-Opowiedz
mi coś o sobie –poprosił Ross, kiedy usiedliśmy na schodach z
dwoma kubkami herbaty, czekając, aż pierniki zarumienią się w
piekarniku.
Siedzieliśmy
teraz na jednym stopniu, naprzeciwko
siebie, a moje stopy nie wiadomo czemu, opierały się od jakiegoś
czasu na gładkich skarpetkach chłopaka.
‘Przyznaj,
że ci się podoba.’
‘Wcale
nie.’
‘Zachowujesz
się jak smarkacz z tym swoim ‘wcale nie!’ ’
‘Ech…’
Próbując
zagłuszyć głos wewnątrz głowy podjęłam rozmowę.
-A co
chcesz wiedzieć? Nie jestem taka ciekawa, jak ci się wydaje
–zapewniłam go z uśmiechem.
-Na pewno
jesteś. Ulubiony kolor?
-Mogłeś
zapytać o cokolwiek, a spytałeś mnie o ulubiony kolor? Ross, Serio?
-Tak
–odpowiedział –właśnie tak. –uśmiechnął się
-Chyba
czarny –zdecydowałam
-Błagam
Maddie, mogłaś wybrać każdy kolor, a wybrałaś czarny? Serio?
–przedrzeźnił mnie, a ja zmarszczyłam nos
-Mówiłam,
że nie jestem ciekawa. –skwitowałam i wzruszyłam ramionami -Bordowy. Może być?
-Zdecydowanie
lepiej. Teraz Ty. –polecił.
-Co ja?
-zdziwiłam się
-Spytaj
mnie o coś –poprawił się na stopniu.
Nastąpiła
chwila ciszy, a ja myślałam nad pytaniem.
-Co lubisz
robić? Ale tak wiesz, najbardziej na świecie.
Chłopak
nie zastanawiał się długo:
-Chyba
grać. Po prostu kiedy dotykam palcami strun gitary i wydobywam z
niej kolejne dźwięki. To taka moja osobista magia –przez chwilę
trzymał w rękach niewidzialny instrument, a potem położył dłonie
z powrotem na kolanach. –ach no i uwielbiam surfować, ale to w
Kalifornii są najlepsze fale.
Uśmiechnęłam
się. Ross potrafił nawet o najzwyklejszych rzeczach opowiadać w
znany chyba tylko sobie sposób. Mówił bardzo śpiewnie, tak jakby
wiecznie nucił piosenkę bez melodii. Nikt tak nie brzmiał. Tylko
On.
'A Tobie się to podoba'
'A Tobie się to podoba'
-Czemu się
śmiejesz? –spytał lekko unosząc kąciki ust. –powiedziałem
coś nie tak?
-Nie,
-zapewniłam go –po prostu… cieszę się, że tu jesteś.
–dodałam odważnie i nim się zorientowałam, że to, co
przeznaczone było tylko dla najgłębszych czeluści mojego serca,
dosięgnęło światła dziennego, było już za późno.
Nieco
zawstydzona tak niespodziewanym wyznaniem zaczęłam kreślić
opuszkiem palca linię na brzegu mojego kubka, nie chcąc znów
patrzyć w oczy chłopakowi. Dopiero gdy podniosłam wzrok
zobaczyłam, że jeszcze nigdy jego tęczówki nie były tak radośnie
brązowe.
Ross
przeniósł spojrzenie na swój kubek i uśmiechnął się
delikatnie.
Od tamtej
chwili siedzieliśmy w milczeniu, delektując się każdą chwilą
spędzoną w uroczej ciszy, która powstała między nami.
*
* *
Pierniki
upiekły się po kilku minutach. Sprawnie wyłożyliśmy je na
talerze i do słoików, a kiedy ostatnia –piąta blacha była
opróżniona, przyszła pora, by pożegnać się z Rossem.
Wyszliśmy
przed dom, gdzie dałam chłopakowi mały słoiczek ciastek. Chwilę
staliśmy na zimnie, obserwując jak zamglona para wydobywa się z
naszych ust.
