wtorek, 15 lipca 2014

2.

       Kolejne dni mijały w zawrotnym tempie.  Nim się obejrzałam, dochodziła godzina trzynasta dwudziestego drugiego grudnia. Zdziwiłam się, jak szybko minął mi ostatni tydzień, który właściwie spędzony był głównie na pracy i ostatnich przygotowaniach do świąt. 
Dzisiejszy dzień był szczególnie ważny, gdyż mama zwołała zebranie zespołu w celu podsumowania ostatnich trzech miesięcy pracy, uregulowania rachunków i spraw stricte związanych z następnymi dniami, ustalenie godzin otwarcia kawiarni i wybranie ostatniego dnia pracy. 

-Myślę, że powinniśmy zamykać o siódmej wieczorem -zaproponował Henry,  siedząc przy stoliku     i bawiąc się granatowym długopisem -to taka optymalna godzina dla wszystkich.

-A nie lepiej o ósmej? Albo dziewiątej? Wtedy  jeszcze wbrew pozorom mamy dużo klientów  -powiedziałam analizując wykres, leżący teraz  przede mną -w ostatnich miesiącach najwięcej osób przychodziło wcześnie rano, w godzinach obiadowych i właśnie późnym wieczorem.

-Zgadzam się z Maddie -odpowiedział tata -Wydaje mi się, że dwudziesta to dobra pora. Później już nikt nie przychodzi, jedynie pojedyncze osoby. A poza tym, jesteśmy najdłużej otwartą w ciągu dnia kawiarnią, więc nawet jeśli zamkniemy dwie godziny wcześniej, biznes nie ucierpi.

Zgodnie przytaknęliśmy. 

-Następna sprawa -mama zakreśliła coś w swoim notesie -musimy ustalić dzień zamknięcia. Jakieś propozycje?

-Dwudziestego czwartego? Co roku jakoś o tej porze kończymy. 
-Tak, dwudziestego czwartego o dwudziestej. Może być? -zaznaczył Henry -a potem pójdziemy na jakąś kolację, czy coś *.
-Mi się podoba -przybiłam żółwika bratu -i wszystko ustalone tak?


Około piętnastej skończyliśmy posiedzenie. 

Spojrzałam na zegarek i przypomniałam sobie, że teraz moja kolej za ladą. 
Szybko zawiązałam fartuszek i czekałam na klientów.

Pierwszy przyszedł Ross.

-Cześć, Maddie! -zawołał z uśmiechem, ściągając ośnieżoną czapkę i przeczesując ręką grzywkę, która teraz sterczała na wszystkie strony

-Cześć Ross -odpowiedziałam -przyszedłeś na kakao? 

Chłopak, którego policzki przybrały kolor dojrzałej maliny nieśmiało przytaknął. 

Przygotowałam napój, a chłopak usiadł na wysokim stołku przy ladzie. 

-Kiedy kończysz? -spytał między kolejnymi łykami
-O osiemnastej -odpowiedziałam niepewnie. Lubiłam Rossa, ale fakt, że nadal miał dziewczynę niczego nie ułatwiał. A miał, prawda?
-Pójdziesz ze mną na zakupy? Mama nie dawała mi spokoju, a moje rodzeństwo akurat, zupełnie przypadkowo, jest maksymalnie zajęte. -dodał sarkastycznie
-A Carrie? -spytałam zanim zdążyłam pomyśleć.
-A Carrie... jej nie pytałem, ale znając ją na pewno ma lepsze rzeczy do roboty,  poza tym jestem przekonany, że by mi odmówiła.

Uniosłam znacząco brew.

-Zadzwoń do niej Ross -poleciłam. -jest Twoją dziewczyną, na pewno się ucieszy.

Chłopak lekko się skrzywił, ale wyjął telefon  i już, już miał wpisywać numer Carrie, kiedy jego ręka zawisła w powietrzu, kilka milimetrów nad klawiaturą.
-Czekaj... cz to znaczy, że nie chcesz ze mną iść? -spytał mrużąc oczy i uśmiechając się nieznacznie 
-Dzwoń! -powiedziałam, próbując uniknąć odpowiedzi na jego pytanie. Co ja sobie wyobrażam? Cholera.
-No już! -uniósł dłonie w obronnym geście i przyłożył telefon do ucha.

-Cześć Carrie. Co? A nic. Tak sobie pomyślałem... Pójdziemy na zakupy? Takie wiesz, przedświąteczne. No tak. Ach nie, nie. Po prostu moja rodzina chyba zmówiła się przeciwko mnie i... sama rozumiesz.Aha no tak. Jasne. Kocham Cię. Pa.

