sobota, 26 lipca 2014

3.

Pewien czarny samochód samotnie podróżujący po uliczkach Littleton

       Na dworze zdążyło się już zrobić ciemno, a ja nadal nie miałem ochoty wracać do domu. Jeździłem bez celu, mijałem kolejne skrzyżowania, lawirując między jednym 'Coś ty zrobił?!' a drugim.  Co we mnie wstąpiło? Dlaczego zrobiło się aż tak dziwnie? Co ona teraz o mnie myśli?
Tysiące pytań kotłowało się w mojej zmęczonej głowie, a ja nie miałem ani siły, ani możliwości by znaleźć na nie odpowiedź. Jedno z nich, wyjątkowo głośne, nie dawało mi spokoju.
Czy jeszcze kiedykolwiek z nią porozmawiam?

Po raz kolejny już, uderzyłem bezradnie w obicie kierownicy i przygryzłem wargę.

* * *

       Weszłam do kawiarni i przykucnęłam opierając się o drzwi. Co to było? Od razu miałam złe przeczucia. Trzeba było odmówić; wymigać się pracą, obowiązkami, czymkolwiek. Ale tak się nie da. Nie w przypadku Rossa. O Boże, dlaczego nikt mnie nie obdarzył większą asertywnością a zamiast tego dał w nadmiarze talent do pakowania się w głupie i niekonkretne relacje z nastoletnimi blondynami? Widać na tym świecie potrzeba pechowców. 
     Nie byłam zła na Rossa. Byłam zła na siebie, za swoją reakcję na tak nieznaczny gest, do tego przypadkowy. Byłam zła, że zachowałam się jak niewychowana idiotka, nie mówiąc nic chłopakowi na pożegnanie i nie dziękując mu za jeszcze jeden dzień spędzony w jego towarzystwie.A przede wszystkim byłam zła, bo przeze mnie już nigdy więcej taki dzień nie nadejdzie.
     Siedziałam jeszcze do późna, topiąc ogrom myśli w kakao, które teraz wydawało się być równie przygnębiające, co widok smutnych oczu chłopaka.

* * *

Dom na przedmieściach Littleton
 
-Hej Delly -burknąłem zamykając za sobą drzwi do mieszkania i zdejmując kurtkę.
-Hej braciszku, -odpowiedziała z uśmiechem Rydel, której głos melodyjnie wybrzmiewał z kuchni, do której z pewnymi obawami w końcu wszedłem.

       Siostra była na takie momenty jak znalazł. Kiedy z nią rozmawiałem, czasem krócej, czasem dłużej, mój humor mimowolnie się poprawiał. Często były to sprawy dotyczące naszych garażowych prób czy sprzeczek z braćmi, ale zazwyczaj chodziło o dziewczyny, do których -jak już się któryś raz przekonałem -nie miałem zbyt dobrego podejścia.

   Usiadłem zmordowany na stołku przed blondynką i spojrzałem na miskę owoców stojącą na stole między nami. Chwilę milczałem, ale ostatecznie wyrzuciłem wszystko z prędkością karabinu maszynowego:
-Taka hipotetyczna sytuacja -zacząłem się wiercić i gestykulować dłońmi na blacie stołu -przypuśćmy, że chłopak lubi dziewczynę, ale zawalił sprawę, bo zrobił coś głupiego i boi się, że to wpłynie na ich znajomość, ale nie wie jak ma z nią porozmawiać, bo nie wie czy ona chce z nim rozmawiać po tym co zrobił i jak bardzo to wszystko komplikuje obecność drugiej dziewczyny, która jest z tym chłopakiem, mimo, że on nie jest do końca szczęśliwy w związku, za to chyba czuje do dziewczyny pierwszej to co powinien czuć do dziewczyny drugiej?

-Dosyć szczegółowo jak na luźną hipotezę -skwitowała siostra po czym dodała ironicznie-czyli czysto hipotetycznie rzecz biorąc, chłopak ma dziewczynę, ale podoba mu się inna, tak?

    Poczułem ukłucie w brzuchu. Rydel wszystko zmieściła w kilku słowach i boleśnie, ale trafnie scharakteryzowała ostatni tydzień mojego życia. Tylko, czy Maddie faktycznie mi się podobała? Przecież ledwo ją znałem.
-Wiesz, że byłoby łatwiej, gdybyś opowiedział mi wszystko bez jakichś śmiesznych łańcuszków, nawet jeśli to, chociaż oboje wiemy, że nie, tylko przykład? To, że już od dawna nie dogadujesz się z Carrie, nawet głupi by zauważył i sama się dziwię jak wytrzymaliście ze sobą te dwa lata, ale kim jest w takim razie ta druga dziewczyna?

 -Dlaczego od razu zakładasz, że mam na myśli Carrie i mnie?-spytałem nie odpowiadając na jej pytanie. Próbowałem wybrnąć, chociaż wiedziałem, że już jestem na przegranej pozycji