-Dzięki
Maddie –powiedział Ross –za to co dzisiaj powiedziałaś i za
pierniki –uniósł słoiczek trochę wyżej, demonstrując swoją
wdzięczność.
-Nie ma
sprawy. Ja też dziękuję. Za to, że w ogóle dzisiaj
przyszedłeś.
Miałam
niebezpiecznie wielką ochotę się do niego przytulić.
‘No
dalej, wiem, że chcesz’.
–głos w mojej głowie niczego nie ułatwiał.
Zamknij
się. –uciszyłam go
niechętnie i odprowadzając wzrokiem znikającego za rogiem chłopaka
odwróciłam się na pięcie i wróciłam do domu, z poczuciem
niewykorzystania danej mi szansy.
*
* *
Dom
Lynch'ów
-Wrócił!
-wrzasnął Riker, kiedy usłyszał, że otwieram drzwi.
-Nie
wydzieraj się tak!-zawołał Rocky -pan romantyczny przypomniał
sobie o starym dobrym rodzeństwie?
Patrzyłem
zdezorientowany na czwórkę nastolatków siedzących na kanapie w
salonie, po czym spojrzałem wymownie na Rydel, która wzruszyła
obojętnie ramionami i wróciła do czytania jakiegoś babskiego
pisma.
-Patrzcie,
nie dość, że przez tyle czasu go nie było, to jeszcze ma ciastka
i się nimi nie dzieli! -zawołał zadowolony Ratliff, któremu
widocznie bardzo spodobało się to całe zamieszanie wokół mnie i
koniecznie chciał dorzucić swoje trzy grosze.
Nim
się zorientowałem, słoiczek, który jeszcze przed chwilą tkwił w
moich rękach, wędrował między rozchichotaną grupką, powoli
tracąc na swojej zawartości.
-Dajcie
mu spokój -zawołała Rydel, która właśnie otrzymała pakunek z
piernikami -co tam u Carrie?
Spojrzałem
na nią zaciskając zęby tak mocno, że czułem jak moje wargi
zaczynają bieleć i formować się w wąską linię. Podrapałem
się w tył głowy i popatrzyłem na siostrę nieco zmieszany.
-Co
on taki nieswój? -zainteresował się najstarszy, który odzywał
się na razie najmniej.
-Obawiam
się -zaczęła Rydel -że nasz braciszek nie do końca był z nami
szczery.
Wiedziałem
już co teraz się stanie.
-Oooo!
Niech się teraz tłumaczy! -zaczął Rocky,
-Co
z tą Carrie? -dopytywał się Riker
-O
rany, młody taki czerwony, że normalnie chyba się zakochał
-Ratliff rozradowany klepnął się w udo, ale kiedy zobaczył, że
zmierzyłem go niezbyt przyjaznym spojrzeniem, odchrząknął i
zaczął bawić palcami
Zastanawiałem
się co zrobić, ale ostatecznie nic nie powiedziałem, tylko
poszedłem do sypialni.
Około
dwudziestej drugiej zapukała do mnie Rydel.
-Co
się stało? -spytała spokojnie -oni się tylko wygłupiali, znasz
ich.
-No
wiem. Ale chyba faktycznie wpadłem.
-Nie
byłeś u Carrie, prawda?
-Nie.
I nie chcę już z nią chodzić. Mam dosyć naszego popieprzonego
związku. -zdenerwowałem się.
-Zrobisz
jak uważasz. -siostra chwyciła mnie za rękę i lekko ją ścisnęła.
- jak tam Maddie?
-Ona
ma coś takiego, co mnie strasznie do niej ciągnie. Ale... nie
jestem zakochany. -zapewniłem siostrę, uśmiechając się niepewnie
Rydel
odpowiedziała uśmiechem
-Może
cię po prostu zauroczyła?
Podniosłem
wzrok i zamrugałem gwałtownie.
