i nie mówcie mi, że mogłem to naprawić, bo nie mogłem.
   -Czemu nie?
   -Już, wystarczy tej wścibskości -zażądała Rydel. -Dajcie mu odpocząć.
   -Ale my chcemy wiedzieć! -obruszył się Rocky, na co Mark się zaśmiał
   -No właśnie -Ryland przybił mu piątkę. -niech chociaż powie dlaczego!
   -Bo nie widzieliśmy sensu w naprawianiu tego -posmutniałem trochę i poprawiłem rękaw marynarki -to już było spisane na straty.
     Rodzina ucichła i spojrzała na mnie ze współczuciem.
   -Przepraszamy stary, Wszystko ok? -zmieszał się Riker odwracając się w moją stronę, a ja przytaknąłem i przeniosłem wzrok na przemykające z oknem oświetlone witryny przystrojonych kamienic.
   Nagle dopadło mnie okropne uczucie przygnębienia. W pewien sposób czułem żal do siebie, że jednak nie walczyłem o Carrie. Ale to nie miało sensu. Naprawdę nie miało. A może miało, tylko ja tego sensu nie widziałem? Może po prostu...
...Zakochałeś się w innej dziewczynie? -podpowiedziało sumienie
   Westchnąłem cicho i zamilkłem.
Po chwili, próbując przełamać niezręczną ciszę, głos podjęła Stormie.
   -No ale dzieciaki, jestem z Was bardzo dumna. To był właściwie wasz pierwszy poważny występ!
   -Kto wie, jak to się teraz potoczy. -dodał Mark - Może uda się załatwić jakiś kameralny koncert jeszcze w tym roku. Musicie tylko nadal sobie brzdąkać w garażu i dawać z siebie wszystko.
  Wszyscy się ucieszyliśmy. Organizowanie regularnych koncertów było kolejnym krokiem naprzód w karierze zespołu. Mieliśmy teraz niepowtarzalną szansę, a nasze ambicje  z minuty na minutę wnosiły się jeszcze wyżej. Najpierw ciche koncerty w Littleton, później występy w Ameryce i trasa dookoła Europy. Byłoby świetnie.
Uśmiechnąłem się do siebie. Nasze najśmielsze marzenia mogły się spełnić, wystarczyło tylko wprawić w ruch jedno koło skrzętnie działającego mechanizmu, by się to udało.


Restauracja Honey&Wine
      -W takim razie ja poproszę sałatkę z kurczakiem i puree z ziemniaków -zamówiłam, kiedy przyszła moja kolej. Siedzieliśmy w trójkę w nieco nerwowej atmosferze.
   Rozejrzałam się po wnętrzu restauracji. Siedzieliśmy na przy dębowym stole na krzesłach obitych miękkim pluszem krzesłach w blasku bladych świec i subtelnego światła rzucanego przez lampę nad nami okloszowaną miękkim materiałem. Ściany w oddali miały odcień igieł sosny, ale w miejscu, gdzie oświetlały je lampki i świece, ich kolor płynnie przechodził w miętowy.
   Kilka obejrzanych stolików później do restauracji wszedł wysoki szatyn, który rozluźnił nieco ciężką aurę w naszym towarzystwie, ale szybko znów zrobiło się niezręcznie
   -Przepraszam was za spóźnienie -wydukał pokornie i zajął miejsce między mną a mamą. -mam nadzieję, że nie czekaliście zbyt długo.
   Spojrzałam na zegarek. Było piętnaście po dziewiątej, co oznaczało całkiem przyzwoity czas przyjazdu Henry'ego.
   -Nie. Na szczęście nie. -odrzekł tato -masz zamiar się jakoś usprawiedliwić, tymi swoimi 'wypadami' i ciągłym wyręczaniem się siostrą w pracy? Podobno to był już siódmy raz!
   -Przepraszam, naprawdę -zdenerwował się chłopak -obiecałem, że to się już nigdy nie powtórzy i dotrzymam słowa. Czy możemy więc przestać robić z mojej osoby taką sensację i w spokoju zająć się jedzeniem i miłą rozmową?
   -Gdybyś nie dawał nam powodu, to nie musielibyśmy o tym rozmawiać! -tata prawie wstał i uderzył pięścią w stół.
   -Już panowie, spokój -mama chwyciła tatę i Henry'ego za rękę i spojrzała na nich spod długich ciemnych rzęs. -mamy się cieszyć tym spotkaniem, a do tej rozmowy będzie jeszcze okazja wrócić.
Chwilę potem dostaliśmy już nasze zamówienia.
-I jak sobie dałaś radę, Maddie? -spytała troskliwie kobieta, wspominając moją zmianę w kawiarnii.
-Jakoś dałam, -odpowiedziałam- przyszedł kolega i... trochę mi pomógł.
   -O, to świetn...- mama nie dokończyła, bo tata i Henry na mnie spojrzeli i niemalże równocześnie powiedzieli:
   -Kolega? -tata był zdziwiony, a brat zaczął się śmiać. -to ten od liściku? -dopytywał Henry
   -Tak tato, kolega.-sprostowałam, po czym odpowiedziałam bratu- I tak Henry 'ten od liściku', ale on ma imię.
   -Od liściku?- mężczyzna był jeszcze bardziej zaskoczony niż przedtem.
   -Nazywa się Ross i błagam, nie próbujcie nawet nic insynuować. To tylko kolega. -ostatnie zdanie zaakcentowałam wyraźnie, choć i tak wiedziałam, że to nic nie da.
   -Wszystkie tak mówią -skwitował brat między kolejnymi gryzami zamówionej potrawy. Kopnęłam go pod stołem, a chłopak aż wypuścił ręki widelec.
   -To. tylko. kolega. -wycedziłam przez zęby.
   Próbowałam być stanowcza, ale spotkało się to z większym rozbawieniem, niż myślałam. Nawet u rodziców.
   -W takim razie, czemu, się tym aż tak przejęłaś? -spytał Henry, który najwidoczniej chciał mnie jeszcze bardziej zdenerwować.
   -Henry! -krzyknęłam i walnęłam pięścią w stół, na co chłopak zaczął się jeszcze bardziej śmiać. Zażenowana oparłam się o krzesło i skrzyżowałam ręce. -że też musiałam trafić na takiego brata. -opuściłam swoje miejsce i chcąc trochę ochłonąć, wyszłam z restauracji. Usiadłam na ławce i aż nie uwierzyłam, kogo zobaczyłam. -Przede mną stał Ross.
   -Maddie? -spytał tak, jakby sam nie dowierzał.
   Wstałam i po prostu się do niego przytuliłam. Byłam rozgoryczona zaistniałą wcześniej sytuacją i prawdę mówiąc nie myślałam teraz zbyt wiele, bo za dużo uczuć na raz kotłowało się w mojej głowie.
   Chłopak owinął mnie swoimi ramionami i przyciągnął trochę mocniej do siebie. Było mi ciepło i czułam się bezpiecznie, co przyspieszyło proces mojego uspokajania się po ekspresowej wymianie zdań z bratem i po wyjątkowo pracowitym dniu. Tak naprawdę, wszystko się chyba we mnie skumulowało i chciało się wydostać.
   -Co ty tu robisz? -spytał, a ja wskazałam na restaurację przed którą staliśmy.
   -A ty? -chłopak w odpowiedzi zrobił to samo, tylko, że pokazał mi drzwi do lokalu obok.
   -Co się sta... -spytał, ale nie dokończył, bo pojawił się za nim wyższy chłopak o włosach koloru nieco ciemniejszego blondu, na oko starszy od niego jakieś dwa lata . Przestraszyłam się trochę i mimowolnie złapałam Rossa za nadgarstek, na co on delikatnie się uśmiechnął, nadal patrząc na wysokiego chłopaka.
   -Stary, tu jeste... Czeeść? -powiedział chłopak i przeniósł wzrok z blondyna na mnie-nie wiedziałem, że jesteś zajęty. -posłał mu spojrzenie pełne uznania, co mnie trochę zdziwiło.
   -Cześć Rocky -powiedział Ross, chyba trochę zezłoszczony, a trochę zmieszany -to jest Maddie. Maddie - skierował się do mnie- to mój brat, Rocky.
   Rocky uśmiechnął się szarmancko i spojrzał na mnie nieco innym wzrokiem niż wcześniej.
   -Miło cię poznać Maddie i przepraszam, że przerywam, ale muszę na chwilę zabrać naszego blondaska.
   Puściłam rękę Rossa, który wyszeptał:
   -Zaraz wrócę, poczekaj tu.