-Pamiętasz, jak kiedyś poszłaś ze mną do tej kawiarni w kamienicy przy Maple Road*?
Siostra przytaknęła.
-Poszedłem tam któregoś dnia z Carrie i...
-...i poznałeś tam kogoś, zgadłam? Ross, co jak co, ale chociaż na randce powinieneś był się powstrzymać.
-Rydel! Nie oceniaj. Nie wiesz jak było.-bąknąłem z rezygnacją. Ostatnie na co miałem teraz ochotę to osądy siostry.
-To mi powiedz.
-Ech..no...po prostu była dla mnie miła i pomogła mi wybrnąć, kiedy Carrie znowu stroiła jakieś fochy. To nie tak, że chcę zostawić Car, ale Maddie jest... ona jest zupełnie inna. JA jestem przy niej zupełnie inny.
-I...?
-No i dzisiaj pojechaliśmy na zakupy świąteczne, bo wszyscy mnie wystawiliście.
-Czekaj, czekaj. Pojechałeś z Maddie, a nie z Carrie? Czemu?
Rydel skończ. Miałem swoje powody.
-Nie wiem. Po prostu była pierwszą osobą o której pomyślałem.
-Ross! Dziewczyny to nie skarpetki, które możesz sobie zmieniać wedle uznania. One też mają uczucia, podobnie jak ty.
-Nie chcę nikogo zranić, naprawdę. Po prostu... -zająknąłem się. Szukanie jakiegoś 'ale' w tej sytuacji było kompletnie bezsensowne.
-No co?
-Nic. Nieważne. Zapomnij w ogóle o tej rozmowie.
-Nadal mi nie powiedziałeś co się takiego wydarzyło w tym nieszczęsnym sklepie.-upomniała się Ryd. -a ja chcę ci pomóc
-Dziecinna sytuacja. -powiedziałem od niechcenia- Dotknąłem jej dłoni -a widząc spojrzenie siostry dodałem -zupełnie przypadkowo. No i zrobiło się... dziwnie. A ja naprawdę nie chcę, żeby tak było.
-Ale się nakręciłeś kolego-siostra  obeszła stolik i objęła mnie od tyłu
-Wcale nie! Po prostu ją lubię.
-Ok, no to zadam ci teraz pytanie. Tylko odpowiedz na nie spontanicznie, to co pierwsze ci przyjdzie do głowy, jasne?
-Okay -zgodziłem się.
-Czy byłbyś w stanie teraz do niej pojechać i z nią pogadać?
-Tak. -odpowiedziałem, nieco zaskoczony pewnością w moim głosie.
-No to chyba nie mamy wątpliwości, że lubisz ją trochę bardziej. -roześmiała się siostra, co mnie trochę zdenerwowało. Już czuję, że próbuje mi coś udowodnić...
-To niczego nie dowodzi. -broniłem się.
-Ross. Jest wpół do dwunastej. O tej porze raczej nie jeździ się do zwykłych znajomych.
-Ugh, siostra wszystko mi komplikujesz. Najpierw mi mówisz, że tak nie można, a potem udowadniasz, że Maddie mi się podoba.
-Rossy, próbujesz teraz oszukać mnie czy siebie? Słuchaj serca. Bo w takich chwilach myślenie i rozum nie do końca się sprawdzają.

    Przewróciłem oczami i już się nie odezwałem. Nie tego się spodziewałem po rozmowie z Rydel. Wolałbym coś... lżejszego do ogarnięcia.

    Przez całą noc nie spałem. I mimo, że nie chciałem, by to co mówiła Ryd było prawdą, wszystko na to wskazywało. Próbujesz teraz oszukać mnie czy siebie? -niczym zepsuta kaseta, jedno zdanie w kółko grało w mojej głowie. Kiedy w końcu nad ranem zasnąłem, obiecałem sobie naprostować w ciągu dnia kilka spraw.

* * *
Kamienica przy Maple Road

-Henry, śpisz? -spytałam szeptem, wchodząc na palcach do pokoju brata.
-Nie. Jeszcze nie.-chłopak siedział na łóżku oparty plecami o ścianę i przeglądał coś na laptopie, którego mizerne światło rozjaśniało teraz jego twarz. -co cię tu sprowadza? -spytał, na co uśmiechnęłam się niemrawo. Faktycznie, rzadko przychodziłam do jego sypialni. Już miałam odpowiedzieć, kiedy chłopak mnie uprzedził
-Czekaj, chodzi o tego klienta od liściku, co? -spytał szczerząc się do mnie.
-Ta -odpowiedziałam niechętnie. - jesteś chłopakiem i potrzebuję twojej chłopięcej psychiki, żeby zrozumieć kilka rzeczy.

W odpowiedzi Henry poklepał wolne miejsce obok siebie, na które szybko się wgramoliłam. 
-Nie obchodzi mnie co powiesz -zaczął -i tak wiem, że chodzi o to, że ci się podoba.
-Przestań, nie wiesz jak jest. -fuknęłam
-Komplikacje?
-Henry! -skrzyżowałam ręce na piersi, próbując niewidzialną siłą odepchnąć od siebie insynuacje brata.
-Przepraszam. Mów już. -uśmiech nie schodził mu z twarzy.
-No.. dzisiaj była dziwna sytuacja. Zresztą nieważne jaka. Chodzi o fakt, że zrobiło się jakoś niefajnie, głównie przeze mnie i przyszłam spytać, co on sobie mógł pomyśleć.
-Jestem chłopakiem, nie wyrocznią i jeśli mi nie powiesz co się stało, to ci nie pomogę. 

Więc powiedziałam.

-No i? Co dalej? -dopytywał się, kiedy już skończyłam opowiadać -nie mów mi, że o to wszystko tyle krzyku!
-No... no tak.
-Maddie... Będzie dobrze. Jak kocha to wróci. -dodał zadziornie
-Henry! -zawołałam po raz drugi -to tylko kolega, przestań mówić o nim, jakby był dla mnie nie wiadomo kim.
-Kolega. No jasne. Dobranoc siostrzyczko -powiedział i dał mi buziaka w policzek.

Kręcąc głową z dezaprobatą pożegnałam się z bratem i poszłam do swojego pokoju, gdzie zmęczona od razu zasnęłam.

* * *


       Przedostatni dzień pracy w kawiarni należał do tych wyjątkowo pracowitych. Henry pomagał mi na zmianie obsługując klientelę, a ja dopinałam na ostatni guzik wszystkie rachunki i kwitki, które walały się obok szklanek, kalkulatora, a nawet mojej komórki, która teraz leżała gdzieś pod stertą malutkich karteczek i nie było szans, żebym ją odnalazła w takim zamieszaniu. Ciąg zapracowanego popołudnia wieńczyło pieczenie pierników, o które mama poprosiła mnie kilka dni temu.
Wszystko miałam dopracowane, dopóki do kawiarni nie wszedł chłopak obdarzony tęczówkami, których każdy szczegół znałam na pamięć. Świetnie.

