sobota, 2 sierpnia 2014

4.

        -Opowiedz mi coś o sobie –poprosił Ross, kiedy usiedliśmy na schodach z dwoma kubkami herbaty, czekając, aż pierniki zarumienią się w piekarniku.
Siedzieliśmy teraz na jednym stopniu, naprzeciwko siebie, a moje stopy nie wiadomo czemu, opierały się od jakiegoś czasu na gładkich skarpetkach chłopaka.

Przyznaj, że ci się podoba.’
Wcale nie.’
Zachowujesz się jak smarkacz z tym swoim ‘wcale nie!’ ’
Ech…’

Próbując zagłuszyć głos wewnątrz głowy podjęłam rozmowę.

-A co chcesz wiedzieć? Nie jestem taka ciekawa, jak ci się wydaje –zapewniłam go z uśmiechem.
-Na pewno jesteś. Ulubiony kolor?
-Mogłeś zapytać o cokolwiek, a spytałeś mnie o ulubiony kolor? Ross, Serio?
-Tak –odpowiedział –właśnie tak. –uśmiechnął się
-Chyba czarny –zdecydowałam
-Błagam Maddie, mogłaś wybrać każdy kolor, a wybrałaś czarny? Serio? –przedrzeźnił mnie, a ja zmarszczyłam nos
-Mówiłam, że nie jestem ciekawa. –skwitowałam i wzruszyłam ramionami -Bordowy. Może być?
-Zdecydowanie lepiej. Teraz Ty. –polecił.
-Co ja? -zdziwiłam się
-Spytaj mnie o coś –poprawił się na stopniu.

Nastąpiła chwila ciszy, a ja myślałam nad pytaniem.
 
-Co lubisz robić? Ale tak wiesz, najbardziej na świecie.

Chłopak nie zastanawiał się długo:
-Chyba grać. Po prostu kiedy dotykam palcami strun gitary i wydobywam z niej kolejne dźwięki. To taka moja osobista magia –przez chwilę trzymał w rękach niewidzialny instrument, a potem położył dłonie z powrotem na kolanach. –ach no i uwielbiam surfować, ale to w Kalifornii są najlepsze fale.

     Uśmiechnęłam się. Ross potrafił nawet o najzwyklejszych rzeczach opowiadać w znany chyba tylko sobie sposób. Mówił bardzo śpiewnie, tak jakby wiecznie nucił piosenkę bez melodii. Nikt tak nie brzmiał. Tylko On.  
'A Tobie się to podoba' 

-Czemu się śmiejesz? –spytał lekko unosząc kąciki ust. –powiedziałem coś nie tak?
-Nie, -zapewniłam go –po prostu… cieszę się, że tu jesteś. –dodałam odważnie i nim się zorientowałam, że to, co przeznaczone było tylko dla najgłębszych czeluści mojego serca, dosięgnęło światła dziennego, było już za późno.

     Nieco zawstydzona tak niespodziewanym wyznaniem zaczęłam kreślić opuszkiem palca linię na brzegu mojego kubka, nie chcąc znów patrzyć w oczy chłopakowi. Dopiero gdy podniosłam wzrok zobaczyłam, że jeszcze nigdy jego tęczówki nie były tak radośnie brązowe.
Ross przeniósł spojrzenie na swój kubek i uśmiechnął się delikatnie.
Od tamtej chwili siedzieliśmy w milczeniu, delektując się każdą chwilą spędzoną w uroczej ciszy, która powstała między nami.

* * *

        Pierniki upiekły się po kilku minutach. Sprawnie wyłożyliśmy je na talerze i do słoików, a kiedy ostatnia –piąta blacha była opróżniona, przyszła pora, by pożegnać się z Rossem.
Wyszliśmy przed dom, gdzie dałam chłopakowi mały słoiczek ciastek. Chwilę staliśmy na zimnie, obserwując jak zamglona para wydobywa się z naszych ust.

-Dzięki Maddie –powiedział Ross –za to co dzisiaj powiedziałaś i za pierniki –uniósł słoiczek trochę wyżej, demonstrując swoją wdzięczność.
-Nie ma sprawy. Ja też dziękuję. Za to, że w ogóle dzisiaj przyszedłeś.

Miałam niebezpiecznie wielką ochotę się do niego przytulić.  
No dalej, wiem, że chcesz’. –głos w mojej głowie niczego nie ułatwiał.
Zamknij się. –uciszyłam go niechętnie i odprowadzając wzrokiem znikającego za rogiem chłopaka odwróciłam się na pięcie i wróciłam do domu, z poczuciem niewykorzystania danej mi szansy.

* * *

Dom Lynch'ów


-Wrócił! -wrzasnął Riker, kiedy usłyszał, że otwieram drzwi.
-Nie wydzieraj się tak!-zawołał Rocky -pan romantyczny przypomniał sobie o starym dobrym rodzeństwie?

     Patrzyłem zdezorientowany na czwórkę nastolatków siedzących na kanapie w salonie, po czym spojrzałem wymownie na Rydel, która wzruszyła obojętnie ramionami i wróciła do czytania jakiegoś babskiego pisma.

