piątek, 6 lutego 2015

8.

-Hej Ross, może zostaniesz na obiad? -spytała łagodnie mama zaglądając do mojego pokoju.

Obiad? Przecież przed chwilą skończyliśmy jeść śniadanie. Prawda...? Spojrzałam na zegarek, który grzecznie wskazywał 14:32. Co się stało z tym czasem? 

-Wie pani, ja nie chciałbym robić kłopotu... -tłumaczył się chłopak – i tak się zasiedziałem... 
-Przestań, Henry'ego prawdopodobnie i tak nie będzie, więc starczy dla wszystkich. -uśmiechnęła się kobieta, ale oczy miała zmartwione.

Na wspomnienie o Henry'm zmarszczyłam brwi i spojrzałam na mamę. Co mu znowu strzeliło? Coraz mniej mi się to podobało. Mama przepraszająco wzruszyła ramionami i pokiwała głową. Sama nie wiedziała co się dzieje z synem.

-W takim razie... -zawahał się Ross -jeśli to nie będzie dodatk...
-Kochany, spokojnie, przecież to żaden kłopot. Poza tym, przyniosłeś mojej córce śniadanie, to chyba możemy się zrewanżować? 

Blondyn uśmiechnął się i nieśmiało przytaknął. 

-No i super, zawołam was za jakieś 40 minut. 

Kiedy mama wyszła z pokoju, Ross zwrócił się do mnie roześmiany:

-Twoja mama jest świetna. 
-Tak wiem. -odpowiedziałam i nieświadomie spojrzałam mu głęboko w oczy. Musiałam tak patrzyć przez dłuższą chwilę, bo chłopak się uśmiechnął i pomachał mi dłonią przed twarzą.

-Coś nie tak? -spytał zmieszany
-Nie, nie, wszystko w porządku. -zamrugałam gwałtownie i odwróciłam głowę by wyjrzeć przez okno i ukryć przed chłopcem zaczerwienione policzki. Maddie, co się z Tobą dzieje?
Chciałabym wiedzieć. 

Z punktu widzenia Henry'ego

Szedłem wkurzony przed siebie, raz po raz kopiąc kamyki leżące na chodniku. Nawet nie wiem dlaczego byłem taki zdenerwowany. Cóż, jeden powód był oczywisty. I ten powód siedzi teraz w MOIM domu i szczerzy się do MOJEJ siostry.

-Cześć stary! -przywitał mnie radośnie kolega, kiedy zapukałem do jego mieszkania -dawno Cię tu nie było.

-Cześć Lucas -wymamrotałem i po prostu wszedłem do środka
-Oho, ktoś chyba ma zły humor. -roześmiał się i zamknął za mną drzwi – co jest?
-W domu mam intruza. Mówię ci, typ mnie tak wkurza, że nie wiem. 

Lucas uniósł lekceważąco brew i usiadł na kanapie podając mi szklankę wody.

-Nie przesadzasz? 
-Wygląda jak lalusiowaty pseudopunk z odzysku i mizdrzy się do Maddie. To niewystarczający powód?
-No... właściwie to nie. Co ci do tego z kim umawia się twoja siostra?
-Umawia się?! -wyplułem zawartość szklanki na podłogę -jeszcze czego!
-No to tym bardziej. Słuchaj, ona nie ma już pięciu lat, nie musisz zgrywać brata-superbohatera, tym bardziej, że podejrzewam, że tego kolesia też za dobrze nie znasz, i co najważniejsze, wytrzyj z łaski swojej ten syf, który mi narobiłeś -roześmiał się, mimo że chyba próbował być poważny -a tak swoją drogą, jak się nazywa ten kolo?
-Ross. Chyba – ledwo mi to przeszło przez gardło
-Ross? Ten co grał w galerii?
-Co? O czym ty mówisz?
-No, był jakiś taki, całkiem sympatyczny, grał parę dni temu z zespołem w centrum. Swoją drogą z tymi platynowymi włoskami wszyscy mi się zlewali, ale podszedłem, bo fajny koncert dali, pogadaliśmy chwilę, bo się spieszył, ale zdążył się przedstawić jako Ross.
-I jeszcze się bawi w muzyka? Oj jak super. 
-Wyluzuj, co ci w nim aż tak nie pasuje? -Lucas zaczął się irytować -wiesz, wydawał się spoko. Nie rozumiem o co ci chodzi.
-Dobra, nie chcesz mi pomóc to nie. Sam sobie z nim dam radę -wstałem i wyszedłem trzaskając drzwiami, zostawiając zdezorientowanego kumpla i rozlaną na podłodze wodę.

Postanowiłem wrócić do domu, ale kiedy już tam dotarłem, pożałowałem swojej decyzji.

Punkt widzenia Maddie

Siedzieliśmy przy stole, każdy z porcją zapiekanki warzywnej, kiedy niespodziewanie do salonu wszedł Henry. 

-Co on tu jeszcze robi?! -warknął, nim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć. 
-Henry! -upomniała go mama -spokojnie, jedzenia starczy dla wszystkich.
-Nie obchodzi mnie wasz obiad, co on cały czas robi w naszym domu, mamo czemu ty się na to zgadzasz? 
-Na co, synu uspokój się! Ross jest naszym gościem, a ty się nie masz prawa o nic wściekać. Poza tym miało cię nie być, prawda?
-Ale jestem! I to nic nie zmienia!
-O co ci chodzi? -uniosłam się, choć dotychczas nic nie mówiłam -jaki masz problem, co?
-Jak chcesz się z nim miziać to chociaż sobie idź, bo nie mogę na to patrzyć!

To był jakiś absurd. Prychnęłam z irytacją, próbując zatuszować zawstydzenie, które obficie rozlało mi się na twarzy. Chociaż w tym wypadku mogło być to równie dobrze zdenerwowanie, złość, cokolwiek.

-HENRY! -krzyknęła mama i wiedziałam, że była bliska płaczu. Ja zresztą też. -przecież nic się nie dzieje, jemy normalnie posiłek, ty się znikąd pojawiasz i robisz awanturę! I okaż choć odrobinę dojrzałości i nie odzywaj się tak do siostry! Przynosisz tylko wstyd! 

-Powinienem iść -powiedział Ross, odstawiając talerz i kierując się do wyjścia -przepraszam za zamieszanie, naprawdę, nie chciałem...

-To nie twoja wina, ja przepraszam. -dawno nie widziałam, żeby mama się tak za któreś z nas wstydziła. -możesz zostać, nic się nie stało, przeci...
-Wolę jednak już pójść. Dziękuję i jeszcze raz przepraszam

-Odprowadzę cię -zaoferowałam, próbując opanować łamiący się głos.
-Nie trzeba, nie fatyguj się -odparł chłodno -do widzenia. Cześć Maddie.
-Cześć... -wyszeptałam. 

Kiedy Ross już wyszedł, podeszłam do Henry'ego i wysyczałam:
-Nienawidzę cię. Już nigdy więcej mnie o nic nie proś. 

Pobiegłam na górę i skuliłam się na łóżku. Wygrzebałam z kieszeni telefon i drżącymi rękami wybrałam numer Rossa. Nie odebrał. Za 5, 8 i 14 razem też nie. Cisnęłam komórką w ścianę i zakrywając twarz poduszką wrzasnęłam z całej siły. 

*


Minęły trzy dni, a Ross nie odezwał się słowem. Zresztą, nie tylko on, w domu atmosfera też była napięta. Henry ciągle gdzieś wychodził, mama rzuciła się w wir obowiązków, a ja ciągle myślałam o jednym i przez to nie mogłam normalnie funkcjonować, co odbiło się również na efektywności mojej pracy. Myliłam zamówienia, stłukłam co najmniej pięć filiżanek i tak naprawdę wszystko straciło sens. Jedyne czego chciałam, to pójść do Rossa, przeprosić go i porozmawiać, o czymkolwiek, byle znów go mieć obok siebie. 
Sprzątałam właśnie odłamki szóstego kubka, kiedy zerknęłam na kalendarz. 29 grudnia? Czy to nie dziś... Westchnęłam. Cały wszechświat się zmówił by maniakalnie nawiązywać do blondyna i przywoływać fatalną sytuację sprzed paru dni.