-Hej Maddie -wypalił. Natychmiast wyczułam, że od wczoraj zostało między nami jeszcze sporo tej niezręczności 
-Cześć Ross. Co u ciebie? 
-D-dobrze. Możemy pogadać?
-Teraz? 
-Tak, teraz.
  Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam wokół siebie. Oj, ile bym dała, żeby chociaż na chwilę się wyrwać z tego rozgardiaszu. Narzuciłam szybko kurtkę i wyszłam z chłopakiem przed kamienicę, gdzie usiedliśmy na ceglanym murku.
 -Chciałem przeprosić -zaczął zmieszany i machinalnie poprawił grzywkę, co chyba miał w zwyczaju, gdy się denerwował.
-To chyba ja powinnam przepraszać. Trochę przesadziłam. -odrzekłam. Naprawdę czułam się winna.
-Nie chcę, żeby się między nami popsuło. Wiem, że mam dziewczynę i w ogóle, ale to nie zmienia faktu...
-Ross 'mam dziewczynę i w ogóle'?! -ożywiłam się- Powinieneś się z tego cieszyć, a nie tak bagatelizować. Nie chcę być osobą, która wam się miesza do związku, a tym bardziej go niszczy. Bardzo cię polubiłam, ale cały czas mam poczucie winy, bo nie chcę, żebyś stawiał mnie ponad swoją dziewczyną. To nie jest w porządku.
 -Zaraz zakładasz, że wszystko niszczysz -powiedział spokojnie Ross, a z jego tonu trudno mi było wywnioskować intencję jego wypowiedzi. Mimo to, zrobiło mi się głupio, bo przeinaczyłam zamiary chłopaka o 180 stopni, zakładając, że od razu zerwie ze swoją dziewczyną.
-Nie zupełnie o to mi chodziło, Ross.... -próbowałam się jakoś usprawiedliwić, ale kilka słów wcześniej wybrzmiało zbyt dosadnie i było zbyt jednoznaczne. 
-Nie obwiniaj się. -kontynuował ze współczuciem, a mi trochę ulżyło -jestem z Carrie już dwa lata i grubo przed tobą zaczęło się między nami psuć. Nigdy nie miałem odwagi z nią zerwać, bo tyle czasu powinno zobowiązywać. Myślałem, że się ułoży, ale tak się nie stało. I dlatego przychodzę do ciebie. Bo ty mnie nie oceniasz, nie oskarżasz i można z tobą normalnie porozmawiać.  Przy tak toksycznym związku między mną a Car, naprawdę się dziwisz, że chcę mieć z kimś dobry kontakt?
-Nie, ale...
-Już na początku, kiedy się z nią spotykałem, kompletnie nie miałem dla niej czasu.  -kontynuował, chociaż mówił chyba bardziej do siebie, niż do mnie -Rozumiesz, bardzo ją lubiłem, ale wtedy zaczęliśmy na poważnie myśleć o zespole i chodziło o rozkręcenie interesu. A teraz... teraz ona odpłaca mi się tym samym, a ja nie orientuję się, że to naprawdę boli. Nie chcę mieć złych relacji z ludźmi, zwłaszcza z tymi, na których mi zależy, dlatego staram się jak mogę i dlatego jestem taki, jaki jestem. Nie chcę, żebyś ty też mnie znienawidziła.

Zależy mu na mnie?

Momentalnie zrobiło mi się go żal.
-Nie znienawidzę cię Ross  -powiedziałam uśmiechając się i próbując złapać z nim kontakt wzrokowy. -jesteś świetnym chłopakiem i Carrie na pewno to wie. Popełniamy różne błędy, ale zawsze da się je naprawić. Naprawdę.
Ross uśmiechnął się patrząc na mnie spod przydługiej grzywki, uwydatniając te same dołeczki, które widziałam pierwszego dnia, kiedy go zobaczyłam.
-Serio? -spytał z nadzieją
-Serio. To co, kakao? -spytałam, a chłopak klasnął w ręce. 
-Myślałem, że nigdy nie zapytasz..  -odpowiedział nieśmiało, a jego oczy znowu zalśniły tym radosnym błyskiem. 
Otrzepaliśmy się z śniegu i poszliśmy z powrotem do kawiarni.



-Masz na dzisiaj jakieś plany? -spytał chłopak ogrzewając ręce nad kubkiem mlecznego napoju.
-Hmm muszę jeszcze posiedzieć w pracy, a potem mama chciała, żebym upiekła ciastka, co wiąże się z kolejną wizytą w spożywczaku.
-O rany, serio?
-Taak. Chcesz mi pomóc przy tym wszystkim? -spytałam otwarcie, licząc na jedną tylko odpowiedź.

Powiedz tak. powiedz tak.

-W sumie, dlaczego nie. -odpowiedział, co ucieszyło mnie bardziej, niż myślałam.


    Wyznania Rossa wzbudziły we mnie znaczną dozę empatii i uwolniły jeszcze więcej sympatii wobec niego. Chciałam zrobić wszystko, żeby był uśmiechnięty i czułam, że naprawdę zaczynam mu ufać i się do niego przywiązywać. Zaczął być kimś ważnym. Wyjątkowo ważnym, chociaż nie do końca wiedziałam dlaczego.

*

* Maple Road to wymyślona nazwa, nie wiem, czy takowa naprawdę istnieje  :)

_______________

Jest trójka! Wiem, że nie za dużo się dzieje, ale jest za to trochę więcej dialogów. Przepraszam, że jeszcze nie ma R5, ale cierpliwości!
Ross i Maddie? Słodko? Ale trochę za łatwo poszło, nie sądzicie? 

~Dusss

niedziela, 20 lipca 2014

Liebster Award

  Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz blogi, warte tytułu "Liebster Blog Award".  Informujesz autorów bloga o tym. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
 
 
1. Twitter vs. facebook
 Raczej Facebook.
 
2. Ulubiony aktor/aktorka ?
*najgorsze pytanie na świecie* Musiałabym się zastanowić :(

 3. Jaka jest twoja ulubiona potrawa ?
 Spaghetti? Albo coś z kuchni włoskiej :)
 
4. Czy cieszysz się, że 22 lipca pojawi się w sprzedaży nowa EP-ka R5 ?
 Oj tak! Czekam niecierpliwie!
 
5. Jaka jest twoja ulubiona piosenka z LOUDER'a ?
 *drugie najgorsze pytanie na świecie*  One Last Dance i Fallin' For You. No ale kocham też If I Can't Be With You i to Pass Me By, szczególnie w tym wykonaniu.
 
6. Jak dowiedziałeś/aś się o zespole R5 ?
 Haha to jest dosyć śmieszne, bo kiedyś usłyszałam Ready Set Rock na jakieś dyskotece dla dzieci, wiecie miałam może 10 lat? I potem szukałam tej piosenki i słuchałam jej do upadłego, a dalej to już szybko poszło. Jejku pamiętam, wszyscy byli tacy mali! Dobre czasy...
 
