poniedziałek, 31 marca 2014

57. Blue skin, blue heart, I miss you.... so hard.

Koniecznie przeczytaj wpis pod rozdziałem! Kilka ważnych informacji!

Minęły trzy tygodnie. Rodzeństwo z każdym dniem zdawało się być coraz bardziej przybite perspektywą powrotu do domu. Trudno było mi nawet powiedzieć, kto najbardziej to przeżywał. Chyba Riker. Chociaż może Rydel. A może właśnie Ross? Ten ostatni właściwie zamknął się w sobie i rzadziej ze sobą rozmawialiśmy. To nie był ten sam uśmiechnięty blondasek z początku lata. Nie był już tą samą osobą. Poszarpane struny jego gitary częściej drgały w rytmie melancholijnych ballad niż skocznych piosenek. Żyliśmy obok siebie.  Więcej godzin spędzaliśmy w samotności. Mimo, że cały czas był tu ze mną, czułam się bardzo osamotniona. Jedynie kiedy chciałam się przytulić, przytulał mocno, całował namiętniej, patrząc na mnie szkliły mu się oczy. Tak jakbyśmy mieli się już nigdy nie zobaczyć.

A może nie mieliśmy? Poczułam nieprzyjemny swędzenie w nosie, które oznaczało, że zaraz się rozpłaczę. Przygryzłam tylko wargę i... nie rozpłakałam się.  Z jednej strony chciałabym, żeby już było po wszystkim. Bo właśnie to oczekiwanie było najgorsze. Oczekiwanie na koniec. Potem nie będę normalnie funkcjonować, ale w końcu dam sobie radę. Będę brnąć dalej w życie. Sama. Bez R5. Bez Rossa.

Tym razem na dobre się rozpłakałam. Siedząc w granatowej bluzie chłopaka zakryłam dłońmi usta. Czekałam aż przyjdzie. Nie przyszedł. Pewnie nie słyszał -niedziwne, starałam się nie wydawać żadnego odgłosu. Wystarczająco moich łez ocierał, po co więcej. Ostatni raz pociągnęłam nosem i wyprostowałam się, próbując doprowadzić się do pionu, ale natychmiast skuliłam się w sobie, powtarzając w głowie dwa zdania" Nie potrafię. Tak bardzo go kocham.

Próbowałam sobie wszystko wyjaśniać. Że tak musiało być. Że to nieuniknione.
 Jeszcze kilka tygodni temu wcale o tym nie myślałam. Teraz nie było dnia, żebym nie była przygnębiona. I nie było wyjścia. Bo musiałam to przeboleć.

Postanowiłam wyjść z pokoju. Zeszłam na dół i nalałam sobie soku, który miał wyjątkowo cierpki smak. Nic nie było już takie jak kiedyś. Czy jeszcze kiedykolwiek będzie?

Rozejrzałam się po pokoju. Dawno nie było tu tak cicho. Pamiętam siedzących Rocky'ego i Ratliffa przedrzeźniających się nawzajem i Rydel śmiejącą się z przyjaciół. Potem spojrzałam na aneks kuchenny, gdzie z Rossem razem robiliśmy śniadania. No i te schody. Te same, podeptane przez moje znoszone trampki, były świadkami jednego z tych pocałunków, które nie miały prawa się wydarzyć. A jednak nie żałowałam, może trochę, ale nie... Bo to było wspomnienie. Uśmiechnęłam się ponuro. Cały dom był teraz przesiąknięty grupką nastolatków i bez nich to już nie to samo.
Pamiętam jak Ell odnalazł w kieszeni spodni swoje sztuczne wąsy i razem z Rossem założyli spółkę Lynch&Ratliff Company i próbowali śpiewać piosenki po francusku. Z Rydel śmiałyśmy się wtedy tak, że musiałyśmy się trzymać za brzuchy, które nas rozbolały właśnie ze śmiechu.

Usiadłam na schodach. Wszędzie było ciemno i głucho. Nie słyszałam prawie niczego.Podciągnęłam kolana pod brodę i chwilę tak siedziałam, po czym skierowałam się do pokoju gościnnego, w którym kiedyś leżałam z Rossem. Teraz chłopak spał, a ja położyłam się obok niego.


Ten tylko zamruczał coś pod nosem i spał dalej. Nie miałam mu tego za złe. Wiedziałam, że był bardzo zmęczony całą sytuacją.