Punkt widzenia Rossa.

-Hej braciszku, jak tam problemy w raju? -spytała gorzko Rydel, uchylając drzwi do mojego pokoju. -nie wychodzisz już tyle czasu, przyszłam ci złożyć życzenia, ale chyba urodziny to ostatnie, co by cię teraz obchodziło. Nadal nie chcesz o tym pogadać?

Wzruszyłem ramionami.
-Cóż, nie widziałem się z nią od trzech dni, jej brat mnie nie znosi, dzwoniła do mnie jakieś dwadzieścia razy, ale nie mam serca odbierać, bo jestem teraz naprawdę wściekły na wszystko wokół i nie chcę jej dodatkowo ranić. Piękny raj, co?

Blondynka usiadła obok mnie i pogłaskała po głowie.
-Oj Rossy, Rossy, co ja ci mam powiedzieć. Życie nie zawsze jest kolorowe, ale...
-Dzięki siostruś, pomagasz! 
-No daj mi skończyć! ...ale rzecz w tym, że jeśli ci na niej zależy to walcz -uśmiechnęła się. -a fakt, że tyle razy dzwoniła, mówi sam za siebie. Jestem pewna, że też nie jest w najlepszym stanie i po prostu za tobą tęskni. 
-Nie wiem, chyba trochę przesadziłem i za często tam przychodziłem po prostu. Ktoś mi to musiał powiedzieć, a że był to jej brat i dał mi to do zrozumienia w taki a nie inny sposób, to już trudno.
-Nie myśl tak, Ross, jesteś świetnym chłopakiem i Maddie na pewno o tym wie. A jej brat... no cóż, jak mniemam, jest starszy od niej i po prostu się troszczy, ale może nie potrafił tego inaczej pokazać?
-Proszę cię, nie broń go. Po prostu mnie nienawidzi i tyle. 
-Dobra, ale przemyśl to co ci powiedziałam. Jak byś jednak zechciał wrócić do żywych, zejdź na dół, dopracowujemy jeszcze parę rzeczy na przyjęcie. 

Westchnąłem. Przyjęcie? A kto by chciał obchodzić urodziny w takim stanie...

* * *
 Goście zaczęli się schodzić około 18 i już po chwili cały salon był pełen. Witałem wszystkich z wymuszonym uśmiechem i starałem się pilnować, żeby przynajmniej inni się dobrze bawili.
Jednocześnie bez większych nadziei przeczesywałem pomieszczenie wzrokiem licząc, że może Maddie jednak przyszła. Nie byłem jednak zdziwiony, że się jej nie doszukałem. Cóż, chyba pora się oswoić z myślą, że już jej nie zobaczę. Kopnąłem zrezygnowany w szafkę w kuchni i oparłem o blat stołu.

-Co tam królewno? -spytał rozbawiony Riker, wyrastając obok mnie. -czemu się z nami nie bawisz?
-Jakoś nie mam ochoty -odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Nie było sensu kłamać, w naszych żyłach płynie ta sama krew, brat by od razu zaczął wypytywać. 
-Młody, co jest? Od paru dni jesteś nie do poznania. 

Uśmiechnąłem się, ale nic nie powiedziałem. Na to też nie miałem ochoty.
-Będzie lepiej. Musi być -Riker położył mi dłoń na ramieniu i mrugnął pocieszająco.  -A teraz zapomnij o tym na chwilę, przecież to twój dzień.

Oczami Maddie

Od dwóch godzin wpatrywałam się w tarczę zegarka. Na co ja czekam? Dochodziła dwudziesta trzecia, a ja zapłakana po prostu leżałam i śledziłam rozmyte kontury wskazówek wędrujące w kółko, jedna za drugą, goniąc się nawzajem, uciekając i łącząc. Trochę jak Ross i ja, mimo że teraz staliśmy w miejscu.