7. Gdzie miałaś okazję być za granicą ?
 Anglia, Niemcy, Francja, Grecja.
 
8. Jakie masz jeszcze plany na tegoroczne wakacje ?
 Anglia i Włochy!
 
9. Jaki jest twój ulubiony smak lodów ?
 Miętowe!
 
10. Wolisz jeść pizzę na mieście, czy zamawiać do domu ?
 Zależy, ale raczej w domu.
 
11. Byłeś/aś na koncercie R5 w Warszawie ? Albo na jakimkolwiek ich koncercie ?
 Byłam byłam!

Moje pytania:
 
1. Ulubiony odcinek Austina & Ally i dlaczego?
2. Masz zamiar obejrzeć Teen Beach Movie 2 ?
3. Ulubiony piosenkarz (spoza R5)
4. Wolałaś kiedy Ross miał krótsze, czy dłuższe włosy?
5. Rzecz bez której nie wychodzisz z domu?
6. Wolisz się obudzić wcześniej czy iść później spać?
7. Opisz siebie w trzech słowach
8. Morze czy góry?
9. Ulubiona piosenka R5?
10. Co jest dla Ciebie wyznacznikiem dobrego opowiadania?
11. Twoja największa wada...?

Bardzo dziękuję Julce za nominację i zapraszam już niedługo na kolejne rozdziały :)

wtorek, 15 lipca 2014

2.

       Kolejne dni mijały w zawrotnym tempie.  Nim się obejrzałam, dochodziła godzina trzynasta dwudziestego drugiego grudnia. Zdziwiłam się, jak szybko minął mi ostatni tydzień, który właściwie spędzony był głównie na pracy i ostatnich przygotowaniach do świąt. 
Dzisiejszy dzień był szczególnie ważny, gdyż mama zwołała zebranie zespołu w celu podsumowania ostatnich trzech miesięcy pracy, uregulowania rachunków i spraw stricte związanych z następnymi dniami, ustalenie godzin otwarcia kawiarni i wybranie ostatniego dnia pracy. 

-Myślę, że powinniśmy zamykać o siódmej wieczorem -zaproponował Henry,  siedząc przy stoliku     i bawiąc się granatowym długopisem -to taka optymalna godzina dla wszystkich.

-A nie lepiej o ósmej? Albo dziewiątej? Wtedy  jeszcze wbrew pozorom mamy dużo klientów  -powiedziałam analizując wykres, leżący teraz  przede mną -w ostatnich miesiącach najwięcej osób przychodziło wcześnie rano, w godzinach obiadowych i właśnie późnym wieczorem.

-Zgadzam się z Maddie -odpowiedział tata -Wydaje mi się, że dwudziesta to dobra pora. Później już nikt nie przychodzi, jedynie pojedyncze osoby. A poza tym, jesteśmy najdłużej otwartą w ciągu dnia kawiarnią, więc nawet jeśli zamkniemy dwie godziny wcześniej, biznes nie ucierpi.

Zgodnie przytaknęliśmy. 

-Następna sprawa -mama zakreśliła coś w swoim notesie -musimy ustalić dzień zamknięcia. Jakieś propozycje?

-Dwudziestego czwartego? Co roku jakoś o tej porze kończymy. 
-Tak, dwudziestego czwartego o dwudziestej. Może być? -zaznaczył Henry -a potem pójdziemy na jakąś kolację, czy coś *.
-Mi się podoba -przybiłam żółwika bratu -i wszystko ustalone tak?


Około piętnastej skończyliśmy posiedzenie. 

Spojrzałam na zegarek i przypomniałam sobie, że teraz moja kolej za ladą. 
Szybko zawiązałam fartuszek i czekałam na klientów.

Pierwszy przyszedł Ross.

-Cześć, Maddie! -zawołał z uśmiechem, ściągając ośnieżoną czapkę i przeczesując ręką grzywkę, która teraz sterczała na wszystkie strony

-Cześć Ross -odpowiedziałam -przyszedłeś na kakao? 

Chłopak, którego policzki przybrały kolor dojrzałej maliny nieśmiało przytaknął. 

Przygotowałam napój, a chłopak usiadł na wysokim stołku przy ladzie. 

-Kiedy kończysz? -spytał między kolejnymi łykami
-O osiemnastej -odpowiedziałam niepewnie. Lubiłam Rossa, ale fakt, że nadal miał dziewczynę niczego nie ułatwiał. A miał, prawda?
-Pójdziesz ze mną na zakupy? Mama nie dawała mi spokoju, a moje rodzeństwo akurat, zupełnie przypadkowo, jest maksymalnie zajęte. -dodał sarkastycznie
-A Carrie? -spytałam zanim zdążyłam pomyśleć.
-A Carrie... jej nie pytałem, ale znając ją na pewno ma lepsze rzeczy do roboty,  poza tym jestem przekonany, że by mi odmówiła.

Uniosłam znacząco brew.

-Zadzwoń do niej Ross -poleciłam. -jest Twoją dziewczyną, na pewno się ucieszy.

Chłopak lekko się skrzywił, ale wyjął telefon  i już, już miał wpisywać numer Carrie, kiedy jego ręka zawisła w powietrzu, kilka milimetrów nad klawiaturą.
-Czekaj... cz to znaczy, że nie chcesz ze mną iść? -spytał mrużąc oczy i uśmiechając się nieznacznie 
-Dzwoń! -powiedziałam, próbując uniknąć odpowiedzi na jego pytanie. Co ja sobie wyobrażam? Cholera.
-No już! -uniósł dłonie w obronnym geście i przyłożył telefon do ucha.

-Cześć Carrie. Co? A nic. Tak sobie pomyślałem... Pójdziemy na zakupy? Takie wiesz, przedświąteczne. No tak. Ach nie, nie. Po prostu moja rodzina chyba zmówiła się przeciwko mnie i... sama rozumiesz.Aha no tak. Jasne. Kocham Cię. Pa.