Nie zasypiałam. Patrzyłam tylko, jak spokojny był jego wyraz twarzy. Prawie jak u małego dziecka. Delikatnie dotknęłam palcami jego grzywki i mu ją poprawiłam. Chłopak zmarszczył się, ale nadal spał jak zabity.  Właściwie już dawno nie doświadczyłam z nim takiej bliskości. Zdarzało się, że mijaliśmy się na korytarzu czy schodach bez słowa, wymieniając jedynie wymuszone, zdawkowe uśmiechy. Jak obcy ludzie. Jak nieznajomi. A on nie był nieznajomym. Za nieznajomym nie można aż tak tęsknić. Nieznajomego nie brakuje nam, kiedy na niego patrzymy. Z nieznajomym nigdy się tak nie utożsamimy. Bo to jest zarezerwowane tylko dla osób o tak szczególnej więzi jak nasza.

Leżąc tak obok niego znowu czułam się tak, jak pierwszego dnia, kiedy wrzucił mnie do wody. Palant -pomyślałam i wybuchłam śmiechem, szybko zakrywając usta ręką, żeby przypadkiem go nie zbudzić. Na szczęście się udało.

Obiecałam sobie, że będę walczyć. Że nadal, po mimo tysięcy łez i kilometrów nadal będzie dla mnie ważny. Na zawsze.

_________________________

 Ok Kochani!
Wracam po dłuższej nieobecności z rozdziałem trochę przygnębiającym, ale się starałam uwieżcie!

Zabiegana i zawalona testami, testami, testami i testami, dopiero teraz udało mi się napisać posta. Obawiam się, że w najbliższym czasie takie dłuższe odstępy między rozdziałami będą niestety nieuniknione.  Mimo to, postaram się Wam zrekompensować czas czekania dłuższymi wpisami.

Co więcej, niedługo moje opowiadanie dobiegnie końca. Nie w następnym rozdziale, nie w kolejnym, ale przewiduję wielki finał (ho ho, ale to brzmi) na coś około 60-62. Wszystko wyjdzie w trakcie. Mam nadzieję, że wyjdzie to bardziej pozytywnie, bo już na samą myśl o kończeniu pisaniu opowiadania po przeszło 2 latach (!) robi mi się tak... dziwnie.  
 Nie bądźcie źli. Może w przyszłości założę kolejnego bloga :) Jeszcze nic straconego, a na pożegnania będzie jeszcze czas.

Jeśli macie jakąś prośbę, czy cokolwiek, to piszcie wszystko w komentarzach,  z chęcią na nie odpowiem. 

Tymczasem do miłego! Trzymajcie się i przepraszam za tak długi czas nieobecności :(
~Dusss

_________________________

wtorek, 11 marca 2014

56. I'd like to tell you, describe all the pain, every emotion...

-Ross -powiedziałam opierając chłopakowi brodę na ramieniu -nawet nie wiesz, jakie to lato było...
-Świetne, ciekawe, emocjonujące? -wypalił chłopak i pocałował mnie w czoło
-Chciałam powiedzieć ekscytujące.

Wspięłam się na palce i dałam blondynowi soczystego buziaka, zostawiając słodki smak różanego błyszczyka na jego wargach. Chłopak machinalnie się oblizał.

-Mogłabyś częściej smarować usta tym mazidłem.
-To się nazywa błyszczyk, Rossy -odpowiedziałam z uśmiechem
-Jak zwał, tak zwał. -skwitował chłopak a ja lekko odpychałam jego umięśniony tors , kiedy znowu chciał mnie pocałować-tym razem w policzek.
Długo się nie broniłam i Ross ostatecznie przyciągnął mnie do siebie i osiągnął swój cel.

-Głupek. - odrzekłam i klepnęłam go w ramię.

Zachowywaliśmy się jak małe dzieci i wreszcie udało nam się nie myśleć o problemach. Prawdę mówiąc, świata poza sobą nie widzieliśmy. Przynajmniej ja.


Nim się obejrzeliśmy, chmury zaczęły przybierać różowawy odcień, a słońce powoli zachodziło.

-Wiesz Harper -zaczął Ross, kiedy stanęliśmy już przed drzwiami wejściowymi do domu. -musimy więcej tak uciekać...

Uśmiechnęłam się do niego. Znów go pocałowałam.

Nagle usłyszeliśmy dobitne stęknięcie Rocky'ego:
-Ugh, ludzie, czy w tym domu nawet śmieci nie można wynieść nie natykając się na wasze czułości?
-Hej, bracie -odpowiedział Ross, kiedy już się od siebie niechętnie odkleiliśmy. -jak w końcu znajdziesz sobie kogoś, kto będzie znosił Twoje porozwalane ubrania, śmierdzące buty, i kilka szczotek w łazience, to wtedy pogadamy o wyznawaniu uczuć.