Przetarłam oczy. Tak nie może być, muszę w końcu wziąć się w garść. I przynajmniej spróbować to naprawić. Wiedziałam, że straciłam zmysły, ale wrzuciłam do torby parę drobnych, telefon i klucze, chwyciłam kurtkę i wybiegłam z domu na dwór, gdzie przywitało mnie chłodne, grudniowe powietrze. Podeszłam do ulicy i próbowałam złapać taksówkę. Dopiero za trzecim razem auto się zatrzymało.
Wsiadłam i podałam kierowcy karteczkę z adresem, którą Ross kiedyś u mnie zostawił. Jechaliśmy w ciszy przez jakieś 30 minut, kiedy mężczyzna zatrzymał pojazd przed całkiem dużym domem na drugim końcu Littleton. Zapłaciłam i podeszłam do drzwi.
Moja determinacja nagle zniknęła. Usiadłam na schodkach przed domem i znowu zaczęłam płakać. Co ja tu robię? Już prawie dwunasta, a ja jestem totalnie sama i prawdopodobnie nikt mnie nie wpuści do środka. Wyglądam okropnie, zapuchnięta, w pierwszych, lepszych zamoczonych od śniegu trampkach i bez czapki, rozczochrana. Dopiero teraz dotarło do mnie, w jakim beznadziejnym położeniu się znalazłam.  Zaczęłam bez celu błądzić palcem po śniegu, analizując wszystko, a kiedy poczułam, że dłoń powoli mi zamarza, wytarłam łzy rękawem i wstałam otrzepując się z mokrego piasku, którym posypane były schody. Właściwie wypełniała mnie teraz tak bezsensowna desperacja, że niewiele myśląc po prostu zapukałam do dębowych drzwi, próbując się przygotować na najgorsze. Stałam tak chwilę, wciąż roztrzęsiona od płaczu, kiedy drzwi się w końcu otworzyły, ukazując stojącego w półmroku wysokiego blondyna ubranego w szary t-shirt i spodenki w kratę, którego grymas twarzy wyrażał zdziwienie zmieszane z...ulgą? Nie zdążyłam się przyjrzeć, bo po prostu rzuciłam się mu na szyję, pociągając niezgrabnie nosem.
Chłopak jedną ręką mocno mnie do siebie przyciągnął, a drugą zamknął drzwi, ale po chwili poczułam, że i ta ręka oplata się wokół mojej talii.
Staliśmy tak, nie odzywając się, bo i właściwie nie było co powiedzieć. Pierwszy raz od trzech dni, czułam,że się uspokajam. 
-Też nie mogłaś zasnąć, co? -wyszeptał Ross nadal mnie obejmując, a ja tylko pokiwałam głową.
-Nie zostawiaj mnie więcej, proszę -wysapałam 
-Nie zostawię. -obiecał i jeszcze mocniej mnie przytulił -chodź, zrobię ci herbatę. Bardzo się cieszę, że przyjechałaś, ale latanie w środku nocy w jeden z najzimniejszych dni w roku z gołą głową to niezbyt przemyślana decyzja a z pewnością otwarte zaproszenie dla przeziębienia. Rozbierz się, zaraz dam ci coś suchego. 
Zdjęłam kurtkę, a chłopak przyniósł rozpinaną bluzę i podał mi ją uśmiechając się nieśmiało.
-Pewnie będzie ci za duża, ale przynajmniej się ogrzejesz.
Podziękowałam i ubrałam okrycie, zsuwając nisko rękawy, które i tak sięgały mi do połowy dłoni. Bluza pachniała dokładnie tak jak Ross. 