   -Kolego, znalazłeś sobie całkiem ładny powód, żeby zerwać z Carrie.
   -Rocky, opanuj się. To wcale nie tak. -powiedziałem, bonie podobało mi się stwierdzenie brata. - To tylko koleżanka.
   -Chyba bardzo bliska, skoro trzymała cię za rękę -zauważył chłopak unosząc triumfalnie brwi. Przewróciłem oczami.
   -Ale chyba nie o tym chciałeś pogadać, prawda? -upomniałem go, szybko zmieniając temat i nakierowując rozmowę na właściwy tor., co trochę zbiło go z tropu.O Maddie jeszcze będzie czas pogadać.
   -Ach, racja. -otrząsnął się- Przyszedłem spytać co chcesz na deser.
   -Nie wiem, wszystko mi jedno, wezmę to co ty. -odpowiedziałem, byle tylko już sobie poszedł.
   -Nawet Gruszkową finezję
   -Tak, tak -machnąłem ręką i już skierowałem się w stronę Maddie.
   -Jaasne... -Rocky zmrużył oczy i nic już nie powiedział. Wiedział, jak bardzo brat nienawidził gruszek i, że nigdy z własnej woli żadnej by nie zjadł.

   Wróciłem do Maddie, która siedziała zgarbiona na ławce. Miała na sobie czarne spodnie i szarą koszulę, na którą zarzuciła gruby granatowy sweter. Spojrzała na mnie i przesunęła się tak, żebym mógł usiąść obok niej.
   -Nienawidzę go. -powiedziałam cicho.
   -Rocky'ego? -spytałem głupkowato, ale zrozumiałem, że dziewczyna nie była w nastroju na żarty.
   -Mojego brata. Zawsze wszystko potrafi zepsuć.
   -Wiesz, oni już chyba tak mają. Lubią drażnić swoje siostry -westchnąłem i dodałem -i swoich młodszych braci też.
   Zauważyłem, że spojrzała na mnie i chyba trochę się rozpromieniła.
   -A tak poza tym, wszystko ok? -spytałem -i przepraszam cię za Rocky'ego, on jest naprawdę w porządku, tylko ma... średnie wyczucie czasu.
  Uśmiechnęła się.
   -Nie ma sprawy -odpowiedziała -ja z kolei przepraszam, za...
-Madd... -z restauracji wyszedł chłopak i spojrzał na szatynkę pytającym wzrokiem. -przyszedłem spytać, czy wszystko gra.
-Tak -rzuciła -możesz mnie zostawić?
-Przepraszam Maddie. Nie chciałem...
Pomyślałem, że nie będę im dłużej przeszkadzać i cicho pożegnałem się z dziewczyną, która uśmiechnęła się przepraszająco.