Rocky położył dłoń na ramieniu blondyna
-Stary, ja już znalazłem kilka takich osób. Całe życie to znoszą, czy im się to podoba, czy nie. Nawet mieszkają ze mną!
-Obawiam się, że nie mają zbytnio wyboru -Ross uśmiechnął się i poklepał brata po plecach.

Parsknęłam śmiechem.

Weszliśmy do środka i poszliśmy do kuchni, gdzie Rydel piekła jakieś ciasto.
-Och, jesteście wreszcie! Już się zaczynaliśmy niepokoić.
-Trochę ochłonąłem -wymamrotał Ross i usiadł przy stoliku -wyjaśnicie mi o co chodzi
-Zadzwonił tata -zaczęła dziewczyna -i powiedział, że na początku października chce, żebyśmy byli w Los Angeles. Ross, zrozum, że tego wymaga nasz grafik i od zawsze tak było.
-Tylko, że teraz mam inne, ważn... sprawy. I to się właśnie zmieniło, siostra.
-Ej, słuchajcie -wtrącił się Ratliff -może uda się to jakoś załagodzić? Na pewno nie możemy wrócić trochę później?
-Chłopcy, ZIEMIA, też mi tu dobrze i będę tęsknić za Harper, Polską i resztą tych cudownych rzeczy ale z zespołem wiążą się pewne wyrzeczenia i nie mamy na to wpływu. -dziewczyna balansowała na granicy opanowania i płaczu. -kiedyś będzie trzeba się rozstać.

Te ostatnie słowa chyba najbardziej  mnie zabolały.
-To niesprawiedliwe. -skwitował Ross.

Przyglądałam się tej gorzkiej wymianie zdań w milczeniu, obmyślając co mogę powiedzieć.
-Spójrzcie na to z bardziej optymistycznej strony -wyszeptałam bardzo niepewnie- jesteście  tu jeszcze calutki miesiąc. Rydel ma rację, że trzeba się będzie pożegnać, ale czy musimy znowu o tym rozmawiać? To nieuniknione, ale kochani, błagam, po co powodować, że jest to bardziej bolesne i nieprzyjemne?

Mówiąc to, w końcu zdałam sobie sprawę, że muszę spowodować, żeby to właśnie ten miesiąc, był najszczególniejszym czasem w naszej znajomości.

______




niedziela, 2 marca 2014

55. There's nothing left to say now...

-Harper... Ty-ty nie śpisz? -spytał zdziwiony chłopak
-Czy naprawdę muszę zasypiać, żeby zbierało ci się na tak szczere rozmowy, Rossy?
-Po prostu za bardzo się boję. Spróbuj zrozumieć.
-Rozumiem -przytaknęłam i delikatnie pocałowałam go w usta. -nie zostawię cię, skarbie.

Do pokoju weszła rozczochrana Rydel i nieogolony Rocky. Oboje, chociaż prezentowali się dosyć niecodziennie i zabawnie, zachowywali całkowitą powagę. Rocky zaczął:
-Ross, Har...
-Braciszku -przerwała mu blondynka -pozwól, że ja to zrobię. Musimy Wam o czymś powiedzieć.

 Ross usiadł na łóżku, a ja chwyciłam go za rękę.

-Zamiesiąc musimy być... -zaczęła Rydel
-W Kalifornii -wypalił Rocky, który widział, że siostra nie jest w stanie tego powiedzieć.
-CO? Ale jak to?! -Ross był oburzony i zdenerwowany jednocześnie.
-Dzwonili rodzice, chcą, żeby wcześniej zacząć przygotowania do trasy. Nic na to nie poradzę, Ross tak mi przykro...

Chłopak wstał
-Wiecie co, dajcie mi spokój.

 i wyszedł z pokoju trzaskając za sobą drzwiami.

Rydel aż się wzdrygnęła, a Rocky usiadł na moim łóżku. Oboje nie lubili, kiedy brat był w takim stanie. Ja natomiast, nie odzywając się do rodzeństwa pobiegłam za chłopakiem.
-Ross, poczekaj! -krzyknęłam, kiedy na zakręcie ledwo utrzymałam równowagę. Szukałam chłopaka po całym mieszkaniu, ale go nie było. Niemożliwe, żeby był daleko. Zostawiłam go raptem na kilka minut.