-Przepraszam -powiedziałam obserwując jak blondyn krząta się po kuchni i robi herbatę. -naprawdę, nie wiesz jak mi wstyd...
-Nie przepraszaj, to ja powinienem. -odrzekł stawiając przede mną gorący kubek z parującą zawartością -głównie za to, że musiałaś się nasłuchać takich słów od brata i że nie odpowiadałem na telefony. Nie chciałem ci sprawić kłopotu.
-Wiesz, że nie powinieneś się przejmować Henry'm, on jest jak burza. Zagadkowy i bardzo gwałtowny...
-Ale coś  mu nie pasuje. A ja naprawdę nie chciałbym między wami stawać.
-Jeśli cię to uspokoi to między nami i tak nie jest najlepiej. Nasze relacje ograniczają się do jego próśb, bo tak to przez większość czasu go nie ma i jest poza domem. Nikt nie wie co się z nim dzieje, wiesz, kiedyś taki nie był. Ale wtedy, kiedy u nas byłeś, naprawdę przerósł samego siebie.

Ross westchnął. 

-Kiedyś widziałem jak siedział, tu niedaleko, w barze z jakimś chłopakiem. Chyba był zdenerwowany, bo w pewnym momencie uderzył w stół, dopił piwo i wyszedł. Zdziwiłem się, no ale wiesz, ludzie często się kłócą, uderzają w stoły i trzaskają drzwiami. 

-Hmm... -zamyśliłam się -martwię się o niego. -moja warga znowu zaczęła drżeć, więc szybko napiłam się herbaty, by to opanować.

Blondyn przyglądał mi się z troską.
-Maddie, wiesz, że sama nie uratujesz całego świata? A on jest już dorosły i chociaż nie znam go tak jak ty, to podejrzewam, że nie wpakował by się w nic lewego. 
-Może masz rację...

Zamilkliśmy na chwilę. Kiedy wypiłam herbatę uznałam, że czas się zbierać, więc odstawiłam kubek i zaczęłam się kierować w stronę drzwi.

-Jeśli myślisz, że pozwolę ci o tej porze jechać samej jakimiś podejrzanymi taksówkami z jeszcze bardziej podejrzanymi facetami za kierownicą, to się mylisz.  -odchrząknął i dodał nieśmiało -Nie chcesz zostać na noc? Jutro rano cię odwiozę. -zaoferował.

Nie spodziewałam się tego. Spośród wszystkich przeanalizowanych scenariuszy tego nawet nie wzięłam pod uwagę. Zawahałam się, nie chciałam przesadzać.

-Sama nie wiem, nie chcę cię wykorzystywać... poza tym nie mam tu żadnych ubrań, niczego.
-Będę spokojniejszy jak zostaniesz. -uśmiechnął się. -a co do rzeczy, to nie martw się, coś się znajdzie. Chodź, poszukamy ci czegoś. -wziął mnie za rękę i zaprowadził do pokoju na piętrze.

Usiadłam na łóżku, podczas gdy Ross przekopywał szufladę w komodzie. Po chwili wyciągnął czarną koszulkę o kroju bardzo podobnym do tej, którą miał na sobie i szare spodnie dresowe ze ściągaczem na końcu nogawek i w pasie. 

-Może być?

Pokiwałam głową i wzięłam ubrania. 
-Proszę, tu masz jeszcze ręcznik, a w łazience powinnaś znaleźć też jakąś zapasową szczoteczkę do zębów. 
Widząc jak patrzę na niego zdezorientowana dodał szybko:
-Pierwsze drzwi na lewo. 

Około pierwszej byłam już umyta i przebrana, ale mimo ściągacza  w spodniach musiałam i tak je co chwila podciągać. 

Ross położył mnie do łóżka i zapalił lampkę na stoliku obok. 

-Jak byś czegoś potrzebowała to będę na dole.


I teraz nastąpiło coś niespodziewanego.
Maddie nie rób tego, nie rób, nawet o tym nie myśl, nie przegin...

-Hej Ross...

Zapomnij.

-Tak? -odwrócił się, mimo że  był już przy drzwiach.
-Zostaniesz ze mną? 
_________________________

Napisałam w końcu 8!
Trochę romansidło nam się zrobiło, ale chciałam Wam jakoś zrekompensować moją nieobecność.  Taki... ponoworoczny prezent. Bardzo zaległy, ponoworoczny prezent.

Do zobaczenia niedługo Kochani, komentujcie i piszcie co myślicie!

Dusss x