Maddie POV
   -Henry, nie chcę z Tobą rozmawiać -obruszyłam się
   -Hmm to był Ross? -nie odpowiedziałam -wygląda na równego gościa.
Spojrzałam na drzwi lokalu, za którymi zniknął przed chwilą blondyn i mimowolnie się uśmiechnęłam.
   -Słuchaj Mad, nie wiedziałem -naprawdę nie miałam ochoty dalej tego słuchać. Nawet jeśli sobie żartował, to i tak mnie zranił, przekraczając cienką granicę mojej odporności na jego docinki.     Wstałam z ławki i wróciłam do restauracji, gdzie czekali na nas rodzice.
   -I co, wszystko gra? -spytała mama, ale nie odpowiedzieliśmy. Po prostu zajęliśmy swoje miejsca i do końca posiłku siedzieliśmy w ciszy. Byłam potem ogromnie zła na siebie, że zachowując się jak przedszkolak zniszczyłam tak ważną kolację.

Restauracja Sydney Garden.
   -Cześć kotku, co robiłeś na takim zimnie? -spytała Stormie patrząc, jak siadam przy stoliku.
   -Chciałem się przewietrzyć -odpowiedziałem w sumie zgodnie z prawdą, pomijając jedynie kilka szczegółów. Spojrzałem na Rocky'ego, który lekko się uśmiechnął. Oh, jak bardzo byłem mu wdzięczny, że nic nie powiedział. Drugiej fali pytań bym już dzisiaj nie przeżył.


      Kiedy wróciłem do domu i poszedłem się kąpać, spojrzałem na swoje dłonie, a co za tym szło -również na nadgarstki. Przypomniało mi się, jak Maddie mnie za jeden z nich chwyciła i jak się wtedy poczułem. 
   Miałem wrażenie, że w pewnym sensie bezgranicznie mi zaufała, chociaż zdałem sobie sprawę, że była wtedy porządnie zdenerwowana i chyba nie myślała specjalnie nad tym, co robi. A jednak to zrobiła; i nawet jeśli był to tylko odruch, wywołany reakcją na Rocky'ego nie mogłem przestać o tym myśleć. 
Mimo wszystko,postanowiłem zbytnio tego nie filtrować, bo prawdopodobnie nie kryło się za tym nic głębszego. Chlusnąłem sobie zimną wodą w twarz i spojrzałem w lustro.
   Zauważyłem w sobie jakąś zmianę, która powoli następowała od tamtego dnia, kiedy wraz z Carrie byłem w kawiarni. Zmiana, której trochę nie rozumiałem, a która znacznie na mnie wpłynęła
. To była ta zmiana, która dotyka ludzi, którzy świadomie bądź nie, spotykają właśnie tą jedną osobę, jedyną, właściwą dla nich. Byłem tego pewien.
 *
________________
Kochani jestem! Z rozdziału nie do końca jestem zadowolona, bo mam wrażenie, że nic się nie dzieje, ale takie rozdziały też są potrzebne, prawda?
Dziękuje wszystkim za komentarze pod '5.' i zachęcam do komentowania i tego rozdziału :)
Do następnego razu!
Aha, i strasznie Was przepraszam, za taką małą czcionkę, nie wiem co jest :o
Dusss 


środa, 6 sierpnia 2014

5.

Ważna notka pod rozdziałem! Poświęćcie  chwilkę i przeczytajcie :)
Życzę miłej lektury!

_____________
Dom rodziny Lynch
 
   -Hej. Rossy -zawołała Stormie krzątając się z Rydel po kuchni -robimy naleśniki, chcesz kilka?
   -Mamo, jeszcze się pytasz? -uśmiechnąłem się. Kobieta robiła najlepsze naleśniki na świecie, a znając Ryd, na pewno dodała do nich coś specjalnego.  Poza tym, to co zjadłem wcześniej trudno było nazwać śniadaniem i trochę zgłodniałem.
   -Część leży już na stole. Idę spytać resztę, czy chcą więcej. -powiedziała mama i przeszła z kuchni do salonu, gdzie siedziała reszta rodzeństwa.

-Gdzie byłeś? -spytała podejrzliwie siostra, kiedy kobieta się trochę oddaliła.
-U Carrie.
-U Carrie? -zdziwiła się. -Czyli jed...
-To koniec, Rydel. To już naprawdę koniec. -odetchnąłem z ulgą.

Naprawdę byłem już poza tym wszystkim. To się skończyło. Wiedziałem, że minie trochę czasu nim się przyzwyczaję, bo musiałem się z tym oswoić, ale wreszcie czułem się nieograniczony i właściwie całkiem szczęśliwy.

Dziewczyna chwilę mi się przyglądała, ale nic nie mówiła.

   -No... no i jak się z tym czujesz?  -spytała po chwili
   -Dobrze. Ale chcę porozmawiać z Maddie.
   -Trochę musisz poczekać. Ross, przecież jutro już są święta. Ona na pewno ma teraz mnóstwo spraw na głowie, podobnie jak my wszyscy. Poza tym, gramy dzisiaj koncert na festynie świątecznym w galerii. pamiętasz? Musimy zrobić dzisiaj jeszcze jedną próbę. Za kilka dni masz urodziny, zaproś ją do nas, wtedy sobie pogadacie.

Spojrzałem wymownie na siostrę.
   -Rydel, chłopacy nie dadzą jej spokoju, a jak byśmy chociaż na chwilę zostali sami, to obawiam się, że po ich żartach już nigdy by tu nie wróciła. Proszę, to naprawdę dla mnie ważne.
   -No zgoda, ale nie myślisz, że ona może się poczuć trochę przygnieciona faktem, że wpadniesz do kawiarenki i pierwsze co jej powiesz to to, że zerwałeś ze swoją dziewczyną? Ross, jak ty to sobie wyobrażasz, co?
   -No... W mojej głowie to wyglądało lepiej. -przyznałem niechętnie. Kiedy Rydel przedstawiła to w taki sposób, wszystko wydawało się być dziesięć razy trudniejsze.

