sobota, 26 lipca 2014

3.

Pewien czarny samochód samotnie podróżujący po uliczkach Littleton

       Na dworze zdążyło się już zrobić ciemno, a ja nadal nie miałem ochoty wracać do domu. Jeździłem bez celu, mijałem kolejne skrzyżowania, lawirując między jednym 'Coś ty zrobił?!' a drugim.  Co we mnie wstąpiło? Dlaczego zrobiło się aż tak dziwnie? Co ona teraz o mnie myśli?
Tysiące pytań kotłowało się w mojej zmęczonej głowie, a ja nie miałem ani siły, ani możliwości by znaleźć na nie odpowiedź. Jedno z nich, wyjątkowo głośne, nie dawało mi spokoju.
Czy jeszcze kiedykolwiek z nią porozmawiam?

Po raz kolejny już, uderzyłem bezradnie w obicie kierownicy i przygryzłem wargę.

* * *

       Weszłam do kawiarni i przykucnęłam opierając się o drzwi. Co to było? Od razu miałam złe przeczucia. Trzeba było odmówić; wymigać się pracą, obowiązkami, czymkolwiek. Ale tak się nie da. Nie w przypadku Rossa. O Boże, dlaczego nikt mnie nie obdarzył większą asertywnością a zamiast tego dał w nadmiarze talent do pakowania się w głupie i niekonkretne relacje z nastoletnimi blondynami? Widać na tym świecie potrzeba pechowców. 
     Nie byłam zła na Rossa. Byłam zła na siebie, za swoją reakcję na tak nieznaczny gest, do tego przypadkowy. Byłam zła, że zachowałam się jak niewychowana idiotka, nie mówiąc nic chłopakowi na pożegnanie i nie dziękując mu za jeszcze jeden dzień spędzony w jego towarzystwie.A przede wszystkim byłam zła, bo przeze mnie już nigdy więcej taki dzień nie nadejdzie.
     Siedziałam jeszcze do późna, topiąc ogrom myśli w kakao, które teraz wydawało się być równie przygnębiające, co widok smutnych oczu chłopaka.

* * *

Dom na przedmieściach Littleton
 
-Hej Delly -burknąłem zamykając za sobą drzwi do mieszkania i zdejmując kurtkę.
-Hej braciszku, -odpowiedziała z uśmiechem Rydel, której głos melodyjnie wybrzmiewał z kuchni, do której z pewnymi obawami w końcu wszedłem.

       Siostra była na takie momenty jak znalazł. Kiedy z nią rozmawiałem, czasem krócej, czasem dłużej, mój humor mimowolnie się poprawiał. Często były to sprawy dotyczące naszych garażowych prób czy sprzeczek z braćmi, ale zazwyczaj chodziło o dziewczyny, do których -jak już się któryś raz przekonałem -nie miałem zbyt dobrego podejścia.

   Usiadłem zmordowany na stołku przed blondynką i spojrzałem na miskę owoców stojącą na stole między nami. Chwilę milczałem, ale ostatecznie wyrzuciłem wszystko z prędkością karabinu maszynowego:
-Taka hipotetyczna sytuacja -zacząłem się wiercić i gestykulować dłońmi na blacie stołu -przypuśćmy, że chłopak lubi dziewczynę, ale zawalił sprawę, bo zrobił coś głupiego i boi się, że to wpłynie na ich znajomość, ale nie wie jak ma z nią porozmawiać, bo nie wie czy ona chce z nim rozmawiać po tym co zrobił i jak bardzo to wszystko komplikuje obecność drugiej dziewczyny, która jest z tym chłopakiem, mimo, że on nie jest do końca szczęśliwy w związku, za to chyba czuje do dziewczyny pierwszej to co powinien czuć do dziewczyny drugiej?

-Dosyć szczegółowo jak na luźną hipotezę -skwitowała siostra po czym dodała ironicznie-czyli czysto hipotetycznie rzecz biorąc, chłopak ma dziewczynę, ale podoba mu się inna, tak?

    Poczułem ukłucie w brzuchu. Rydel wszystko zmieściła w kilku słowach i boleśnie, ale trafnie scharakteryzowała ostatni tydzień mojego życia. Tylko, czy Maddie faktycznie mi się podobała? Przecież ledwo ją znałem.
-Wiesz, że byłoby łatwiej, gdybyś opowiedział mi wszystko bez jakichś śmiesznych łańcuszków, nawet jeśli to, chociaż oboje wiemy, że nie, tylko przykład? To, że już od dawna nie dogadujesz się z Carrie, nawet głupi by zauważył i sama się dziwię jak wytrzymaliście ze sobą te dwa lata, ale kim jest w takim razie ta druga dziewczyna?