Ross odsunął komórkę i posłał mi znaczące spojrzenie.
-Ona chyba się mnie wstydzi, bo wyciągnięcie jej z domu graniczy z cudem -uśmiechnął się blado.
-Oj przestań -zapewniłam go machinalnie -co powiedziała?
-Że dzisiaj jest zajęta i musi się przygotować na jakąś jutrzejszą potańcówkę u znajomych, bo to jakaś rodzinna uroczystość i takie tam.
-W takim razie wydaje mi się, że to nie do końca jej wina, prawda? Może chciała iść, ale zwyczajnie jej nie pasowało. -ostatnie zdanie wybrzmiało z moich ust wyjątkowo absurdalnie i nie zdziwiłabym się, gdyby chłopak mi nie uwierzył. 

Moje próby usprawiedliwienia niejakiej Carrey spotkały się tylko z wzruszeniem ramion, bo Ross chyba chciał jak najszybciej zakończyć ten temat. Ci dwoje muszą mieć naprawdę skomplikowaną relację.

-To co, pójdziesz ze mną? -spytał z nadzieją, a w jego oczach pojawiły się iskierki, jak u pięcioletniego chłopca, który koniecznie chciał zaliczyć jeszcze jedną atrakcję na placu zabaw. 

Ociągałam się i jakaś część mnie, z pewnością ta bardziej rozważna i dojrzała zaczęła gwałtownie kręcić głową w moim umyśle, ale jak na złość odpowiedziałam.
-No zgoda.

Czułam jak moje sumienie przejeżdża sobie dłonią po twarzy z dezaprobatą, ale stało się i już nie miałam na to wpływu.

-No to super -ucieszył się -przyjdę o szóstej! 

Kiedy wyszedł oparłam się plecami o ladę i westchnęłam. Wiedziałam, że to się źle skończy. Nawet nie chodziło o to, że znałam Rossa raptem kilka godzin, bo byłam niemal w stu procentach pewna, że nie jest żadnym gangsterem ani kryminalistą, ale słodki Jezu, on miał dziewczynę, a to mi nie dawało spokoju. Poza tym, chyba nie powinnam się tak martwić, jestem tylko jego znajomą...

Przez następne trzy godziny starałam sobie wmówić, że siłą rzeczy nie miał z kim iść na te nieszczęsne zakupy, ale nie wierzę, że ktoś tak charyzmatyczny jak Ross nie miał innych znajomych.

Zbliżała się szósta i z każdą sekundą czułam narastającą w gardle gulę. Najpierw jak ziarnko kaszy, później jak orzech laskowy, teraz zdawała się osiągnąć rozmiar dojrzałej mandarynki. Do wielkości piłki tenisowej rozrosła się w momencie, kiedy wysoki blondyn przekroczył drzwi przytulnej kawiarni.

-Gotowa? 
Ani trochę. 
-Tak, jasne -odpowiedziałam i zostawiłam na ladzie kartkę z informacją, że wychodzę.

Wyszliśmy z kafejki i skierowaliśmy się do czarnego samochodu zaparkowanego w odległości około dwóch, może trzech metrów od nas. 
Już miałam sięgnąć do klamki, kiedy chłopak mnie uprzedził i otworzył przede mną drzwi, które natychmiast uwolniły woń wanilii wydobywającą się z wnętrza pojazdu. Zapach przyjemnie drażnił moje nozdrza i był z pewnością jednym z najpiękniejszych, jakie przyszło mi czuć. Najchętniej oddychałabym tym aromatem do końca życia.
Wsiadłam do samochodu i już po chwili jechaliśmy do jednej z galerii handlowych.

Przez jakiś czas w środku panowała cisza. Chłopak był skupiony na kierowaniu, a mnie pochłonęły bliżej nieokreślone myśli, które niczym pociski pojawiały się w mojej głowie. 
Ciszę przerwał odgłos włączanego radia. Z głośników wydobyły się pierwsze dźwięki piosenki zespołu The Fray.
Kiedy zaczęłam rytmicznie stukać palcami o obicie fotela, czułam jak Ross patrzy na moje dłonie i delikatnie się uśmiecha.
-Masz dobry gust muzyczny -powiedział patrząc na ulice przed sobą.
-Dzięki -uśmiechnęłam się


* * *
 -To... co musisz kupić?-spytałam, kiedy zza rogu wyłonił się monumentalny budynek centrum handlowego.
-Ozdoby, przyprawy, prezenty, więcej prezentów... -zaczął wyliczać chłopak zerkając na listę, którą wyjął w międzyczasie z kieszeni. 

Wysiedliśmy z samochodu i poszliśmy w stronę przeszklonych drzwi obrotowych, za którymi własnym życiem żył sobie wielki świąteczny jarmark.
Tu i ówdzie porozwieszano iglaste wiązanki, w hallu stały dmuchane mikołaje, obok nich sanie, groteskowe elfy i coś co zapewne miało imitować śnieg.
Zauważyłam, że ten śniegopodobny produkt był dosłownie wszędzie, począwszy od witryn sklepowych, na buziach roześmianych przedszkolaków kończąc. 
W samym centrum galerii ustawiono gigantyczną choinkę sięgającą sufitu, przystrojoną w złote i czerwone dekoracje, tak pięknie błyszczące w światłach lampek.
Cały ten rozgardiasz skąpany był w utartych melodiach świątecznych, pobrzękiwaniu kas fiskalnych i nawoływaniach do kupna akurat-tego-a-nie-innego-produktu-nie-do-końca-wiadomo-dlaczego. Słowem, wszystko niebezpiecznie zahaczało o kicz i przesadę, ale święta co roku budziły w ludziach zmysł kochania przepychu i wszystkiego co się błyszczy, więc nikomu tak naprawdę nie przeszkadzały te dmuchane mikołaje, mnogość czerwonych bombek, a nawet tego czegoś co miało być śniegiem, ale chcąc nie chcąc, nie do końca było.
-O żesz ty... -wyszeptał Ross, rozglądając się po otoczeniu -jak wyjdziemy stąd żywi, to będzie cud!
Spojrzałam na niego. Tym razem w jego oczach na przemian tańczyły iskierki zachwytu, oszołomienia i nieodpartej chęci do zabawy w tym bałaganie. Wydaje mi się, że jego oczy zawsze wyrażały wszystko to, co w danej chwili czuł. 
 *  *  *
Przez jakieś czterdzieści minut jeździliśmy między półkami odkreślając kolejne pozycje z listy. 
W pewnym momencie Ross odepchnął się kilka razy od posadzki i oparł się na wózku tak, że przejechał płynnie przez całą szerokość sklepu. Zawrócił i zatrzymał się przy mnie z uśmiechem, poprawiając rozwianą grzywkę. Widząc jak na niego patrzę spytał zdyszany;

-Nie mów, że nigdy tego nie robiłaś! Czy ty w ogóle byłaś kiedykolwiek w takim sklepie?
Pokiwałam twierdząco głową i uśmiechnęłam się z politowaniem. Ross nadal miał w sobie coś z dziecka, co niewątpliwie dodawało mu uroku.

-Musisz koniecznie spróbować! -gorączkował się.

Zaprzeczyłam, ale nim się obejrzałam już stałam na wózku. W pewnym momencie poczułam jak chłodna dłoń chłopaka delikatnie musnęła o moją, na co momentalnie, chociaż chyba zbyt gwałtownie zareagowałam.
-Chyba... chyba powinniśmy już iść -powiedziałam, a Ross przytaknął, próbując ukryć zmieszanie  i rumieńce, które teraz falą wylały się na jego policzki i twarz.

 * * *
       Ross odwiózł mnie do domu, a przez całą godzinną trasę właściwie nie rozmawialiśmy. Chłopak zatrzymał się przed kawiarnią i już miałam wysiadać, kiedy chwycił mnie za ramię.
Szybko jednak cofnął rękę i po chwili milczenia prawie niesłyszalnie powiedział.
-Dzięki Maddie. -uśmiechnął się blado -że... że ze mną pojechałaś. 
Widziałam jak jego piwne źrenice stają się jeszcze ciemniejsze niż zazwyczaj. Jedyne co teraz w nich dostrzegałam to żal? Żal, może niepewność? Nie do końca wiedziałam. Ostatni raz zaciągnęłam się waniliowym aromatem i w końcu wysiadłam z samochodu, chociaż tak trudno mi było przestać patrzeć w jego oczy. 
*

*W US nie mają jako-takiej wigilii jak my w Polsce. Zazwyczaj po prostu idą na rodzinną kolację, czy coś  :)
 _______
 
I co myślicie? Jak się dalej potoczą losy Maddie i Rossa? 
Piszcie w komentarzach!  

czwartek, 10 lipca 2014

1.

       Kiedy nadchodziła zima i do sklepów powoli wkradał się przedświąteczny kicz i przepych, mała kawiarenka na przedmieściach wyjątkowo tętniła życiem. Na parapecie pojawiły się miniaturowe choineczki, brązowe serwetki zamieniono na te w odcieniach czerwieni i ciemnej zieleni, a z odtwarzacza sączyła się łagodna, nieco bardziej klimatyczna muzyka, mile urozmaicająca każde spotkanie przy kawie.
Zima oznaczała też znacznie zwiększony popyt wśród par, które widocznie upodobały sobie gorącą kawę z cynamonem, w towarzystwie iglastych drzewek i błyszczących bordowych bombek, popodwieszanych tu i ówdzie pod sufitem.

Jedną z takich par poznałam siedemnastego grudnia, na tydzień przed Bożym Narodzeniem. Młody, ubrany w grafitową marynarkę chłopak i dziewczyna, której kremowa sukienka pięknie podkreślała szarość jej tęczówek siedzieli naprzeciw siebie przy stoliku przy oknie, czekając aż ktoś zbierze ich zamówienie.

Padło na mnie. I jak się okazało, prawdopodobnie nieprzypadkowo.

-Co Wam podać? -spytałam z uśmiechem, gdyż humor tego dnia wyjątkowo mi dopisywał -napój dnia?  Cafe latte ze zmielonym imbirem i miętą będzie idealna na taki śnieżny wieczór.

Chłopak o blond włosach znacznie się ożywił, natomiast dziewczyna sprawiała wrażenie nieco przygaszonej i średnio zadowolonej ze spotkania.

-W takim razie ja poproszę -klient obdarzył mnie uśmiechem, ukazując całkiem urocze dołeczki. A Ty, Carrey? -spytał zwracając się do towarzyszki

-Ech.. może być -wymamrotała, co spotkało się ze zrezygnowanym wzrokiem chłopaka, który ostatecznie dokończył swoje zamówienie:
-...dwa razy to samo. Ile płacę?
-12 dolarów, ale jeśli można, to wolałabym przy kasie -wskazałam kciukiem za siebie, licząc, że szybko zostawię tych dwoje samych, bo atmosferę zdążyła się nieprzyjemnie zagęścić. -zaraz podam zamówienie.


Kiedy odeszłam do lady i  zaczęłam przygotowywać dwie porcje kawy, spojrzałam na tamtą dwójkę.
Biedny chłopak.  Chciał sprawić dziewczynie przyjemność, zabrał ją do kawiarni, a ona ewidentnie manifestowała swoje znudzenie i brak zainteresowania. Wiedziałam, że z reguły nie powinno się mieszać w czyjeś sprawy, zwłaszcza obcych osób i zwłaszcza jeśli chodzi o uczucia, ale nastolatek wyglądał tak nieszczęśliwie, że nie mogłam na to patrzeć. Dobrze się złożyło, że chłopak przyszedł zapłacić i miałam okazję coś mu powiedzieć bez konieczności znoszenia krzywego spojrzenia jego partnerki.

-Zostaw -odsunęłam jego dłoń z dwudziestodolarowym banknotem - idź ją lepiej zabierz za te dwie dychy do kina, bo obawiam się, że tutaj za długo nie pociągniecie. Dzisiaj zamówienie na koszt firmy.

Chłopak uśmiechnął się z wdzięcznością i nic nie powiedział, chowając zielony kwitek do kieszeni i odbierając ode mnie dwie szklanki z parującą zawartością.  Zadowolona, że chociaż jemu poprawiłam trochę humor, wróciłam do swoich obowiązków.

* * *



 Na drugi dzień, kiedy zaczynałam pracę o siódmej rano, interes już zdążył się rozkręcić.  Wycierałam właśnie trzecią białą filiżankę, kiedy usłyszałam dzwonek oznajmiający o przybyciu nowego klienta. Odwróciłam się i zobaczyłam wczorajszego blondyna, który oparty teraz o ladę, gorączkowo gestykulował, co spotykało się ze zdziwieniem drugiego kelnera na zmianie.