Siostra przewróciła oczami i wydęła policzki.
   -Musisz się jeszcze wiele nauczyć braciszku. -powiedziała.
I chyba miała rację.





           
Pokój w mieszkaniu przy Maple Road
   -Maddie! -zawołał Henry i rzucił się na mnie, jak gdyby nigdy nic. Gdybym nie siedziała na łóżku, prawdopodobnie skończyłoby się to złamaniem którejś z kości.
   -Henry! -krzyknęłam z udawaną radością i próbowałam odepchnąć od siebie brata. -czego chcesz? -zapytałam podejrzliwie, kiedy chłopak się ode mnie odsunął.
   -Czy ja zawsze muszę czegoś od ciebie chcieć? -obruszył się
   -Idę o dychę, że mam coś dla ciebie załatwić. -założyłam ręce, a sądząc po minie chłopaka wiedziałam, że trafiłam w sedno. Henry stęknął i przestąpił z nogi na nogę.
   -Możesz mnie zastąpić na dzisiejszej zmianie? -spytał drapiąc się po karku -mam kilka spraw do załatwienia...
   -Henry, mama się wkurzy. -upomniałam go - W tym miesiącu chyba siódmy raz chcesz, żebym cię zastąpiła.  Możesz mi chociaż powiedzieć, co jest AŻ TAKIE istotne? -zaakcentowałam ostatnie słowa
   -No nic... nieważne. -odpowiedział zrezygnowany. Czułam, że próbuje mi grać na uczuciach, bo wiedział, że jest naprawdę duże prawdopodobieństwo, że mu wtedy ulegnę.
Zacisnęłam wargi i pokręciłam głową.
   -Nie Henry. Tak się nie robi.
   -Oj no proszę. Siostruś, ostatni raz! -złożył dłonie
   -Dobrze wiemy, że to nie będzie ostatni raz. -trzymałam się swojego, ale powoli ulegałam.
   -Mad, proszę. -drążył.

Nie wytrzymam. Nie wytrzymam.
   -O której? -to pytanie  działało jak zbyt mocne wychylanie się przez barierkę na punkcie widokowym. Wiedziałam, że zaraz wypadnę.
   -Między siedemnastą a dwudziestą. -już wiedział, że mnie ma. Śmiał się, a mnie to denerwowało. Znów mu uległam.
   -Ale wrócisz na kolację? -spytałam. Jeżeli nie wróci, będę na niego porządnie wkurzona.
   -Wrócę. Obiecuję. -pocałował mnie w czoło i wyszedł zadowolony -Kocham Cię, mała!
   -Tak, a ja ciebie -rzuciłam na odchodne i wróciłam do czytania książki.


Garaż rodzeństwa.
   -Ross. Ross! ROSS. -zawołał Rocky i rzucił we mnie kostką do gitary -to jest  o s t a t n i a  próba przed występem! Nie wiem co się dzieje w tej Twojej blond główce, ale ogarnij się trochę!
   -C-co? -zamrugałem i rozejrzałem po pomieszczeniu -przecież jestem ogarnięty.
   -Właśnie widzimy. -dodał Ratliff zza perkusji, celując we mnie końcem swojej pałeczki.

       Siedzieliśmy już jakieś pół godziny w garażu i improwizowaliśmy łącząc kolejne akordy na akustyku i pianinie z rytmicznymi uderzeniami bębnów. Szło nam całkiem nieźle, dopóki nie przestawałem być skupiony na tym co robimy.
   Z wyczekiwaniem patrzyłem na zegarek, wiedząc, że Maddie o siedemnastej kończy pracę. Musiałem z nią porozmawiać, ale wiedziałem, że pozostali się wkurzą.

   -Spieszysz się gdzieś? -spytał podejrzliwie Riker, widząc jak po raz kolejny w ciągu trzydziestu sekund zerkałem na wskazówki.
   -Słuchajcie, muszę iść. Obiecuję, że będę na czas  z powrotem. -przyrzekłem korzystając z okazji i chwytając kurtkę zostawiłem skołowane rodzeństwo w chłodnym garażu, zanim któremuś z nich przyszło do głowy, by mnie zatrzymać.

   -Co jest ważniejsze dla Rossa od muzyki? -spytał Rocky resztę zespołu.
   -Uczucia. -odrzekła Rydel odprowadzając młodszego brata wzrokiem.
Chłopcy wymienili zażenowane spojrzenia i wrócili do gry.
   -Kiedyś zrozumiecie -zapewniła blondynka i przegrywając gamę przez całą długość keyboardu kontynuowała rozpoczętą wcześniej melodię.

Kawiarnia w kamienicy
     Kiedy już zaczynałam się cieszyć z dochodzącej godziny piątej, oznaczającej koniec pracy na dziś, przypomniałam sobie poranną rozmowę z bratem. Niechętnie usiadłam na stołku za ladą i oparłam brodę na dłoniach, a łokcie na udach. Następnym razem będę tak długo przeczyć, aż w końcu zostawi mnie w spokoju. To, że byłam młodsza, nie znaczyło, że mógł mnie do wszystkiego wykorzystywać, kiedy mu się to tylko podobało.

   -Hej córciu, co tu jeszcze robisz? -spytała mama, kiedy weszła do kawiarni -nie powinnaś już kończyć?
   -Powinnam. Henry mnie tak ustawił. -zwierzyłam się i jeszcze mocniej zgarbiłam. Och jaka byłam wściekła. Już nigdy więcej mu nie podaruję.
   -Hmm -westchnęła kobieta -pogadam z nim na kolacji. Przypomnij mi, który to już raz?
   -Siódmy. Albo ósmy -i wyprzedzając kolejne pytanie mamy dodałam -i wciąż nie wiem, co jest dla niego takie ważne, że musi się mną ciągle wyręczać.
   -Pomogłabym Ci, ale muszę wypakować zakupy -uniosła trzy wypakowane po brzegi torby i chwiejąc się przeszła do mieszkania. - Dasz sobie radę?
  -Chyba nie mam wyboru -odparłam.
   -W restauracji Ci to jakoś zrekompensuję -mrugnęła do mnie i zniknęła za drzwiami. Uśmiechnęłam się niemrawo i czekałam na klientów.