 -Dlaczego od razu zakładasz, że mam na myśli Carrie i mnie?-spytałem nie odpowiadając na jej pytanie. Próbowałem wybrnąć, chociaż wiedziałem, że już jestem na przegranej pozycji

-Pamiętasz, jak kiedyś poszłaś ze mną do tej kawiarni w kamienicy przy Maple Road*?
Siostra przytaknęła.
-Poszedłem tam któregoś dnia z Carrie i...
-...i poznałeś tam kogoś, zgadłam? Ross, co jak co, ale chociaż na randce powinieneś był się powstrzymać.
-Rydel! Nie oceniaj. Nie wiesz jak było.-bąknąłem z rezygnacją. Ostatnie na co miałem teraz ochotę to osądy siostry.
-To mi powiedz.
-Ech..no...po prostu była dla mnie miła i pomogła mi wybrnąć, kiedy Carrie znowu stroiła jakieś fochy. To nie tak, że chcę zostawić Car, ale Maddie jest... ona jest zupełnie inna. JA jestem przy niej zupełnie inny.
-I...?
-No i dzisiaj pojechaliśmy na zakupy świąteczne, bo wszyscy mnie wystawiliście.
-Czekaj, czekaj. Pojechałeś z Maddie, a nie z Carrie? Czemu?
Rydel skończ. Miałem swoje powody.
-Nie wiem. Po prostu była pierwszą osobą o której pomyślałem.
-Ross! Dziewczyny to nie skarpetki, które możesz sobie zmieniać wedle uznania. One też mają uczucia, podobnie jak ty.
-Nie chcę nikogo zranić, naprawdę. Po prostu... -zająknąłem się. Szukanie jakiegoś 'ale' w tej sytuacji było kompletnie bezsensowne.
-No co?
-Nic. Nieważne. Zapomnij w ogóle o tej rozmowie.
-Nadal mi nie powiedziałeś co się takiego wydarzyło w tym nieszczęsnym sklepie.-upomniała się Ryd. -a ja chcę ci pomóc
-Dziecinna sytuacja. -powiedziałem od niechcenia- Dotknąłem jej dłoni -a widząc spojrzenie siostry dodałem -zupełnie przypadkowo. No i zrobiło się... dziwnie. A ja naprawdę nie chcę, żeby tak było.
-Ale się nakręciłeś kolego-siostra  obeszła stolik i objęła mnie od tyłu
-Wcale nie! Po prostu ją lubię.
-Ok, no to zadam ci teraz pytanie. Tylko odpowiedz na nie spontanicznie, to co pierwsze ci przyjdzie do głowy, jasne?
-Okay -zgodziłem się.
-Czy byłbyś w stanie teraz do niej pojechać i z nią pogadać?
-Tak. -odpowiedziałem, nieco zaskoczony pewnością w moim głosie.
-No to chyba nie mamy wątpliwości, że lubisz ją trochę bardziej. -roześmiała się siostra, co mnie trochę zdenerwowało. Już czuję, że próbuje mi coś udowodnić...
-To niczego nie dowodzi. -broniłem się.
-Ross. Jest wpół do dwunastej. O tej porze raczej nie jeździ się do zwykłych znajomych.
-Ugh, siostra wszystko mi komplikujesz. Najpierw mi mówisz, że tak nie można, a potem udowadniasz, że Maddie mi się podoba.
-Rossy, próbujesz teraz oszukać mnie czy siebie? Słuchaj serca. Bo w takich chwilach myślenie i rozum nie do końca się sprawdzają.

    Przewróciłem oczami i już się nie odezwałem. Nie tego się spodziewałem po rozmowie z Rydel. Wolałbym coś... lżejszego do ogarnięcia.

    Przez całą noc nie spałem. I mimo, że nie chciałem, by to co mówiła Ryd było prawdą, wszystko na to wskazywało. Próbujesz teraz oszukać mnie czy siebie? -niczym zepsuta kaseta, jedno zdanie w kółko grało w mojej głowie. Kiedy w końcu nad ranem zasnąłem, obiecałem sobie naprostować w ciągu dnia kilka spraw.