-Chyba chodzi Panu o Maddie -po czym wskazał na mnie, a ja wytrzeszczyłam oczy, bo nie do końca wiedziałam, co się stało. Blondyn uśmiechnął się, a na jego twarzy natychmiast wymalowało się zadowolenie.

-Przyszedłem Ci podziękować na wczoraj. -powiedział -chyba jestem Ci coś winien, bo może jednak ze mną nie zerwie. -dodał z wyraźną ulgą.

-Nie ma sprawy. Na pewno zrobiłbyś na moim miejscu to samo.
-Pewnie tak. Może mogę Ci postawić kawę, czy c... -nie skończył, bo zorientował się, że nie wykazał się oryginalnością, zważywszy na moje miejsce pracy. -czy co innego.
-Hmm no nie wiem... -nie byłam przekonana bo chłopak właśnie zyskał w oczach swojej dziewczyny, a ja przecież miałam pracę. Mimo to, aż szkoda mi było odmawiać.
-Zgódź się. Przecież nie proszę o nie wiadomo co, chcę się tylko odwdzięczyć. O której kończysz?
-Za trzy godziny. -odpowiedziałam patrząc na zegar. -chyba już to wiesz, ale jestem Maddie.
-Ross -uśmiechnął się. -w takim razie, przyjdę po Ciebie za trzy godziny. -i wyszedł.

* * *

Poranek minął zaskakująco szybko i nim się obejrzałam mogłam zdjąć z siebie bawełniany fartuch i czekać na Rossa, który punktualnie o dziesiątej pojawił się w drzwiach kawiarni. 

-Idziemy? -spytał radośnie i już po chwili znaleźliśmy się na jednej z zaśnieżonych uliczek. Ponieważ żadne z nas  nie chciało wałęsać się po przypadkowych sklepach, postanowiliśmy się przejść.

-Littleton jest piękne o tej porze, prawda? -zagadnął -uwielbiam to miasto.

Przytaknęłam. Mieszkałam tu od urodzenia i zima faktycznie była zachwycająca.

-Jesteś stąd? -spytałam
-Tak. Spędziłem tu całe życie i nie zanosi się, żebym miał się przeprowadzać. Wiesz, czuję jakąś więź z tym miastem.
-Ja tak samo. -uśmiechnęłam się, ciesząc się w duchu, że nie muszę oprowadzać chłopaka po mieście, bo byłam fatalnym przewodnikiem. -Zdaje się, że Twoja dziewczyna to niezłe ziółko -zażartowałam
Ross nieco się speszył, choć trudno było stwierdzić, czy policzki miał zaczerwienione od zimna, czy ze zmieszania.

-Ona...ona nie zawsze taka jest... -zapewnił, ale widać było, że próbuje oszukać nie tylko mnie, ale i siebie.
-Nie wątpię -uznałam -może miała po prostu gorszy dzień.
-Tak, pewnie tak. -skwitował i szybko zszedł z drażliwego tematu -więc pracujesz w kawiarni?
-No, no tak -odpowiedziałam -to taki rodzinny biznes, mama jest właścicielką a tata kierownikiem. A Ty co robisz?
-Ja...interesuje się muzyką. Bardzo. -czyli muzyk! Mogłam się domyślić, bo palce ma stworzone do gry na instrumentach.
-Umiesz na czymś grać? -spytałam głupkowato
-Głównie gitara i pianino, czasem bas. No i śpiewam.

Chwilę jeszcze rozmawialiśmy i okazało się, że chłopak też jest w związany pewnym interesem z krewnymi, grając w zespole z rodzeństwem i bliskim przyjacielem. Fajna taka paczka, w sumie złoty środek na życiową karierę.
 Ross musiał być naprawdę zafascynowany swoją pasją, bo buzia mu się nie zamykała ani na sekundę, chociaż nie było to ani niegrzeczne, ani nieprzyjemne. Po prostu kochał to co robił i najwidoczniej równie mocno kochał o tym mówić.

-Nie nudzę Cię? Przepraszam jeśli... -zmieszał się, nerwowo poprawiając granatowo-czerwoną, wełnianą czapkę.
-Nie nie, skąd! To super, że masz takie relacje z bliskimi i wspólne hobby.
-Jest świetnie. Serio. Jak już będziemy sławni, to na pewno zaproszę Cię na koncert! -obiecał.

Uśmiechnęłam się. Ross był sympatycznym, zabawnym i naprawdę fajnym chłopakiem, a do tego z pasją i ambicjami. Dawno mi się z nikim tak dobrze nie rozmawiało.

Szliśmy jeszcze chwilę przez park, aż doszliśmy z powrotem do kawiarni, gdzie zrobiłam chłopakowi kakao z bitą śmietaną i piankami, na co ucieszył się jak dziecko.

-Przestań mi wszystko dawać za darmo, bo aż mi się głupio robi. -powiedział, kiedy siadałam ze swoim kubkiem przy stoliku.
Posłałam mu ciepły uśmiech.

-To na rozgrzanie po spacerze, a poza tym to pozycja z menu dla dzieci, więc jesteśmy kwita.

Blondyn roześmiał się.
-No to faktycznie jesteśmy kwita!


* * *


Z Rossem pożegnałam się dopiero w okolicach pory obiadowej, kiedy to ja musiałam wracać do pracy, a on do własnych obowiązków. Gdy już wyszedł, dokończyłam zmywanie naczyń i wycieranie lady, na której znalazłam złożony kwitek papieru.

Może to nie ostatni raz, kiedy postawiłaś mi to rewelacyjne kakao? -R

Uśmiechnęłam się i zdziwiona, kiedy chłopak zdążył to napisać, schowałam karteczkę do kieszeni fartucha, mówiąc do siebie:

-Może to nie ostatni raz Ross; może nie ostatni. 

-A z kto jest taki ważny, żeby wychodzić z nim w godzinach pracy? -spytał mój starszy brat, który właśnie zaczynał pracę.
-Aach w sumie to tylko klient, któremu wczoraj w pewnym sensie uratowałam tyłek -odpowiedziałam

Henry spojrzał na mnie zdezorientowany, a ja tylko z roześmianiem trzepnęłam go bawełnianą szmatką w ramię.
-No braciszku,  nie patrz tak na mnie, tylko bierz się do roboty!