-Chłopaki, widzieliście... -spytałam Ratliffa i Rikera, którzy siedzieli na kanapie i zajadali się sałatką z tuńczykiem.
-Tego opętańca, co przed chwilą wyleciał jak oparzony ze schodów? -spytał roześmiany Ell -wybiegł z mieszkania i tyle żeśmy go widzieli.

Nie czekając długo, niezdarnie wcisnęłam na siebie trampki (nawet ich nie zasznurowałam) chwyciłam torbę i wypadłam z domu. Pobiegłam najpierw w prawo, ale potem zorientowałam się, gdzie tak naprawdę mógł być chłopak. Pomost. Nad jeziorem.


                                                                       *  *  *
Dobiegłam tam w 15 minut, chociaż zazwyczaj dotarcie tam zabierało mi więcej czasu. Parę razy o mało nie potrąciło mnie auto i w pośpiechu przepraszałam wszystkich przechodniów, których niechcący trąciłam łokciem, ale ostatecznie, w całkiem niezłej kondycji dotarłam do celu. Przeszłam przez łąkę, ominęłam wysokie łany zbóż i trzcinę rosnącą zaraz obok. Tak jak myślałam. Ross siedział na pomoście i patrzył na wodę. Podeszłam do niego i zatrzymałam się wargami na jego szyi. Potem usiadłam obok.

-Dlaczego oni mi to robią, Harper? No dlaczego!? -spytał z wyrzutem a po jego głosie wywnioskowałam, że albo niedawno skończył płakać, albo właśnie miał zamiar zacząć.
-To nie ich wina, Ross...Widziałeś, że też byli rozgoryczeni. A wymykaniem się z mieszkania nic nie zdziałasz...

Siedzieliśmy w ciszy. Po chwili Ross wstał, jakby odzyskał jakieś siły do życia i z zapałem się odezwał.
-Ucieknijmy Harper. Gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie. Gdzieś, gdzie wszystko będzie proste. Bądźmy cały czas w drodze... Chociaż raz cieszmy się tylko sobą.

Uśmiechnęłam się. Chciałabym tak uciec. Z czystym kontem, zacząć wszystko od zera. Ale z tym wiązały się nieodłączne konsekwencje. Czekała mnie szkoła a mama by nie wytrzymała ze strachu. Nie mogłam tak po prostu zniknąć, chociaż była to jedna z tych rzeczy, które naprawdę chciałabym zrobić.  Za dużo niechcianych skutków.

-Ross, wiesz, że to niemożliwe.
-Chociaż do końca wakacji. Obiecuję, że potem wrócimy. Ale doskonale wiesz, że oboje tego potrzebujemy. Harper, proszę! Zgódź się .
-Masz pomysł na środek transportu? Masz pieniądze? Znasz się na Polskich realiach? Nie sądzę. Ross, to nie jest Ameryka, tu nie wszystko jest o takie <zamaszyście pstryknęłam palcami w powietrzu>

Ross chwycił moje uniesione nadgarstki i mocno mnie pocałował.
-Wszystko jest takie proste, jakie chcesz, żeby było. -powiedział puszczając ręce i odchodząc w stronę ulicy. Dobiegłam do niego.

-Właśnie, że nie jest Ross.  Po prostu... eh. -westchnęłam. Odeszłam kawałek, a Ross nadal stał w tym samym miejscu co przedtem.
-Dlaczego chcesz tak szybko dorosnąć Harper? Dlaczego cały czas przejmujesz się konsekwencjami? To tworzy niepotrzebne problemy.
-Ktoś musi. Ross taka już jestem, jak Ci to nie pasuje, to...
-No chodź tu -powiedział z uśmiechem i mocno mnie przytulił. -wszystko mi pasuje. Tylko trochę byś mogła się uspokoić. Nie musimy uciekać. Ale ja będę musiał wyjechać. I co wtedy?
-O nie, i kto teraz zaczyna stwarzać problemy? -odpowiedziałam uśmiechnięta. -już to przerabialiśmy, a większość tych rozmów przynosiła odwrotny skutek. Ach, no i jeżeli Cię to zadowoli, możemy dzisiaj uciec, ale o 22 musimy wrócić na kolację, bo mama chciała koniecznie coś przygotować.