-Chcesz
z nią spędzać czas, dzisiaj piekłeś z nią pierniczki i -tak
między nami-kiedy o niej mówisz dosyć mocno się rumienisz.
Automatycznie
dotknąłem moich policzków i wymamrotałem:
-Wydaje
ci się.
-Na
pewno? -uniosła brwi
-N-na
pewno.
Nieco zażenowany uświadomiłem sobie, że Carrie i ja raczej nigdy nie wyglądaliśmy na szczęśliwych. Byliśmy ze sobą, bo wszyscy tego od nas oczekiwali. Znaliśmy się od dziecka i byliśmy przyjaciółmi, ale kiedy znajomi zaczęli robić z nas parę, żadne z nas tak naprawdę się tym nie przejęło ale jednak żyło życiem spisanym przez grupkę kolegów.
* * *
Dom w kamieniczce przy Maple Road
Posprzątałam po pieczeniu i około jedenastej wszystko już było zrobione.
Zmęczona usiadłam na schodach i oparłam się o poręcz.
Co za dziwny dzień. Tyle pracy, potem przyszedł Ross, wspólne popołudnie.
Ross. Ross. Ross.
Chyba nie do końca wiedziałam jak się wobec niego zachowywać.
* * *
Na drugi dzień obudziłem się wyjątkowo wcześnie, z poczuciem, że muszę w końcu porozmawiać z Carrie. Nie czekając długo, wciągnąłem na siebie spodnie i koszulkę i zszedłem na dół, gdzie, jak podejrzewałem, nikogo jeszcze nie było.
Zrobiłem sobie kanapkę i nie siadając nawet do stołu wyszedłem z mieszkania, gdzie od razu przywitało mnie chłodne powietrze. Chwyciłem śniadanie zębami i poprawiłem czapkę i szalik.
Kiedy przeniosłem oczy na ulicę, zdezorientowany podążyłem wzrokiem wzdłuż domów przede mną. No tak, dzisiaj wigilia. Jakim cudem zapomniałem?
Poszedłem do parku mijając mnóstwo ludzi, głównie zakochanych, którzy wtuleni w siebie dreptali oblodzonymi chodnikami i co jakiś czas zerkali na siebie.
Nieco zażenowany uświadomiłem sobie, że Carrie i ja raczej nigdy nie wyglądaliśmy na szczęśliwych. Byliśmy ze sobą, bo wszyscy tego od nas oczekiwali. Znaliśmy się od dziecka i byliśmy przyjaciółmi, ale kiedy znajomi zaczęli robić z nas parę, żadne z nas tak naprawdę się tym nie przejęło ale jednak żyło życiem spisanym przez grupkę kolegów.
To nie tak, że mi się nie podobała.
Piękna, wysoka blondynka, inteligentna i urocza.
Ale to nie była Maddie.
Wiedząc, że w przeciwieństwie do mojej rodziny, rodzina Carrie była na nogach kiedy tylko wzeszło słońce, wskoczyłem do kwiaciarni i chwilę później, trzymając w ręce bukiet przepraszam-ale to-nie-może-tak-dalej-trwać, poszedłem pod jej dom.
-Cześć Carrie -powiedziałem, kiedy otworzyła mi drzwi. Musiała być sama, bo zazwyczaj otwierał mi jej tato. -musimy pogadać.
Dziewczyna ubrana w dres i przylegającą koszulkę wzięła ode mnie kwiaty i wstawiła je do wazonu, kilkukrotnie poprawiając ułożenie listków. Kiedy zdecydowała, że jest tak jak należy podeszła do mnie.
-Chcesz się przejść?
Przytaknąłem.
-Posłuchaj -powiedziałem, kiedy znowu znalazłem się na ulicy. Miałem tyle czasu w drodze tutaj, a kompletnie nie wiedziałem co powiedzieć -tak nie może dalej być. Nie wiem jak ty, ale ja się zaczynam męczyć naszą relacją. Tak nie zachowują się osoby, którym na sobie zależy. Wydaje mi się, że to wystarczający powód, żeby jednak... jednak to zakończyć.