Chłopak potrząsnął głową i zawiązał wokół pasa czarny fartuch.

* * *

Dom Lynch'ów, późny wieczór

-Hej Ross, coś Ty dzisiaj taki nieobecny? -zagadnęła z uśmiechem blondynka, stawiając przede mną talerz z parującą porcją zapiekanki.
-Ja? Nie.. wydaje Ci się -zapewniłem bez przekonania, na co siostra zareagowała wymownym spojrzeniem -no... może trochę.
-Co jest? 
-Nic,nic. Wiesz, że czasem tak mam.
-Jasne... -skrzywiłem się na jej słowa, bo widziałem, że mi nie wierzy -a co tam u Carrey? 
-Chyba dobrze. A co ma być?
-No nie wiem, jest Twoją dziewczyną, więc chyba się interesujesz tym jak się czuje. Zresztą, to Twój związek, nie chcę się Wam niepotrzebnie wtrącać. -dziewczyna uśmiechnęła się ze zrozumieniem i wróciła do kuchni.

-Ross! -zawołał Rocky -rodzice prosili, żebyśmy znieśli choinkę ze strychu!
Obróciłem się na krześle.

-Nie możesz iść sam? Stary, miałem zamiar zjeść kolację!  -odkrzyknąłem 
-Nie. Zjesz sobie potem! 

Przewróciłem oczami i z niechęcią odsunąłem talerz, mimo, że byłem nieziemsko głodny.

-Ech... idę już. Ale następnym razem błagam,  pozwól mi się najeść w spokoju, bo nie ręczę za siebie!

*

Kochani!

Pierwszy rozdział nowego opowiadania. I co myślicie? Wyjątkowo bardzo zależy mi na Waszych komentarzach z racji długiej przerwy w pisaniu.

Odezwijcie się i do zobaczenia wkrótce!

Dusss



wtorek, 8 lipca 2014

Prolog




       W zasadzie do teraz nie wiem jak to się stało, bo jeszcze nie tak dawno wszystko to zdawało się być zwyczajnym następstwem pewnych zdarzeń. Coś się skończyło, coś zaczęło.  Kilka osób odeszło, kilka się pojawiło, w tym jedna, szczególnie ważna. Podjęłam wiele decyzji, dobrych
 i złych, w międzyczasie ściągnęłam na siebie problemy, z niektórymi poradziłam sobie szybciej,
z innymi nie. Byłam w różnych miejscach, o różnych porach. Nie wiem dlaczego to właśnie mi było dane to wszystko przeżyć. Nie wiem. Ale widocznie tak miało być.


       Czarny fartuch w białe groszki. Dębowe drzwi, opary kawy i pokaźny stosik jednorazowych saszetek z cukrem trzcinowym. To wszystko niebezpiecznie typowe, a jednak tak bardzo unikatowe
 i niepowtarzalne. Każdego dnia przekonuję się o tym na nowo.
Wszystko zaczęło się pewnego grudniowego popołudnia, tak podobnego do wszystkich poprzednich. A jednak coś było inaczej. Coś się zmieniło, a to wszystko za sprawą kawy z miętą, marynarki
i chłopaka, którego palce były stworzone do gry na instrumentach.


Czy odnajdę to czego szukam? Czy tajemniczy blondyn okaże się być kimś więcej niż tylko kolejnym klientem przy stoliku? Nie wiem. Ale mówią, że cuda się zdarzają, a grudniowe dni
w Littleton zdawały się być idealną okolicznością do spełnienia się jednego z nich.

______________________
Prolog za nami :) Czekajcie na pierwszy rozdział!
Aha, i jeszcze jedna ważna informacja:

W TYM OPOWIADANIU R5 SĄ DOPIERO POCZĄTKUJĄCYM ZESPOŁEM, A ROSS NIE JEST JESZCZE SŁAWNY. MAM JEDNAK NADZIEJĘ, ŻE TO WAS NIE ZRAZI I BĘDZIECIE CHCIELI SIĘ ZAPOZNAWAĆ Z DALSZYMI LOSAMI BOHATERÓW!




piątek, 4 lipca 2014

Notka z cyklu raczej przyjemnych.

Kochani!

Cześć.
Dzień dobry.
Witam.

Nie wiem, czy jestem gotowa, ani co sobie ubzdurałam, ale coś mnie dzisiaj po prostu poruszyło.
Weszłam na dawno nieotwieraną stronę z prawie niewidocznym tytułem bloga na tle kadru z teledysku.

Blog należący do dziewczynki po uszy zauroczonej pewnym blondynem o najpiękniejszym uśmiechu na świecie.

Blog prowadzony z mniejszym lub większym zaangażowaniem, teraz tak bardzo samotny i oputoszały.

MÓJ blog.

Nie wiem co powiedzieć.
Chyba tyle, że po tych paru miesiącach zdobyłam się na odwagę i wreszcie tu weszłam, nie do końca świadoma, czego się podejmuję, pisząc te kilka zdań na krzyż.

Do teraz nie mogę zrozumieć, co mnie skłoniło do powrotu. Przyzwyczajenie, tęsknota? Uczucie, że  rozłąka z blogiem trwała dłużej niż kilka miesięcy? Nie wiem i chyba nie jest mi dane się tego dowiedzieć.

Was proszę tylko o odzew. Komentarz, opinie, zwykłe 'cześć' Pokażcie mi, że nie zwariowałam  ;)
Nie wiem, czy jesteście. Nie wiem, czy w ogóle jest sens to zaczynać. Mimo to, mam jak najlepsze chęci, tak więc starych bywalców serdecznie pozdrawiam i witam ze łzami w oczach, nowym się przedstawiam:

-Cześć, jestem Dusss - małą, dziwną istotką z blogiem i ogromną fanką zespołu R5, wpatrzoną w Rossa Lyncha.
____

Opowiadanie -znowu o Rossie, znowu o R5. Mam nadzieję tylko, że tym razem będzie bardziej przemyślane i hmm... dojrzalsze? Wiem, że teraz fanfic'ów jest mnóstwo, ale liczę, że kolejna historia też się przyjmie.

Może to właśnie dobry moment, żeby na nowo rozpocząć pracę nad tym blogiem?

Czekam na wasz odzew, pozdrawiam i mam nadzieję -do napisania!