Ross odsunął komórkę i posłał mi znaczące spojrzenie.
-Ona chyba się mnie wstydzi, bo wyciągnięcie jej z domu graniczy z cudem -uśmiechnął się blado.
-Oj przestań -zapewniłam go machinalnie -co powiedziała?
-Że dzisiaj jest zajęta i musi się przygotować na jakąś jutrzejszą potańcówkę u znajomych, bo to jakaś rodzinna uroczystość i takie tam.
-W takim razie wydaje mi się, że to nie do końca jej wina, prawda? Może chciała iść, ale zwyczajnie jej nie pasowało. -ostatnie zdanie wybrzmiało z moich ust wyjątkowo absurdalnie i nie zdziwiłabym się, gdyby chłopak mi nie uwierzył. 

Moje próby usprawiedliwienia niejakiej Carrey spotkały się tylko z wzruszeniem ramion, bo Ross chyba chciał jak najszybciej zakończyć ten temat. Ci dwoje muszą mieć naprawdę skomplikowaną relację.

-To co, pójdziesz ze mną? -spytał z nadzieją, a w jego oczach pojawiły się iskierki, jak u pięcioletniego chłopca, który koniecznie chciał zaliczyć jeszcze jedną atrakcję na placu zabaw. 

Ociągałam się i jakaś część mnie, z pewnością ta bardziej rozważna i dojrzała zaczęła gwałtownie kręcić głową w moim umyśle, ale jak na złość odpowiedziałam.
-No zgoda.

Czułam jak moje sumienie przejeżdża sobie dłonią po twarzy z dezaprobatą, ale stało się i już nie miałam na to wpływu.

-No to super -ucieszył się -przyjdę o szóstej! 

Kiedy wyszedł oparłam się plecami o ladę i westchnęłam. Wiedziałam, że to się źle skończy. Nawet nie chodziło o to, że znałam Rossa raptem kilka godzin, bo byłam niemal w stu procentach pewna, że nie jest żadnym gangsterem ani kryminalistą, ale słodki Jezu, on miał dziewczynę, a to mi nie dawało spokoju. Poza tym, chyba nie powinnam się tak martwić, jestem tylko jego znajomą...

Przez następne trzy godziny starałam sobie wmówić, że siłą rzeczy nie miał z kim iść na te nieszczęsne zakupy, ale nie wierzę, że ktoś tak charyzmatyczny jak Ross nie miał innych znajomych.

Zbliżała się szósta i z każdą sekundą czułam narastającą w gardle gulę. Najpierw jak ziarnko kaszy, później jak orzech laskowy, teraz zdawała się osiągnąć rozmiar dojrzałej mandarynki. Do wielkości piłki tenisowej rozrosła się w momencie, kiedy wysoki blondyn przekroczył drzwi przytulnej kawiarni.

-Gotowa? 
Ani trochę. 
-Tak, jasne -odpowiedziałam i zostawiłam na ladzie kartkę z informacją, że wychodzę.

Wyszliśmy z kafejki i skierowaliśmy się do czarnego samochodu zaparkowanego w odległości około dwóch, może trzech metrów od nas. 
Już miałam sięgnąć do klamki, kiedy chłopak mnie uprzedził i otworzył przede mną drzwi, które natychmiast uwolniły woń wanilii wydobywającą się z wnętrza pojazdu. Zapach przyjemnie drażnił moje nozdrza i był z pewnością jednym z najpiękniejszych, jakie przyszło mi czuć. Najchętniej oddychałabym tym aromatem do końca życia.
Wsiadłam do samochodu i już po chwili jechaliśmy do jednej z galerii handlowych.

Przez jakiś czas w środku panowała cisza. Chłopak był skupiony na kierowaniu, a mnie pochłonęły bliżej nieokreślone myśli, które niczym pociski pojawiały się w mojej głowie. 
Ciszę przerwał odgłos włączanego radia. Z głośników wydobyły się pierwsze dźwięki piosenki zespołu The Fray.
Kiedy zaczęłam rytmicznie stukać palcami o obicie fotela, czułam jak Ross patrzy na moje dłonie i delikatnie się uśmiecha.
-Masz dobry gust muzyczny -powiedział patrząc na ulice przed sobą.
-Dzięki -uśmiechnęłam się


* * *
 -To... co musisz kupić?-spytałam, kiedy zza rogu wyłonił się monumentalny budynek centrum handlowego.
-Ozdoby, przyprawy, prezenty, więcej prezentów... -zaczął wyliczać chłopak zerkając na listę, którą wyjął w międzyczasie z kieszeni. 

Wysiedliśmy z samochodu i poszliśmy w stronę przeszklonych drzwi obrotowych, za którymi własnym życiem żył sobie wielki świąteczny jarmark.
Tu i ówdzie porozwieszano iglaste wiązanki, w hallu stały dmuchane mikołaje, obok nich sanie, groteskowe elfy i coś co zapewne miało imitować śnieg.
Zauważyłam, że ten śniegopodobny produkt był dosłownie wszędzie, począwszy od witryn sklepowych, na buziach roześmianych przedszkolaków kończąc. 
W samym centrum galerii ustawiono gigantyczną choinkę sięgającą sufitu, przystrojoną w złote i czerwone dekoracje, tak pięknie błyszczące w światłach lampek.
Cały ten rozgardiasz skąpany był w utartych melodiach świątecznych, pobrzękiwaniu kas fiskalnych i nawoływaniach do kupna akurat-tego-a-nie-innego-produktu-nie-do-końca-wiadomo-dlaczego. Słowem, wszystko niebezpiecznie zahaczało o kicz i przesadę, ale święta co roku budziły w ludziach zmysł kochania przepychu i wszystkiego co się błyszczy, więc nikomu tak naprawdę nie przeszkadzały te dmuchane mikołaje, mnogość czerwonych bombek, a nawet tego czegoś co miało być śniegiem, ale chcąc nie chcąc, nie do końca było.
-O żesz ty... -wyszeptał Ross, rozglądając się po otoczeniu -jak wyjdziemy stąd żywi, to będzie cud!
Spojrzałam na niego. Tym razem w jego oczach na przemian tańczyły iskierki zachwytu, oszołomienia i nieodpartej chęci do zabawy w tym bałaganie. Wydaje mi się, że jego oczy zawsze wyrażały wszystko to, co w danej chwili czuł. 
 *  *  *
Przez jakieś czterdzieści minut jeździliśmy między półkami odkreślając kolejne pozycje z listy. 
W pewnym momencie Ross odepchnął się kilka razy od posadzki i oparł się na wózku tak, że przejechał płynnie przez całą szerokość sklepu. Zawrócił i zatrzymał się przy mnie z uśmiechem, poprawiając rozwianą grzywkę. Widząc jak na niego patrzę spytał zdyszany;

-Nie mów, że nigdy tego nie robiłaś! Czy ty w ogóle byłaś kiedykolwiek w takim sklepie?
Pokiwałam twierdząco głową i uśmiechnęłam się z politowaniem. Ross nadal miał w sobie coś z dziecka, co niewątpliwie dodawało mu uroku.

-Musisz koniecznie spróbować! -gorączkował się.

Zaprzeczyłam, ale nim się obejrzałam już stałam na wózku. W pewnym momencie poczułam jak chłodna dłoń chłopaka delikatnie musnęła o moją, na co momentalnie, chociaż chyba zbyt gwałtownie zareagowałam.
-Chyba... chyba powinniśmy już iść -powiedziałam, a Ross przytaknął, próbując ukryć zmieszanie  i rumieńce, które teraz falą wylały się na jego policzki i twarz.

 * * *
       Ross odwiózł mnie do domu, a przez całą godzinną trasę właściwie nie rozmawialiśmy. Chłopak zatrzymał się przed kawiarnią i już miałam wysiadać, kiedy chwycił mnie za ramię.
Szybko jednak cofnął rękę i po chwili milczenia prawie niesłyszalnie powiedział.
-Dzięki Maddie. -uśmiechnął się blado -że... że ze mną pojechałaś. 
Widziałam jak jego piwne źrenice stają się jeszcze ciemniejsze niż zazwyczaj. Jedyne co teraz w nich dostrzegałam to żal? Żal, może niepewność? Nie do końca wiedziałam. Ostatni raz zaciągnęłam się waniliowym aromatem i w końcu wysiadłam z samochodu, chociaż tak trudno mi było przestać patrzeć w jego oczy. 
*

*W US nie mają jako-takiej wigilii jak my w Polsce. Zazwyczaj po prostu idą na rodzinną kolację, czy coś  :)
 _______
 
I co myślicie? Jak się dalej potoczą losy Maddie i Rossa? 
Piszcie w komentarzach!  

6 komentarzy:

  1. Wow, akcja zaczyna się rozkręcać. Absolutnie uwielbiam Rossa i to, że jest taki słodki i uroczy. Zauważyłam też, że dodajesz o wiele więcej opisów w opowiadaniu i to mi się bardzo podoba.
    Pozdrawiam.
    Luna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że Ci się podoba! Zapraszam już niedługo na kolejny rozdział :)

      Usuń
  2. CZeść :)
    Podoba mi się to jak piszesz to że jest dużo ciekawych opisów. Nie często to się zdaza. Wiele osób dodaje same dialogi, a Ty opisujesz a to mi się podoba.
    Ja sama często dodaję same dialogi a więc wielki plus za to dla Ciebie że opisujesz.
    Pytałaś o nowy rozdział u mnie a więc http://ross-and-justine.blogspot.com/ jest już.... wiem że trzeba byko czekać długo, ale zapraszam :) http://ross-and-justine.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję
    Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award
    Więcej info u mnie http://r5-my-love-story.blogspot.com/p/lba.html
    Całuski
    ~Julia~
    Ps. Rozdział jak zwykle boski. Kocham Twojego Bloga <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za nominację! A u Ciebie już byłam i czytałam nowy rozdział ;3

      Usuń