   Kilka minut później do kawiarni przyszedł Ross. Zdziwiłam się, bo był tu już chyba piąty raz w tym tygodniu.
   -Cześć Maddie! -zawołał od drzwi -chcesz się przejść? Ma być dzisiaj dosyć ciepły wieczór, więc jeśli byś chciała...
   -Nie mogę -przerwałam mu niechętnie -muszę pracować.
   -A nie możesz kogoś poprosić o zmianę?
   -Mój brat mnie wystawił i to właściwie przez niego tutaj jestem, mojego taty nie ma, a mama jest zajęta. Zostałam sama. -byłam naprawdę w słabym humorze i wszystko to wkurzało mnie jeszcze bardziej, bo nie mogłam nic z tym zrobić. Nie chciałam się wyżywać na Rossie, bo on był tu najmniej winny, ale obawiam się, że byłam tak zdenerwowana, że w każdej chwili mogłam powiedzieć coś niemiłego, lub co najmniej głupiego.
   -Wcale nie -powiedział i chwycił fartuch wiszący na metalowym wieszaku -pomogę ci -dodał z ochotą i przewiązał sobie bawełniany materiał wokół pasa. -powiedz mi tylko co mam robić.
   -Ross, nie musi...
   -Właśnie, że tak. Poza tym, nigdy nie pracowałem w kawiarni i to musi być mega zabawa.
   -Zabawa? -spytałam ironicznie i podeszłam do chłopaka, którego zapach natychmiast dotarł do moich nozdrzy. -stoisz tutaj. -próbowałam się nie skupiać na tym, że czułam na sobie jego przeszywające spojrzenie i wskazałam mu notes -tu spisujesz zamówienie, które przygotowuję ja. Ty zanosisz do klienta i gotowe. Cała filozofia.
   -No i świetnie -skwitował, przenosząc wzrok z notesu z powrotem na mnie. -ach i potem zabieram Cię na koncert.
Uniosłam brwi.
   -Ja nie...
   -Maddie, Proszę. -uśmiechnął się delikatnie.
   -A co z Carrie? Ross nie mogę cał...
   -Przestań mi ciągle odmawiać -powiedział chwytając mnie za nadgarstki i zniżając się tak, żeby patrzyć mi prosto w oczy.
   -A ty przestań mi ciągle przerywać. -odpowiedziałam cicho, a chłopak się wyprostował.
   -Zerwałem z nią.
   -C-co? -wydukałam tak zdziwiona, że aż niemalże przestraszona. Miałam wrażenie, że się przesłyszałam. -zerwałeś z nią?
   -Tak. Właśnie tak. Czy teraz się zgodzisz i pójdziesz ze mną na ten nieszczęsny koncert?
   -Ja.. ja. Zerwaliście? -opadłam ciężko na stołek,
Czułam jak coś się zaczyna ze mną dziać. Miałam wrażenie, ze coś we mnie pękło, jakaś delikatna szybka, której odłamki raniły teraz każdą część mojego wnętrza. Zawładnęło mną dziwne uczucie, dziwne i wyjątkowo nieprzyjemne. Co musiała czuć ta dziewczyna? Chłopak zerwał  nią dzień przed świętami, a ja, nie wiedząc czemu miałam okropne wyrzuty sumienia.
Przecież to nie twoja wina, to nie  przez ciebie.

   -Wszystko okay? -zmieszał się Ross, a ja przygryzając trzęsącą się wargę, stanowczym, choć momentami chwiejnym krokiem poszłam na zaplecze, gdzie usiadłam skulona na podłodze. Kilka razy przejechałam sobie dłonią po twarzy i włosach, próbując zrozumieć moją reakcję.

     Chwilę potem wszedł Ross, który najpierw rozejrzał się na wysokości metra osiemdziesiąt,  a dopiero potem zauważył mnie siedzącą pod ścianą. Chłopak wyraźnie posmutniał, podszedł do mnie i usiadł obok.
   -Powiedziałem coś aż tak złego? -spytał, a ja choć najpierw miałam ochotę mu najzwyczajniej w świecie wygarnąć, zamiast tego poczułam jeszcze większe poczucie winy i wzbierający się we mnie żal, że chłopak musiał znosić zachowanie, którego sama do końca w sobie nie rozumiałam.
   -Nie Ross, nie o to chodzi. Ja nie wiem... nie wiem co się stało. Po prostu już wtedy, kiedy przyszedłeś tu z Carrie, wiedziałam, że nie powinnam była się wtrącać, po prostu sprzedać ci te dwie kawy i nie zastanawiać się. Ludzie się schodzą i rozchodzą cały czas, ale po prostu nie mogłam. Chciałam zrobić cokolwiek, chociażby podarować ci te napoje, bo widziałam, jak się oboje męczycie. Nie mogłam się odwrócić i czekać aż sami sobie dacie radę. Po prostu... nie mogłam. Przepraszam cię Ross. Tak bardzo Cię przepraszam. Może gdyby nie to... -z każdym słowem byłam coraz bliższa płaczu i błagałam tylko w duchu, żeby nie rozryczeć się na dobre. Nie tutaj. Nie przy nim.
   -Maddie -wypowiedział moje imię z pewną dozą zatroskania, trochę tak, jak mówi się do małego dziecka, które coś nie do końca świadomie przeskrobało. -nie myśl, że to twoja wina. Między mną a Carrie naprawdę już od dawna się nie układało. A ty przecież nic nie zrobiłaś. Jeny, gdybym wiedział, że tak to będziesz przeżywać, to bym cię o tym zapewniał codziennie. I to raczej ja powinienem cię przeprosić za to, że pozwoliłem ci w ogóle czuć się tak podle i, że wpakowałem cię w takie bezpodstawne poczucie winy. -a widząc, że jednak kilka łez spłynęło po moim policzku dodał -No chodź tu. -przyciągnął mnie do siebie i objął ramieniem. -nie bądź smutna, proszę. Chociaż przy mnie. -patrzył na mnie cały czas.
Pociągnęłam go lekko za jego miękką koszulkę i chwilę siedziałam tak w niego wtulona. Chłopak otarł mi policzki i podał chusteczkę.
   -Okay? -upewnił się
   -Ktoś -pociągnęłam nosem -musi stać za ladą i przyjmować zamówienia -powiedziałam i oparłam głowę na kolanach. Przez ostatnie kilka dni byłam chodzącą plątaniną myśli i kłębkiem nerwów i nie mogłam sobie z tym poradzić. Sam fakt, że pracowałam dużo więcej niż normalnie powodował, że miałam ochotę wszystko rzucić i uciec od tego.
   -Wszystko ok? -powtórzył.
Pokiwałam głową, a chłopak jeszcze raz musnął brzegiem palca mój policzek w miejscu, gdzie kilka sekund temu własną ścieżkę wytyczała słona kropla.
   -No i dobrze. -uśmiechnął się szeroko - I pamiętaj, żebyś nigdy nie ważyła się myśleć, że cokolwiek stało się z twojej winy. Tak musiało po prostu być.