-Patrzcie, nie dość, że przez tyle czasu go nie było, to jeszcze ma ciastka i się nimi nie dzieli! -zawołał zadowolony Ratliff, któremu widocznie bardzo spodobało się to całe zamieszanie wokół mnie i koniecznie chciał dorzucić swoje trzy grosze.

Nim się zorientowałem, słoiczek, który jeszcze przed chwilą tkwił w moich rękach, wędrował między rozchichotaną grupką, powoli tracąc na swojej zawartości.
-Dajcie mu spokój -zawołała Rydel, która właśnie otrzymała pakunek z piernikami -co tam u Carrie?

     Spojrzałem na nią zaciskając zęby tak mocno, że czułem jak moje wargi zaczynają bieleć i formować się w wąską linię. Podrapałem się w tył głowy i popatrzyłem na siostrę nieco zmieszany.

-Co on taki nieswój? -zainteresował się najstarszy, który odzywał się na razie najmniej.
-Obawiam się -zaczęła Rydel -że nasz braciszek nie do końca był z nami szczery.

Wiedziałem już co teraz się stanie.
-Oooo! Niech się teraz tłumaczy! -zaczął Rocky,
-Co z tą Carrie? -dopytywał się Riker
-O rany, młody taki czerwony, że normalnie chyba się zakochał -Ratliff rozradowany klepnął się w udo, ale kiedy zobaczył, że zmierzyłem go niezbyt przyjaznym spojrzeniem, odchrząknął i zaczął bawić palcami

Zastanawiałem się co zrobić, ale ostatecznie nic nie powiedziałem, tylko poszedłem do sypialni.


Około dwudziestej drugiej zapukała do mnie Rydel.
-Co się stało? -spytała spokojnie -oni się tylko wygłupiali, znasz ich.
-No wiem. Ale chyba faktycznie wpadłem.
-Nie byłeś u Carrie, prawda?
-Nie. I nie chcę już z nią chodzić. Mam dosyć naszego popieprzonego związku. -zdenerwowałem się.
-Zrobisz jak uważasz. -siostra chwyciła mnie za rękę i lekko ją ścisnęła. - jak tam Maddie?
-Ona ma coś takiego, co mnie strasznie do niej ciągnie. Ale... nie jestem zakochany. -zapewniłem siostrę, uśmiechając się niepewnie
Rydel odpowiedziała uśmiechem
-Może cię po prostu zauroczyła?

Podniosłem wzrok i zamrugałem gwałtownie.
-Chcesz z nią spędzać czas, dzisiaj piekłeś z nią pierniczki i -tak między nami-kiedy o niej mówisz dosyć mocno się rumienisz.
Automatycznie dotknąłem moich policzków i wymamrotałem:
-Wydaje ci się.
-Na pewno? -uniosła brwi
-N-na pewno.

* * *

Dom w kamieniczce przy Maple Road

       Posprzątałam po pieczeniu i około jedenastej wszystko już było zrobione. 
Zmęczona usiadłam na schodach i oparłam się o poręcz.
  Co za dziwny dzień. Tyle pracy, potem przyszedł Ross, wspólne popołudnie.
Ross. Ross. Ross. 
Chyba nie do końca wiedziałam jak się wobec niego zachowywać.

* * *


       Na drugi dzień obudziłem się wyjątkowo wcześnie, z poczuciem, że muszę w końcu porozmawiać z Carrie. Nie czekając długo, wciągnąłem na siebie spodnie i koszulkę i zszedłem na dół, gdzie, jak podejrzewałem, nikogo jeszcze nie było.
Zrobiłem sobie kanapkę i nie siadając nawet do stołu wyszedłem z mieszkania, gdzie od razu przywitało mnie chłodne powietrze. Chwyciłem śniadanie zębami i poprawiłem czapkę i szalik.

Kiedy przeniosłem oczy na ulicę, zdezorientowany podążyłem wzrokiem wzdłuż domów przede mną. No tak, dzisiaj wigilia.  Jakim cudem zapomniałem?

Poszedłem do parku mijając mnóstwo ludzi, głównie zakochanych, którzy wtuleni w siebie dreptali oblodzonymi chodnikami i co jakiś czas zerkali na siebie. 

   Nieco zażenowany uświadomiłem sobie, że Carrie i ja raczej nigdy nie wyglądaliśmy na szczęśliwych. Byliśmy ze sobą, bo wszyscy tego od nas oczekiwali. Znaliśmy się od dziecka i byliśmy przyjaciółmi, ale kiedy znajomi zaczęli robić z nas parę, żadne z nas tak naprawdę się tym nie przejęło ale jednak żyło życiem spisanym przez grupkę kolegów.
To nie tak, że mi się nie podobała.
Piękna, wysoka blondynka, inteligentna i urocza.
Ale to nie była Maddie.