* * *
Kamienica przy Maple Road

-Henry, śpisz? -spytałam szeptem, wchodząc na palcach do pokoju brata.
-Nie. Jeszcze nie.-chłopak siedział na łóżku oparty plecami o ścianę i przeglądał coś na laptopie, którego mizerne światło rozjaśniało teraz jego twarz. -co cię tu sprowadza? -spytał, na co uśmiechnęłam się niemrawo. Faktycznie, rzadko przychodziłam do jego sypialni. Już miałam odpowiedzieć, kiedy chłopak mnie uprzedził
-Czekaj, chodzi o tego klienta od liściku, co? -spytał szczerząc się do mnie.
-Ta -odpowiedziałam niechętnie. - jesteś chłopakiem i potrzebuję twojej chłopięcej psychiki, żeby zrozumieć kilka rzeczy.

W odpowiedzi Henry poklepał wolne miejsce obok siebie, na które szybko się wgramoliłam. 
-Nie obchodzi mnie co powiesz -zaczął -i tak wiem, że chodzi o to, że ci się podoba.
-Przestań, nie wiesz jak jest. -fuknęłam
-Komplikacje?
-Henry! -skrzyżowałam ręce na piersi, próbując niewidzialną siłą odepchnąć od siebie insynuacje brata.
-Przepraszam. Mów już. -uśmiech nie schodził mu z twarzy.
-No.. dzisiaj była dziwna sytuacja. Zresztą nieważne jaka. Chodzi o fakt, że zrobiło się jakoś niefajnie, głównie przeze mnie i przyszłam spytać, co on sobie mógł pomyśleć.
-Jestem chłopakiem, nie wyrocznią i jeśli mi nie powiesz co się stało, to ci nie pomogę. 

Więc powiedziałam.

-No i? Co dalej? -dopytywał się, kiedy już skończyłam opowiadać -nie mów mi, że o to wszystko tyle krzyku!
-No... no tak.
-Maddie... Będzie dobrze. Jak kocha to wróci. -dodał zadziornie
-Henry! -zawołałam po raz drugi -to tylko kolega, przestań mówić o nim, jakby był dla mnie nie wiadomo kim.
-Kolega. No jasne. Dobranoc siostrzyczko -powiedział i dał mi buziaka w policzek.

Kręcąc głową z dezaprobatą pożegnałam się z bratem i poszłam do swojego pokoju, gdzie zmęczona od razu zasnęłam.

* * *


       Przedostatni dzień pracy w kawiarni należał do tych wyjątkowo pracowitych. Henry pomagał mi na zmianie obsługując klientelę, a ja dopinałam na ostatni guzik wszystkie rachunki i kwitki, które walały się obok szklanek, kalkulatora, a nawet mojej komórki, która teraz leżała gdzieś pod stertą malutkich karteczek i nie było szans, żebym ją odnalazła w takim zamieszaniu. Ciąg zapracowanego popołudnia wieńczyło pieczenie pierników, o które mama poprosiła mnie kilka dni temu.
Wszystko miałam dopracowane, dopóki do kawiarni nie wszedł chłopak obdarzony tęczówkami, których każdy szczegół znałam na pamięć. Świetnie.

-Hej Maddie -wypalił. Natychmiast wyczułam, że od wczoraj zostało między nami jeszcze sporo tej niezręczności 
-Cześć Ross. Co u ciebie? 
-D-dobrze. Możemy pogadać?
-Teraz? 
-Tak, teraz.
  Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam wokół siebie. Oj, ile bym dała, żeby chociaż na chwilę się wyrwać z tego rozgardiaszu. Narzuciłam szybko kurtkę i wyszłam z chłopakiem przed kamienicę, gdzie usiedliśmy na ceglanym murku.
 -Chciałem przeprosić -zaczął zmieszany i machinalnie poprawił grzywkę, co chyba miał w zwyczaju, gdy się denerwował.
-To chyba ja powinnam przepraszać. Trochę przesadziłam. -odrzekłam. Naprawdę czułam się winna.
-Nie chcę, żeby się między nami popsuło. Wiem, że mam dziewczynę i w ogóle, ale to nie zmienia faktu...
-Ross 'mam dziewczynę i w ogóle'?! -ożywiłam się- Powinieneś się z tego cieszyć, a nie tak bagatelizować. Nie chcę być osobą, która wam się miesza do związku, a tym bardziej go niszczy. Bardzo cię polubiłam, ale cały czas mam poczucie winy, bo nie chcę, żebyś stawiał mnie ponad swoją dziewczyną. To nie jest w porządku.
 -Zaraz zakładasz, że wszystko niszczysz -powiedział spokojnie Ross, a z jego tonu trudno mi było wywnioskować intencję jego wypowiedzi. Mimo to, zrobiło mi się głupio, bo przeinaczyłam zamiary chłopaka o 180 stopni, zakładając, że od razu zerwie ze swoją dziewczyną.
-Nie zupełnie o to mi chodziło, Ross.... -próbowałam się jakoś usprawiedliwić, ale kilka słów wcześniej wybrzmiało zbyt dosadnie i było zbyt jednoznaczne. 
-Nie obwiniaj się. -kontynuował ze współczuciem, a mi trochę ulżyło -jestem z Carrie już dwa lata i grubo przed tobą zaczęło się między nami psuć. Nigdy nie miałem odwagi z nią zerwać, bo tyle czasu powinno zobowiązywać. Myślałem, że się ułoży, ale tak się nie stało. I dlatego przychodzę do ciebie. Bo ty mnie nie oceniasz, nie oskarżasz i można z tobą normalnie porozmawiać.  Przy tak toksycznym związku między mną a Car, naprawdę się dziwisz, że chcę mieć z kimś dobry kontakt?
-Nie, ale...
-Już na początku, kiedy się z nią spotykałem, kompletnie nie miałem dla niej czasu.  -kontynuował, chociaż mówił chyba bardziej do siebie, niż do mnie -Rozumiesz, bardzo ją lubiłem, ale wtedy zaczęliśmy na poważnie myśleć o zespole i chodziło o rozkręcenie interesu. A teraz... teraz ona odpłaca mi się tym samym, a ja nie orientuję się, że to naprawdę boli. Nie chcę mieć złych relacji z ludźmi, zwłaszcza z tymi, na których mi zależy, dlatego staram się jak mogę i dlatego jestem taki, jaki jestem. Nie chcę, żebyś ty też mnie znienawidziła.