      Wstaliśmy z podłogi i wróciliśmy do kawiarni.  Obsłużyliśmy kilka osób i nim się obejrzeliśmy dochodziło wpół do siódmej.
   -Poradzisz sobie sama przez te pół godziny? -spytał Ross zakładając kurtkę -ja muszę już niestety iść.
   -Tak, dziękuję. -odpowiedziałam z uśmiechem. -i przepraszam za ten koncert, chętnie bym poszła, ale praca to praca.
   -Nie ma sprawy. -zapewnił mnie -Jeszcze kiedyś cię zabiorę. No a w takim razie chyba już teraz muszę ci życzyć wesołych Świąt, bo nie wiem, czy dam radę jutro przyjść.
   -Wesołych Świąt, Ross -uśmiechnęłam się ciepło i odprowadziłam chłopaka do drzwi.
Kiedy już prawie zamknęłam, chłopak odwrócił się na pięcie i uniemożliwił mi domknięcia wejścia.
   -Daj rękę -poprosił
   -C-co? -zdziwiłam się
   -No daj.

Podałam mu dłoń, w której chłopak zamknął jakiś papierek.
   -Jak będziesz chciała to zadzwoń -posłał mi uśmiech - Gdybyś miała jeszcze jakieś wątpliwości, lub po prostu chciała pogadać.

I wyszedł.
                                                                            *
___________________
       Rozdział wyszedł dosyć długi i mega mega romantyczny  i w sumie nie wiem jak to się stało, bo kiedy pisałam raczej nie byłam nastawiona na taki rozwój spraw. No ale.

      Mam nadzieję, że Wam się podoba, jeszcze raz bardzo proszę o komentarze -wiem ile osób odwiedza bloga, a ile pojawia się opinii. Nie chodzi mi o nie wiadomo jakie wypowiedzi, tylko kilka słów, dzięki czemu będę wiedziała, co zmienić, co poprawić, a przede wszystkim, że faktycznie mam dla kogo pisać, bo bez Was-czytelników, to wszystko tak naprawdę nie istnieje. To tylko kilka sekund, a nawet nie wyobrażacie sobie ile radości sprawia mi każda kolejna cyferka oznaczająca nowy komentarz. Oczywiście dziękuję tym osobom, które regularnie komentują. Jesteście naprawdę świetni!

     Sprawa numer dwa! Teledysk do Heart Made Up On You! Jakie są Wasze wrażenia po wczorajszym video? Przyznam szczerze, że końcówka mnie zatkała, ale pozostawiam Wam to do własnej oceny. Jeśli mamy tu jakieś Rossians, Ross' girls...(oprócz mnie, ok?) -jak się trzymacie?

 Całuję i do następnego spotkania!
  Dusss.

sobota, 2 sierpnia 2014

4.

        -Opowiedz mi coś o sobie –poprosił Ross, kiedy usiedliśmy na schodach z dwoma kubkami herbaty, czekając, aż pierniki zarumienią się w piekarniku.
Siedzieliśmy teraz na jednym stopniu, naprzeciwko siebie, a moje stopy nie wiadomo czemu, opierały się od jakiegoś czasu na gładkich skarpetkach chłopaka.

Przyznaj, że ci się podoba.’
Wcale nie.’
Zachowujesz się jak smarkacz z tym swoim ‘wcale nie!’ ’
Ech…’

Próbując zagłuszyć głos wewnątrz głowy podjęłam rozmowę.

-A co chcesz wiedzieć? Nie jestem taka ciekawa, jak ci się wydaje –zapewniłam go z uśmiechem.
-Na pewno jesteś. Ulubiony kolor?
-Mogłeś zapytać o cokolwiek, a spytałeś mnie o ulubiony kolor? Ross, Serio?
-Tak –odpowiedział –właśnie tak. –uśmiechnął się
-Chyba czarny –zdecydowałam
-Błagam Maddie, mogłaś wybrać każdy kolor, a wybrałaś czarny? Serio? –przedrzeźnił mnie, a ja zmarszczyłam nos
-Mówiłam, że nie jestem ciekawa. –skwitowałam i wzruszyłam ramionami -Bordowy. Może być?
-Zdecydowanie lepiej. Teraz Ty. –polecił.
-Co ja? -zdziwiłam się
-Spytaj mnie o coś –poprawił się na stopniu.