Stanęłam na palcach i dałam chłopakowi całusa w policzek. Chwyciłam go za rękę i chociaż raz próbowałam się cieszyć tą ulotną chwilą.









sobota, 1 marca 2014

54. I saw you in the bad place, acing like freak....

-Nie obraź się, ale co się tak właściwie stało? -po pewnym czasie Toby w dość nienachalny sposób zaczął mnie wypytywać. -skoro już wiemy kto był przyczyną?
-Tego ci nie powiedziałam -ja nadal nie dawałam za wygraną -Ross tutaj nie ma właściwie żadnej winy. A ja naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
-Jasne, nie nalegam.

Chodziliśmy w ciszy jeszcze jakiś czas, kiedy zaszliśmy pod mój dom. Zrobiliśmy naprawdę spory kawał, a ja prawie w ogóle nie czułam zmęczenia.
Pożegnaliśmy się i każde rozeszło się w swoją stronę.
Kątem oka dostrzegłam Rikera, który bacznie mi się przyglądał. Nie siedział już przed domem, ale patrzył przez kuchenne okno. Weszłam do mieszkania i zdjęłam buty.

 Na parterze siedział teraz cały zespół, tylko Riker osamotniony nadal przesiadywał w kuchni.
Podeszłam do grupki i spytałam wskazując kciukiem na najstarszego:
-Jak wam się go udało zaciągnąć do środka?
-Ross go przekonał. I przy okazji dosyć długo rozmawiali. -powiadomił Rocky

Zrobiłam zdziwioną minę, ale nic nie powiedziałam. Ross ruchem warg zakomunikował, że później pogadamy.

Uśmiechnęłam się półgębkiem.

-Hej, Harper, oglądasz z nami film? -spytał Ratliff wskazując pokaźną kupkę filmów DVD i wybijając rytm na kolanach patrzył na mnie z nadzieją.
-Jestem już dzisiaj zmęczona, przepraszam -odpowiedziałam. Chętnie bym z nimi została, ale musiałam chwilę pobyć w samotności.
-Hmm no dobrze...a my rodzinka? Oglądamy? -spytał z nie mniejszym entuzjazmem

 Nim jednak skierowałam się do sypialni, poszłam do kuchni.  Stanęłam naprzeciwko Rikera i  chwilę na niego patrzyłam.
-Nie gniewaj się. -wyszeptałam i wróciłam do schodów.

                                                                            *  *  *

Położyłam się na łóżko. W ciemności pokój wydawał się być większy, ale jednocześnie bardziej obskurny. Nie wiedziałam dlaczego, ale to sprzyjało mojej introwertycznej naturze.

Upłynęło mniej więcej 20 minut, kiedy ktoś nieśmiało zapukał do drzwi. Chwilę potem, nie uzyskując odpowiedzi, stanął w nich Ross. Wszedł cicho do środka i delikatnie zamknął drzwi. Chyba myślał, że śpię, bo położył się obok mnie i się nie odzywał. Po chwili cichutko westchnął.
-Oh Harper Harper...  -powiedział, ale brzmiało to tak, jakby mówił do siebie, nie do mnie.

Zamrugałam parę razy.  Byłam ciekawa co powie.

 -Może faktycznie powinienem porozmawiać z Rikerem... w końcu on musi zrozumieć i respektować granice... Ale to jest takie trudne. Nigdy wcześniej nie byłem w takiej sytuacji...  On jest starszy i bardziej doświadczony... ale ja Ciebie tak bardzo kocham... boję się, że naprawdę kiedyś mu ulegniesz. Że to jego wybierzesz. A nie wiem co wtedy zrobię. Nie chcę nawet o tym myśleć.
Pewnie mnie teraz nie słyszysz. Może nawet lepiej... -głos chłopaka się załamał, tak jakby miał się rozpłakać. Pociągnął nosem. - nie mogę Cię stracić. Nie chcę, żebb-yśś odd-eeszła...

Odetchnęłam cicho. Ludzie się zmieniają, kiedy myślą, że nikt ich nie słyszy. Nigdy nie usłyszałam takich słów od Rossa. Chłopak nie był zazdrosny. On był śmiertelnie przerażony na myśl o tym, że może zostać zastąpiony.
Sparaliżowało mnie. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Obróciłam się po prostu na bok i mocno objęłam chłopaka w pasie. Teraz to ja płakałam.  Wtuliłam się w niego tak mocno, że jego aura, jego zapach wypełniło mnie w całości.

To wystarczyło, żeby zrozumiał, że go nie zostawię. Sama wreszcie straciłam jakiekolwiek wątpliwości. To był mój Ross. Mój, jedyny Rossy.

___________