Zależy mu na mnie?

Momentalnie zrobiło mi się go żal.
-Nie znienawidzę cię Ross  -powiedziałam uśmiechając się i próbując złapać z nim kontakt wzrokowy. -jesteś świetnym chłopakiem i Carrie na pewno to wie. Popełniamy różne błędy, ale zawsze da się je naprawić. Naprawdę.
Ross uśmiechnął się patrząc na mnie spod przydługiej grzywki, uwydatniając te same dołeczki, które widziałam pierwszego dnia, kiedy go zobaczyłam.
-Serio? -spytał z nadzieją
-Serio. To co, kakao? -spytałam, a chłopak klasnął w ręce. 
-Myślałem, że nigdy nie zapytasz..  -odpowiedział nieśmiało, a jego oczy znowu zalśniły tym radosnym błyskiem. 
Otrzepaliśmy się z śniegu i poszliśmy z powrotem do kawiarni.



-Masz na dzisiaj jakieś plany? -spytał chłopak ogrzewając ręce nad kubkiem mlecznego napoju.
-Hmm muszę jeszcze posiedzieć w pracy, a potem mama chciała, żebym upiekła ciastka, co wiąże się z kolejną wizytą w spożywczaku.
-O rany, serio?
-Taak. Chcesz mi pomóc przy tym wszystkim? -spytałam otwarcie, licząc na jedną tylko odpowiedź.

Powiedz tak. powiedz tak.

-W sumie, dlaczego nie. -odpowiedział, co ucieszyło mnie bardziej, niż myślałam.


    Wyznania Rossa wzbudziły we mnie znaczną dozę empatii i uwolniły jeszcze więcej sympatii wobec niego. Chciałam zrobić wszystko, żeby był uśmiechnięty i czułam, że naprawdę zaczynam mu ufać i się do niego przywiązywać. Zaczął być kimś ważnym. Wyjątkowo ważnym, chociaż nie do końca wiedziałam dlaczego.

*

* Maple Road to wymyślona nazwa, nie wiem, czy takowa naprawdę istnieje  :)

_______________

Jest trójka! Wiem, że nie za dużo się dzieje, ale jest za to trochę więcej dialogów. Przepraszam, że jeszcze nie ma R5, ale cierpliwości!
Ross i Maddie? Słodko? Ale trochę za łatwo poszło, nie sądzicie? 

~Dusss

2 komentarze:

  1. Genialnie to wszystko opisałaś. Niektóre fragmenty były tak dobre, że czytałam je kilka razy. Ciekawi mnie, co zamierzasz zrobić dalej, zwłaszcza po przeczytaniu ostatniego zdania z notki. Zaczynam się bać.
    Pozdrawiam.
    Luna ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja kocham te Twoje opisy. Bo są po prostu genialne. A co do R5,to spokojnie. Poczekamy, hahaha. Czekam na next of course ;D
    Całuski
    ~Julia~

    OdpowiedzUsuń