Nastąpiła chwila ciszy, a ja myślałam nad pytaniem.
 
-Co lubisz robić? Ale tak wiesz, najbardziej na świecie.

Chłopak nie zastanawiał się długo:
-Chyba grać. Po prostu kiedy dotykam palcami strun gitary i wydobywam z niej kolejne dźwięki. To taka moja osobista magia –przez chwilę trzymał w rękach niewidzialny instrument, a potem położył dłonie z powrotem na kolanach. –ach no i uwielbiam surfować, ale to w Kalifornii są najlepsze fale.

     Uśmiechnęłam się. Ross potrafił nawet o najzwyklejszych rzeczach opowiadać w znany chyba tylko sobie sposób. Mówił bardzo śpiewnie, tak jakby wiecznie nucił piosenkę bez melodii. Nikt tak nie brzmiał. Tylko On.  
'A Tobie się to podoba' 

-Czemu się śmiejesz? –spytał lekko unosząc kąciki ust. –powiedziałem coś nie tak?
-Nie, -zapewniłam go –po prostu… cieszę się, że tu jesteś. –dodałam odważnie i nim się zorientowałam, że to, co przeznaczone było tylko dla najgłębszych czeluści mojego serca, dosięgnęło światła dziennego, było już za późno.

     Nieco zawstydzona tak niespodziewanym wyznaniem zaczęłam kreślić opuszkiem palca linię na brzegu mojego kubka, nie chcąc znów patrzyć w oczy chłopakowi. Dopiero gdy podniosłam wzrok zobaczyłam, że jeszcze nigdy jego tęczówki nie były tak radośnie brązowe.
Ross przeniósł spojrzenie na swój kubek i uśmiechnął się delikatnie.
Od tamtej chwili siedzieliśmy w milczeniu, delektując się każdą chwilą spędzoną w uroczej ciszy, która powstała między nami.

* * *

        Pierniki upiekły się po kilku minutach. Sprawnie wyłożyliśmy je na talerze i do słoików, a kiedy ostatnia –piąta blacha była opróżniona, przyszła pora, by pożegnać się z Rossem.
Wyszliśmy przed dom, gdzie dałam chłopakowi mały słoiczek ciastek. Chwilę staliśmy na zimnie, obserwując jak zamglona para wydobywa się z naszych ust.

-Dzięki Maddie –powiedział Ross –za to co dzisiaj powiedziałaś i za pierniki –uniósł słoiczek trochę wyżej, demonstrując swoją wdzięczność.
-Nie ma sprawy. Ja też dziękuję. Za to, że w ogóle dzisiaj przyszedłeś.

Miałam niebezpiecznie wielką ochotę się do niego przytulić.  
No dalej, wiem, że chcesz’. –głos w mojej głowie niczego nie ułatwiał.
Zamknij się. –uciszyłam go niechętnie i odprowadzając wzrokiem znikającego za rogiem chłopaka odwróciłam się na pięcie i wróciłam do domu, z poczuciem niewykorzystania danej mi szansy.

* * *

Dom Lynch'ów


-Wrócił! -wrzasnął Riker, kiedy usłyszał, że otwieram drzwi.
-Nie wydzieraj się tak!-zawołał Rocky -pan romantyczny przypomniał sobie o starym dobrym rodzeństwie?

     Patrzyłem zdezorientowany na czwórkę nastolatków siedzących na kanapie w salonie, po czym spojrzałem wymownie na Rydel, która wzruszyła obojętnie ramionami i wróciła do czytania jakiegoś babskiego pisma.

-Patrzcie, nie dość, że przez tyle czasu go nie było, to jeszcze ma ciastka i się nimi nie dzieli! -zawołał zadowolony Ratliff, któremu widocznie bardzo spodobało się to całe zamieszanie wokół mnie i koniecznie chciał dorzucić swoje trzy grosze.

Nim się zorientowałem, słoiczek, który jeszcze przed chwilą tkwił w moich rękach, wędrował między rozchichotaną grupką, powoli tracąc na swojej zawartości.
-Dajcie mu spokój -zawołała Rydel, która właśnie otrzymała pakunek z piernikami -co tam u Carrie?

     Spojrzałem na nią zaciskając zęby tak mocno, że czułem jak moje wargi zaczynają bieleć i formować się w wąską linię. Podrapałem się w tył głowy i popatrzyłem na siostrę nieco zmieszany.

-Co on taki nieswój? -zainteresował się najstarszy, który odzywał się na razie najmniej.
-Obawiam się -zaczęła Rydel -że nasz braciszek nie do końca był z nami szczery.

Wiedziałem już co teraz się stanie.
-Oooo! Niech się teraz tłumaczy! -zaczął Rocky,
-Co z tą Carrie? -dopytywał się Riker
-O rany, młody taki czerwony, że normalnie chyba się zakochał -Ratliff rozradowany klepnął się w udo, ale kiedy zobaczył, że zmierzyłem go niezbyt przyjaznym spojrzeniem, odchrząknął i zaczął bawić palcami

Zastanawiałem się co zrobić, ale ostatecznie nic nie powiedziałem, tylko poszedłem do sypialni.


Około dwudziestej drugiej zapukała do mnie Rydel.
-Co się stało? -spytała spokojnie -oni się tylko wygłupiali, znasz ich.
-No wiem. Ale chyba faktycznie wpadłem.
-Nie byłeś u Carrie, prawda?
-Nie. I nie chcę już z nią chodzić. Mam dosyć naszego popieprzonego związku. -zdenerwowałem się.
-Zrobisz jak uważasz. -siostra chwyciła mnie za rękę i lekko ją ścisnęła. - jak tam Maddie?
-Ona ma coś takiego, co mnie strasznie do niej ciągnie. Ale... nie jestem zakochany. -zapewniłem siostrę, uśmiechając się niepewnie
Rydel odpowiedziała uśmiechem
-Może cię po prostu zauroczyła?

Podniosłem wzrok i zamrugałem gwałtownie.
-Chcesz z nią spędzać czas, dzisiaj piekłeś z nią pierniczki i -tak między nami-kiedy o niej mówisz dosyć mocno się rumienisz.
Automatycznie dotknąłem moich policzków i wymamrotałem:
-Wydaje ci się.
-Na pewno? -uniosła brwi
-N-na pewno.

* * *

Dom w kamieniczce przy Maple Road

       Posprzątałam po pieczeniu i około jedenastej wszystko już było zrobione. 
Zmęczona usiadłam na schodach i oparłam się o poręcz.
  Co za dziwny dzień. Tyle pracy, potem przyszedł Ross, wspólne popołudnie.
Ross. Ross. Ross. 
Chyba nie do końca wiedziałam jak się wobec niego zachowywać.

* * *


       Na drugi dzień obudziłem się wyjątkowo wcześnie, z poczuciem, że muszę w końcu porozmawiać z Carrie. Nie czekając długo, wciągnąłem na siebie spodnie i koszulkę i zszedłem na dół, gdzie, jak podejrzewałem, nikogo jeszcze nie było.
Zrobiłem sobie kanapkę i nie siadając nawet do stołu wyszedłem z mieszkania, gdzie od razu przywitało mnie chłodne powietrze. Chwyciłem śniadanie zębami i poprawiłem czapkę i szalik.

Kiedy przeniosłem oczy na ulicę, zdezorientowany podążyłem wzrokiem wzdłuż domów przede mną. No tak, dzisiaj wigilia.  Jakim cudem zapomniałem?

Poszedłem do parku mijając mnóstwo ludzi, głównie zakochanych, którzy wtuleni w siebie dreptali oblodzonymi chodnikami i co jakiś czas zerkali na siebie. 

   Nieco zażenowany uświadomiłem sobie, że Carrie i ja raczej nigdy nie wyglądaliśmy na szczęśliwych. Byliśmy ze sobą, bo wszyscy tego od nas oczekiwali. Znaliśmy się od dziecka i byliśmy przyjaciółmi, ale kiedy znajomi zaczęli robić z nas parę, żadne z nas tak naprawdę się tym nie przejęło ale jednak żyło życiem spisanym przez grupkę kolegów.
To nie tak, że mi się nie podobała.
Piękna, wysoka blondynka, inteligentna i urocza.
Ale to nie była Maddie.

  Wiedząc, że w przeciwieństwie do mojej rodziny, rodzina Carrie była na nogach kiedy tylko wzeszło słońce, wskoczyłem do kwiaciarni i chwilę później, trzymając w ręce bukiet przepraszam-ale to-nie-może-tak-dalej-trwać, poszedłem pod jej dom.

-Cześć Carrie -powiedziałem, kiedy otworzyła mi drzwi. Musiała być sama, bo zazwyczaj otwierał mi jej tato. -musimy pogadać.

Dziewczyna ubrana w dres i przylegającą koszulkę wzięła ode mnie kwiaty i wstawiła je do wazonu, kilkukrotnie poprawiając ułożenie listków. Kiedy zdecydowała, że jest tak jak należy podeszła do mnie.

-Chcesz się przejść? 

Przytaknąłem.

-Posłuchaj -powiedziałem, kiedy znowu znalazłem się na ulicy. Miałem tyle czasu w drodze tutaj, a kompletnie nie wiedziałem co powiedzieć -tak nie może dalej być. Nie wiem jak ty, ale ja się zaczynam męczyć naszą relacją. Tak nie zachowują się osoby, którym na sobie zależy. Wydaje mi się, że to wystarczający powód, żeby jednak... jednak to zakończyć.
-oj Rossy -stęknęła -myślisz, że uciekanie od problemu załatwi sprawę?
-W naszym przypadku ucieczka od problemu oznacza jego zakończenie. Nie utrudniaj tego Carrie. Jesteś piękną, wartościową dziewczyną, ale to nie ja jestem tym chłopakiem, którego potrzebujesz.
 -Przyjaźniliśmy się tyle czasu, Ross. Wiesz, że jeśli zerwiemy, to nie będzie już tak samo?
-Carrie, gdyby ci naprawdę na mnie zależało, nasza przyjaźń byłaby naszym najmniejszym problemem i jej istnienie nie budziłoby wątpliwości. Zrozum, że w takich sytuacjach obie strony muszą pracować.
-No tak, ty przecież wiesz o tym najlepiej. Ty pracowałeś, szkoda, że nie nad naszym 'związkiem' -zakreśliła w powietrzu cudzysłów -tylko nad swoim zespołem.

Tego już było dla mnie za wiele.
-A nie przyszło ci do głowy, żeby zamiast się o wszystko dąsać, wesprzeć mnie w tym co robię? Doskonale wiedziałaś, ile to dla mnie znaczy. 
-A czy ja kiedykolwiek dla ciebie tyle znaczyłam? 
-Carrie. Uspokój się. Nie wywlekaj jakiś bezsensownych spraw i nie obracaj spraw do góry nogami.  Po prostu pogódź się z tym, że nie będziemy razem.
-Jeszcze do mnie wrócisz na kolanach. 
-Nie wydaje mi się -odrzekłem pewnie. Przysunąłem się i pocałowałem ją w policzek -żegnaj Carrie.

Po tym wszystkim odszedłem w swoją stronę. Pierwszy raz od dwóch lat czułem się naprawdę wolny.

*
I jest kolejny rozdział. Trochę mi tylko smutno, że tak mało komentujecie, ale dziękuję osobom, które robią to regularnie :)

Do zobaczenia wkrótce!