-Ross? To ja, przyjedź pod nasz hotel. Natychmiast! -ledwo powstrzymywałam łzy.
Lily nie było, nie wiedziałam co z nią, była noc, a okno w pokoju było wybite. Usiadłam bezradna na łóżku i na dobre się rozpłakałam. no bo co mi zostało?
W pewnej chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Gdy je otworzyłam stał w nich zdyszany blondyn.
Natychmiast się w niego wtuliłam. Czułam się teraz taka rozdarta że nie wiem...
Ross po długim uścisku pocałował mnie w czoło i wciąż powtarzał te same krzepiące słowa:
-No już, już. spokojnie...
po czym usiadł na tapczanie trzymając mnie za rękę i zaczął:
-Co się stało? -spytał troskliwie
-Ja ja ja nie wiem... Obudziłam się a Lily nie było... Ross tak bardzo się o nią boję...
-Nie martw się znajdziemy ją. Czekaj moment. -na te słowa chłopak wyciągnął komórkę i szybkim ruchem wybrał numer.
< -heej Riker, słuchaj słaba sprawa. Zbierz resztę i przyjedźcie pod hotel Harper. Szybko. -po czym się rozłączył. Jeszcze raz mnie przytulił i podszedł do rozbitej szyby. Spojrzał przez otwór ale ze względu na porę nie wiele mógł zobaczyć. Usiadł zakłopotany na fotelu i rozczochrał z baz silności włosy ręką. Gdyby nie ta popaprana sytuacja, pewnie bym się nieźle zarumieniła... teraz to i tak było bez znaczenia... Z drugiej strony, ciekawe czy on to robi celowo? W każdym razie dobrze mu to wychodzi. Wciąż płacząc spojrzałam na niego. W sumie, to on mi się przestał podobać, ale nadal mnie interesował. I tak by mogło właściwie zostać... No bo po co mam się nie potrzebnie denerwować... Nie potrzebowałam chłopaka tylko przyjaciela.A przy Rossie czułam się dobrze, mogłam się śmiać do rozpuku, zaufać, robić wszystko praktycznie. A nie, się ciągle kłócić, przepraszać, obwiniać. Fakty mówiły same za siebie. I dobrze, bo takie rozwiązanie było idealne.
Przynajmniej na moment nie myślałam o zniknięciu Lily. To smutne, ale przez ostatni czas oddaliłyśmy się od siebie, i chociaż wszystko było ok, to już nie było to co dawniej... Niby się nadal przyjaźniłyśmy, ale... w sumie to narosła specyficzna sytuacja.
Nie wiem jak, ale Ross chyba wyczuł moje myśli, bo natychmiast zagaił:
-No, a między tobą i Lily to wszystko ok?
Nie był to oczywisty ton głosu. Czułam, że chłopak nie pyta o nasze stosunki po tym ich całym domniemanym pocałunku. To był raczej głos spostrzegawczego obserwatora. Ross nim był. Widział, że coś się dzieje, nie wiem jak ani skąd, ale wygląda na to, że na jaw wychodzą jego extra-zdolności.
* * *
-Siema Harper, co tam? -spytał Riker wchodząc do apartamentu -jak się czujesz
-A jak się ma czuć bałwanie?! -przedrzeźnił go Rocky
-Miły jestem po prostu, ty też byś spróbował -odgryzł się brat i pokazał język
-Ble ble ble -dodał Ratliff -takie gadanie
-Już stop! -właczyła się Rydel
-Ale to on zaczął!
-Nie prawda!
-A jednak!
-Nie!
-Tak!
-NIE!
-TAK!
Rodzeństwo przekrzykiwalo się jedno przez drugiego trzecie przez czawartego i tak w kółko.
-Haloo ludzie nie pomagacie jej! -zawołał Ross próbójąc jakoś ogarnąć braci, bo Rydel już odpuściła.
-No właśnie -powiedział Riker
-I kto tu komu pomaga bałwanie! -zaczął Ratliff, ktoremu spodobało się to określenie
-Kto tu jest kurde bałwanem!
-Ty!
-No chyba nie!
-EJ! Serio koniec. Nie można was już słuchać. -wrzasnęła Rydel po czym odetchnęła, kiedy zapadła upragniona cisza.
-Już sę nie bulwersuj siostrzyczko! -uśmiechnął się Rocky
Ta tylko na odczepne pokazała mu język i spojrzała na Rossa i mnie.
Ja w tym czasie szepnęłam do Rossa:
-I co tak na co dzień? -spytałam
Blondyn tylko się uśmiechnął ale nic nie powiedział.
Cieszyłam się, że taki jest. Uśmiechnięty, beztroski nawet w mało sprzyjającej sytuacji.
Odwzajemniłam jego uśmiech, po czym spojrzałam na Rydel, która z założonymi rękami temu wszystkiemu bacznie się przyglądała a na jej twarzy gościł przyjazny uśmiech. Nie wiem co sobie wyobrażała ale mrugnęła do Rossa, na co ten śmiesznie zmarszczył nos i potrząsnął nieznacznie głową.Nie zrozumiałam tego, ale niespecjalnie się przejęłam, a to dlatego, że moje myśli teraz zajmowała dręcząca myśl. Czułam się winna, że nie szukam Lily, ale...
Korzystając z chwilowej nieobecności Rossa, chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Lil. Nie liczyłam, że odbierze więc tym bardziej się zdziwiłam, kiedy podniosła słuchawkę.
-Halo? Lil gdzie ty się podziewasz?! Co z tobą?
-Oj tam, odpuść Harper. Nic mi nie jest. Nie potrzebnie się tak złościsz -powiedziała koleżanka, a ja natychmiast wyczułam, że ma totalnie gdzieś moje zamartwianie się.
-Słuchaj, w nocy słyszę hałas, jak wstaję ciebie nie ma. Ogarnij się!
-Już przestań! Jestem niezależną osobą podobnie tak jak ty. Czy ja ci się wtryniałam w życie?! -i nie dając mi dojść do słowa -no więc się nie odzywaj.
Co ją ugryzło? Jeszcze wczoraj było tak dobrze... Chyba że mnie okłamała. Nigdy jej takiej nie poznałam. I chyba nie chciałam. Postanowiłam więc zakończyć tą bezsensowną rozmowę.
-Ok, jak chcesz. To chociaż weź swoje rzeczy...
-Już to zrobiłam. -odpowiedziała na odczepne.
No tak, w natłoku zdarzeń nie zauważyłam, że w pokoju nie ma już żadnej z rzeczy Lily. No tak, to wyjaśnia dlaczego wczoraj robiąc porządek nie wyrzuciłam z szafy żadnej jej bluzki...
-Dobra, nie chcesz ze mną gadać to nie -po czym się rozłączyłam.
-Z kim rozmawiałaś? -spytał troskliwie Ross
-Z Lily...
-Taak!? I co u niej? Gdzie jest?
-Właściwie nie wiem. Nie chciała ze mną gadać. Czyżbym coś jej zrobiła? -dodałam niepewnie
-Bo ja wiem... -powiedział całkowicie poważnie chłopak
Tsa...
* * *
Siedziałam właśnie samotnie na łóżku z laptopem przed sobą. Pojutrze wracam. Do domu. Z tego raju, z nowego świata. Wreszcie będę w domu. Koniec wszystkego, wrócę do normalności do szkoły, skończy się późne siedzenie plaża i... moja znajomość z Rossem. Szkoda, ale to nie mogło trwać wiecznie. Nie ma co ukrywać.
Był już wieczór, a że chciałam wykorzystać jak najlepiej te ostatnie dni moich wakacji, postanowiłam się spakować.
Postawiłam na środku pokoju walizkę i ją otworzyłam. Wrzuciłam do niej (no, powiedzmy, że starannie) wszystkie ciuchy i zostawiłam tylko te rzeczy, które były mi niezbędne. Nawet nie wiedziałam, kiedy zaczęłam płakać. Nie ze smutku, chociaż po części też. To nie były też łzy radości. Płakałam z niedowierzania, jakie może być życie i ile może się wydarzyć. Jak bardzo się przywiązuję do ludzi i jak łatwo przyjdzie mi za nimi tęsknić...
Po upływie około dwóch godzin skończyłam. Nadal byłam przed zamkniętą już walizką na klęczkach. Taki jakiś sentyment. Uśmiechnęłam się niemrawo do siebie i podeszłam do okna. Było jeszcze całkiem jasno, ale słońce już powoli zachodziło. Te palmy ulice, bulwary i morze. Takie piękne miasto. Zostać tutaj to znaczy mieć takie nieprawdopodobne szczęście. Ale nie mogłam. Rozmawiając z mamą wiedziałam, że i tak fakt, ze lecę tu sama bez prawdziwej opieki w ogóle nie przypadł jej do gustu. Tęskniłam za nią, z jej obiadami, szlabanami. Tęskniłam za Li... chociaż nie... Przyjaźń, która się skończyła tak naprawdę nigdy nie miała miejsca...
* * *
** dwa dni później **
Jadę na lotnisko. Zapłakana, wtulona w Rossa. Widzę, że Riker, który prowadzi samochód też nie jest w najlepszym humorze. Co chwile zerka we wsteczne lusterko. Nie chcę się z nimi rozstawać. Tak się zżyłam z tym rodzeństwem, po mimo, że tak na dobrą sprawę nie miałam okazji ich nigdy lepiej poznać.
Przez ostatnie dni jednak zbliżyliśmy się do siebie, surfując śmiejąc się jedząc, żartując w skate-parkach. To były cudowne chwile, a teraz miałam bezpowrotnie to wszystko stracić. Mama nie byłaby w stanie mi opłacić takiego wyjazdu, bo chociaż działała na pełnym etacie jako znakomity i rekomendowany prawnik, nie mogła pozwalać sobie na aż takie wyrzeczenia. Nie winiłam jej, rozumiałam jej sytuacje. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie mogłam sobie wyobrazić takiego trwałego rozstania z tymi ludźmi.
Dojechaliśmy w smętnej atmosferze na lotnisko. Tutaj dopiero zaczął się cyrk. Po odprawie, już w poczekalni. Ross za nic nie chciał mnie puścić, Ratliff bez entuzjazmu zjadał jakieś chrupki, Rydel kręciła pasmmo swoich długich włosów, a Rocky z Rikerem siedzieli podpierając brodę dłońmi. Nikt się nie odzywał, bo nie było trzeba. W końcu nadszedł czas wylotu. Uściskałam wszystkich po kolei, ale Rossa najmocniej. Ten objął mnie w talii i mocno przyciągnął do siebie.
-Będę tęsknić -wyszeptał po czym przytulił mnie jeszcze mocniej. -bardzo
-Ja też -odrzekłam z bólem ściskając chłopaka i powstrzymując łzy. Nie chciałam go zostawiać. Nie mogłam. Kimkolwiek by dla mnie nie był, to nie był już ten sam Ross, którego poznałam pierwszego dnia.
* * *
Siedziałam przykuta do szyby w samolocie ocierając nieznośne łzy, które ciągle spływały mi po policzkach. Myślałam, ze to się nigdy nie skończy. Nagle ktoś do mnie podszedł. To był Ratliff zażerający się jakimiś żelkami. Spojrzałam na niego nieźle zdziwiona
-Ellington!? Co ty tu do diabła robisz? -spytałam
Ten, gdy się zorientował kto koło niego siedzi natychmiast się zeelektryzował.
-Te, ferajna! Tu jest! -zawołał gdzieś do tyłu samolotu
Do naszego rzędu natychmiast podbiegli pchając się na siebie kolejno Rocky, Riker, i Ross, który o mało nie wywrócił całego towarzystwa. Jedyna Rydel spokojnie podeszła do siedzeń i spojrzała z dezaprobatą na braci.
-No proszę, fajne wejście chłopcy, widzę waszą euforię, co nie zmienia faktu, że jako R5 powinniście zachować jakiś honor. -powiedziała poważnie po czym wybuchnęła śmiechem. -Cześć kochana, -zwróciła się do mnie -jak się masz?
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
-No tak, proszę trzymaj -powiedziała, po czym wręczyła mi różową chusteczkę z Hello Kitty.
Uśmiechnęłam się i nadla zaskoczona oparłam głowę o siedzisko. Może jednak wszystko się jakoś ułoży?
_________________
Proszę bardzo Kochani. Co myślicie? Mi się nawet podoba, pisałam go chyba ze 3 godziny.
Proszę tutaj taaki tam prezent :)
A i btw, słyszeliście piosenkę Illusion z Austina&Ally? Pewnie tak ;D Nie wiem czy to tylko ja, czy ta piosenka serio trwale wpada w ucho? :3
Rozdział super :) Nareszcie dodałaś :)
OdpowiedzUsuńPiosenki słuchałam jak czytałam rozdział xD
Ciągle jej słucham i nie tylko jej :P
Syper. nie polapalam sie ale super.
OdpowiedzUsuńala s
jak coś jest niezrozumiałe, to wyjaśnię :)
Usuń