-oj Rossy -stęknęła -myślisz, że uciekanie od problemu załatwi sprawę?
-W naszym przypadku ucieczka od problemu oznacza jego zakończenie. Nie utrudniaj tego Carrie. Jesteś piękną, wartościową dziewczyną, ale to nie ja jestem tym chłopakiem, którego potrzebujesz.
-Przyjaźniliśmy się tyle czasu, Ross. Wiesz, że jeśli zerwiemy, to nie będzie już tak samo?
-Carrie, gdyby ci naprawdę na mnie zależało, nasza przyjaźń byłaby naszym najmniejszym problemem i jej istnienie nie budziłoby wątpliwości. Zrozum, że w takich sytuacjach obie strony muszą pracować.
-No tak, ty przecież wiesz o tym najlepiej. Ty pracowałeś, szkoda, że nie nad naszym 'związkiem' -zakreśliła w powietrzu cudzysłów -tylko nad swoim zespołem.
Tego już było dla mnie za wiele.
-A nie przyszło ci do głowy, żeby zamiast się o wszystko dąsać, wesprzeć mnie w tym co robię? Doskonale wiedziałaś, ile to dla mnie znaczy.
-A czy ja kiedykolwiek dla ciebie tyle znaczyłam?
-Carrie. Uspokój się. Nie wywlekaj jakiś bezsensownych spraw i nie obracaj spraw do góry nogami. Po prostu pogódź się z tym, że nie będziemy razem.
-Jeszcze do mnie wrócisz na kolanach.
-Nie wydaje mi się -odrzekłem pewnie. Przysunąłem się i pocałowałem ją w policzek -żegnaj Carrie.
Po tym wszystkim odszedłem w swoją stronę. Pierwszy raz od dwóch lat czułem się naprawdę wolny.
*
I jest kolejny rozdział. Trochę mi tylko smutno, że tak mało komentujecie, ale dziękuję osobom, które robią to regularnie :)
Do zobaczenia wkrótce!
Boziu kochana, zakochałam sie w tym rozdziale
OdpowiedzUsuń"-Chcesz z nią spędzać czas, dzisiaj piekłeś z nią pierniczki i -tak między nami-kiedy o niej mówisz dosyć mocno się rumienisz.
Automatycznie dotknąłem moich policzków i wymamrotałem:
-Wydaje ci się.
-Na pewno? -uniosła brwi
-N-na pewno."- to mój ulubiony fragment w tym rozdziale. Wedlug mnie Ross nie zakochał się w Maddie, ale bardzo mu się ona podoba… tak na moje oko. Fajnie że są już te małpy, nasze kochane małpeczki. Dzięki nim jest teraz smiesznie -
"-Patrzcie, nie dość, że przez tyle czasu go nie było, to jeszcze ma ciastka i się nimi nie dzieli! -zawołał zadowolony Ratliff, któremu widocznie bardzo spodobało się to całe zamieszanie wokół mnie i koniecznie chciał dorzucić swoje trzy grosze.
Nim się zorientowałem, słoiczek, który jeszcze przed chwilą tkwił w moich rękach, wędrował między rozchichotaną grupką, powoli tracąc na swojej zawartości.". Ogólnie rozdział cudowny. Czekam oczywiscie na next
Całuski i weny życzę
~Julia~
Ps. Dodałam u siebie rozdział jakby coś ;)
Skomentowałabym poprzednie rozdziały, ale nie miała jak :D
OdpowiedzUsuńTeraz mam jak i chcę napisać, że piszesz niesamowicie.
Wciągnęłaś mnie tą niezwykle lekką historią. A zwykle nie czytam takich rzeczy. Takich lekkich i przyjemnych. Twoja historia jest taką przerwą od kryminałów i książek o problemach.
No a tak w ogóle to rozdział świetny i czekam na kolejny :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń