Jest 23.25, 7 lutego 2014. Leżę w łóżku i chyba cierpię na Pokoncertowy Syndrom R5er. Nie jest to bolesne, nie, nie. Wręcz przeciwnie :)
Chodzi głównie o to, że kompletnie nie dociera do mnie, że byłam tam, że widziałam Ich na żywo, że wszyscy tak szczerze się cieszyli, że byłam na koncercie, że stałam z nimi twarzą w twarz, że Ross... że po tylu latach zafascynowania zespołem, moje życzenie, o którym nigdy nawet nie śniłam, się spełniło.
Za każdym razem, kiedy teraz patrzę na ich zdjęcia, słucham piosenek, po prostu ryczę. Ryczę długo i bez konkretnego powodu. Jedno wiem, że ze są to łzy szczęścia.
Powtórzę to pewnie jeszcze nie raz.
Nie mogę uwierzyć w to co przeżyłam i chociaż minęły już dwa dni od koncertu, do mnie nadal to jeszcze nie dotarło.
____
To taka króciutka dygresja, ale musiałam się z Wami tym podzielić. 5 lutego 2014 był naprawdę najpiękniejszym dniem w moim życiu i liczę, że nie jedynym z udziałem R5.
Przepraszam, jeśli przynudzam.
Już niedługo rozdział!
~Dusss
Ja mam tak samo
OdpowiedzUsuń