  Wiedząc, że w przeciwieństwie do mojej rodziny, rodzina Carrie była na nogach kiedy tylko wzeszło słońce, wskoczyłem do kwiaciarni i chwilę później, trzymając w ręce bukiet przepraszam-ale to-nie-może-tak-dalej-trwać, poszedłem pod jej dom.

-Cześć Carrie -powiedziałem, kiedy otworzyła mi drzwi. Musiała być sama, bo zazwyczaj otwierał mi jej tato. -musimy pogadać.

Dziewczyna ubrana w dres i przylegającą koszulkę wzięła ode mnie kwiaty i wstawiła je do wazonu, kilkukrotnie poprawiając ułożenie listków. Kiedy zdecydowała, że jest tak jak należy podeszła do mnie.

-Chcesz się przejść? 

Przytaknąłem.

-Posłuchaj -powiedziałem, kiedy znowu znalazłem się na ulicy. Miałem tyle czasu w drodze tutaj, a kompletnie nie wiedziałem co powiedzieć -tak nie może dalej być. Nie wiem jak ty, ale ja się zaczynam męczyć naszą relacją. Tak nie zachowują się osoby, którym na sobie zależy. Wydaje mi się, że to wystarczający powód, żeby jednak... jednak to zakończyć.
-oj Rossy -stęknęła -myślisz, że uciekanie od problemu załatwi sprawę?
-W naszym przypadku ucieczka od problemu oznacza jego zakończenie. Nie utrudniaj tego Carrie. Jesteś piękną, wartościową dziewczyną, ale to nie ja jestem tym chłopakiem, którego potrzebujesz.
 -Przyjaźniliśmy się tyle czasu, Ross. Wiesz, że jeśli zerwiemy, to nie będzie już tak samo?
-Carrie, gdyby ci naprawdę na mnie zależało, nasza przyjaźń byłaby naszym najmniejszym problemem i jej istnienie nie budziłoby wątpliwości. Zrozum, że w takich sytuacjach obie strony muszą pracować.
-No tak, ty przecież wiesz o tym najlepiej. Ty pracowałeś, szkoda, że nie nad naszym 'związkiem' -zakreśliła w powietrzu cudzysłów -tylko nad swoim zespołem.

Tego już było dla mnie za wiele.
-A nie przyszło ci do głowy, żeby zamiast się o wszystko dąsać, wesprzeć mnie w tym co robię? Doskonale wiedziałaś, ile to dla mnie znaczy. 
-A czy ja kiedykolwiek dla ciebie tyle znaczyłam? 
-Carrie. Uspokój się. Nie wywlekaj jakiś bezsensownych spraw i nie obracaj spraw do góry nogami.  Po prostu pogódź się z tym, że nie będziemy razem.
-Jeszcze do mnie wrócisz na kolanach. 
-Nie wydaje mi się -odrzekłem pewnie. Przysunąłem się i pocałowałem ją w policzek -żegnaj Carrie.

Po tym wszystkim odszedłem w swoją stronę. Pierwszy raz od dwóch lat czułem się naprawdę wolny.

*
I jest kolejny rozdział. Trochę mi tylko smutno, że tak mało komentujecie, ale dziękuję osobom, które robią to regularnie :)

Do zobaczenia wkrótce! 

 
 

3 komentarze:

  1. Boziu kochana, zakochałam sie w tym rozdziale
    "-Chcesz z nią spędzać czas, dzisiaj piekłeś z nią pierniczki i -tak między nami-kiedy o niej mówisz dosyć mocno się rumienisz.
    Automatycznie dotknąłem moich policzków i wymamrotałem:
    -Wydaje ci się.
    -Na pewno? -uniosła brwi
    -N-na pewno."- to mój ulubiony fragment w tym rozdziale. Wedlug mnie Ross nie zakochał się w Maddie, ale bardzo mu się ona podoba… tak na moje oko. Fajnie że są już te małpy, nasze kochane małpeczki. Dzięki nim jest teraz smiesznie -
    "-Patrzcie, nie dość, że przez tyle czasu go nie było, to jeszcze ma ciastka i się nimi nie dzieli! -zawołał zadowolony Ratliff, któremu widocznie bardzo spodobało się to całe zamieszanie wokół mnie i koniecznie chciał dorzucić swoje trzy grosze.
    Nim się zorientowałem, słoiczek, który jeszcze przed chwilą tkwił w moich rękach, wędrował między rozchichotaną grupką, powoli tracąc na swojej zawartości.". Ogólnie rozdział cudowny. Czekam oczywiscie na next
    Całuski i weny życzę
    ~Julia~
    Ps. Dodałam u siebie rozdział jakby coś ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skomentowałabym poprzednie rozdziały, ale nie miała jak :D
    Teraz mam jak i chcę napisać, że piszesz niesamowicie.
    Wciągnęłaś mnie tą niezwykle lekką historią. A zwykle nie czytam takich rzeczy. Takich lekkich i przyjemnych. Twoja historia jest taką przerwą od kryminałów i książek o problemach.
    No a tak w ogóle to rozdział świetny i czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń