wtorek, 12 sierpnia 2014

6.

   -Jesteście gotowi? -spytała mama kierując się w stronę schodów. -za chwilę wychodzimy!
       Zbiegłam na dół i w pośpiechu próbowałam związać włosy w koka, ale ostatecznie zostawiłam je w spokoju, bo pędząc po schodach raczej uczesanie się dosłownie graniczyło z cudem.
   -A gdzie Henry? -zapytał podejrzliwie tata, kiedy obie z mamą byłyśmy już przy samochodzie.
Spojrzenia rodziców natychmiast powędrowały w moją stronę, oczekując jakiegoś sensownego wyjaśnienia.
   -Obiecywał, że wróci do kolacji... -powiedziałam zdenerwowana, Jak widać, brat znów nie dotrzymał słowa. W takim wypadku zapowiadał się naprawdę cudowny wieczór.
   -Co za człowiek. -tata pokręcił głową z dezaprobatą i wybrał numer na ekranie komórki.
   -Halo, Henry? Gdzie ty się wałęsasz, chcemy już jechać! Nie. Co ty sobie wyobrażasz? Dobrze, ale jeśli nie... Ok. Będziemy w Honey&Wine. Tak. No to cześć.

   -I co? -spytała mama, kiedy jej mąż odłożył telefon.
   -Powiedział, że do nas dojedzie. Mówi, że musi wstąpić w jeszcze jedno miejsce i przyjedzie do restauracji.
   -Paul, a może on ma jakieś kłopoty? -koloryzowała mama -może coś mu się stało?
   -Nie przesadzaj, nic mu nie jest. Tak mi przynajmniej powiedział. To mądry chłopak, tylko nieodpowiedzialny. No ale zapewnił mnie, że przyjedzie, więc lepiej wsiadajcie do samochodu. Mamy rezerwację na dwudziestą pierwszą.


Godzinę wcześniej, galeria w Littleton
   -Ross! -krzyknął Riker, kiedy pojawiłem się za wielką plandeką oddzielającą nas od sceny. -gdzieś ty był, człowieku, urwę ci łeb jak drugi raz coś takiego wywiniesz.
   -Riker! Opanuj się, przecież przyjechał -oburzyła się Rydel -wszystko gra? -zwróciła się do mnie
  Pokiwałem głową. Chwyciłem gitarę, przeczesałem grzywkę i wyszliśmy na scenę.

   W sumie z tego koncertu zrobiła się całkiem wielka rzecz. Przyszło sporo ludzi, sporo przyglądało się nam z wewnętrznych restauracji, podczas przedświątecznej kolacji. Poczułem lekki ścisk w żołądku, trochę ze stresu, trochę z podekscytowania.

Westchnąłem i przysunąłem mikrofon do ust.
   -Cześć Wam, jesteśmy R5 i zagramy dzisiaj dla Was kilka piosenek. -Odsunąłem się trochę i odwróciłem do rodzeństwa. -Raz, dwa, trzy, idziemy. -wyszeptałem


     Zagraliśmy parę świątecznych kawałków i kilka piosenek, które napisaliśmy w ostatnim czasie. Ludzi przybywało, część się uśmiechała, inni kołysali się w rytmie muzyki. I my, sam zespół zaczęliśmy inaczej grać, niż na początku. Z większym luzem, zapałem, poczuciem docenienia i zadowolenia z muzycznego kontaktu z publicznością.
   W przerwie wypatrywałem w tłumie Maddie, a nuż, może się pojawiła. Byłem trochę zawiedziony, ale przecież powiedziała, że nie będzie mogła przyjść. No trudno. Na pewno zagramy jeszcze kilka koncertów i wtedy przyjdzie.
   Około dwudziestej pierwszej skończyliśmy występy i przebrani w bardziej odświętne ubrania pojechaliśmy z rodzicami do Sydney Garden, gdzie zamierzaliśmy zjeść.

   -No Ross, to gdzie byłeś przed koncertem? -spytał zaciekawiony Rocky. Poczułem spojrzenia wszystkich osób skierowane w moją stronę. Nawet tata, który prowadził, przyglądał mi się w lusterku wstecznym.
   -No, ja... -zerknąłem na Rydel, by mi pomogła. Jej reakcja niestety była kompletnie odwrotna niż się spodziewałem.
   -Ross pojechał do dziewczyny, zadowoleni? -spojrzałem wypłoszony na blondynkę.
  Przejechałem sobie dłonią po twarzy i oparłem się o szybę. Żegnaj spokojny wieczorze. Witaj mordercze przesłuchanie w wydaniu Lynch.
   -U Carrie? -spytał Riker
   -No pewnie, że do Carrie, Riker, ale ty czasem głupie pytania zadajesz -Ryland trzepnął starszego brata w tył głowy i znów na mnie spojrzał.
   -Tak właściwie to... -wcisnąłem się w swoje oparcie i z niepokojem obserwowałem wszystkie osoby w samochodzie -zerwałem z nią. -wyszeptałem i zacisnąłem oczy, byleby tylko nie widzieć ich reakcji i poruszenia, jakie wywołały moje słowa.
   -Zerwałeś? Jak to, Ross, co się stało? -spytała zatroskana Stormie
   -Bo nam się nie układało -wzruszyłem ramionami -i nie mówcie mi, że mogłem to naprawić, bo nie mogłem.
   -Czemu nie?
   -Już, wystarczy tej wścibskości -zażądała Rydel. -Dajcie mu odpocząć.
   -Ale my chcemy wiedzieć! -obruszył się Rocky, na co Mark się zaśmiał
   -No właśnie -Ryland przybił mu piątkę. -niech chociaż powie dlaczego!
   -Bo nie widzieliśmy sensu w naprawianiu tego -posmutniałem trochę i poprawiłem rękaw marynarki -to już było spisane na straty.
     Rodzina ucichła i spojrzała na mnie ze współczuciem.
   -Przepraszamy stary, Wszystko ok? -zmieszał się Riker odwracając się w moją stronę, a ja przytaknąłem i przeniosłem wzrok na przemykające z oknem oświetlone witryny przystrojonych kamienic.
   Nagle dopadło mnie okropne uczucie przygnębienia. W pewien sposób czułem żal do siebie, że jednak nie walczyłem o Carrie. Ale to nie miało sensu. Naprawdę nie miało. A może miało, tylko ja tego sensu nie widziałem? Może po prostu...
...Zakochałeś się w innej dziewczynie? -podpowiedziało sumienie
   Westchnąłem cicho i zamilkłem.
Po chwili, próbując przełamać niezręczną ciszę, głos podjęła Stormie.
   -No ale dzieciaki, jestem z Was bardzo dumna. To był właściwie wasz pierwszy poważny występ!
   -Kto wie, jak to się teraz potoczy. -dodał Mark - Może uda się załatwić jakiś kameralny koncert jeszcze w tym roku. Musicie tylko nadal sobie brzdąkać w garażu i dawać z siebie wszystko.
  Wszyscy się ucieszyliśmy. Organizowanie regularnych koncertów było kolejnym krokiem naprzód w karierze zespołu. Mieliśmy teraz niepowtarzalną szansę, a nasze ambicje  z minuty na minutę wnosiły się jeszcze wyżej. Najpierw ciche koncerty w Littleton, później występy w Ameryce i trasa dookoła Europy. Byłoby świetnie.
Uśmiechnąłem się do siebie. Nasze najśmielsze marzenia mogły się spełnić, wystarczyło tylko wprawić w ruch jedno koło skrzętnie działającego mechanizmu, by się to udało.


Restauracja Honey&Wine
      -W takim razie ja poproszę sałatkę z kurczakiem i puree z ziemniaków -zamówiłam, kiedy przyszła moja kolej. Siedzieliśmy w trójkę w nieco nerwowej atmosferze.
   Rozejrzałam się po wnętrzu restauracji. Siedzieliśmy na przy dębowym stole na krzesłach obitych miękkim pluszem krzesłach w blasku bladych świec i subtelnego światła rzucanego przez lampę nad nami okloszowaną miękkim materiałem. Ściany w oddali miały odcień igieł sosny, ale w miejscu, gdzie oświetlały je lampki i świece, ich kolor płynnie przechodził w miętowy.
   Kilka obejrzanych stolików później do restauracji wszedł wysoki szatyn, który rozluźnił nieco ciężką aurę w naszym towarzystwie, ale szybko znów zrobiło się niezręcznie
   -Przepraszam was za spóźnienie -wydukał pokornie i zajął miejsce między mną a mamą. -mam nadzieję, że nie czekaliście zbyt długo.
   Spojrzałam na zegarek. Było piętnaście po dziewiątej, co oznaczało całkiem przyzwoity czas przyjazdu Henry'ego.
   -Nie. Na szczęście nie. -odrzekł tato -masz zamiar się jakoś usprawiedliwić, tymi swoimi 'wypadami' i ciągłym wyręczaniem się siostrą w pracy? Podobno to był już siódmy raz!
   -Przepraszam, naprawdę -zdenerwował się chłopak -obiecałem, że to się już nigdy nie powtórzy i dotrzymam słowa. Czy możemy więc przestać robić z mojej osoby taką sensację i w spokoju zająć się jedzeniem i miłą rozmową?
   -Gdybyś nie dawał nam powodu, to nie musielibyśmy o tym rozmawiać! -tata prawie wstał i uderzył pięścią w stół.
   -Już panowie, spokój -mama chwyciła tatę i Henry'ego za rękę i spojrzała na nich spod długich ciemnych rzęs. -mamy się cieszyć tym spotkaniem, a do tej rozmowy będzie jeszcze okazja wrócić.
Chwilę potem dostaliśmy już nasze zamówienia.
-I jak sobie dałaś radę, Maddie? -spytała troskliwie kobieta, wspominając moją zmianę w kawiarnii.
-Jakoś dałam, -odpowiedziałam- przyszedł kolega i... trochę mi pomógł.
   -O, to świetn...- mama nie dokończyła, bo tata i Henry na mnie spojrzeli i niemalże równocześnie powiedzieli:
   -Kolega? -tata był zdziwiony, a brat zaczął się śmiać. -to ten od liściku? -dopytywał Henry
   -Tak tato, kolega.-sprostowałam, po czym odpowiedziałam bratu- I tak Henry 'ten od liściku', ale on ma imię.
   -Od liściku?- mężczyzna był jeszcze bardziej zaskoczony niż przedtem.
   -Nazywa się Ross i błagam, nie próbujcie nawet nic insynuować. To tylko kolega. -ostatnie zdanie zaakcentowałam wyraźnie, choć i tak wiedziałam, że to nic nie da.
   -Wszystkie tak mówią -skwitował brat między kolejnymi gryzami zamówionej potrawy. Kopnęłam go pod stołem, a chłopak aż wypuścił ręki widelec.
   -To. tylko. kolega. -wycedziłam przez zęby.
   Próbowałam być stanowcza, ale spotkało się to z większym rozbawieniem, niż myślałam. Nawet u rodziców.
   -W takim razie, czemu, się tym aż tak przejęłaś? -spytał Henry, który najwidoczniej chciał mnie jeszcze bardziej zdenerwować.
   -Henry! -krzyknęłam i walnęłam pięścią w stół, na co chłopak zaczął się jeszcze bardziej śmiać. Zażenowana oparłam się o krzesło i skrzyżowałam ręce. -że też musiałam trafić na takiego brata. -opuściłam swoje miejsce i chcąc trochę ochłonąć, wyszłam z restauracji. Usiadłam na ławce i aż nie uwierzyłam, kogo zobaczyłam. -Przede mną stał Ross.
   -Maddie? -spytał tak, jakby sam nie dowierzał.
   Wstałam i po prostu się do niego przytuliłam. Byłam rozgoryczona zaistniałą wcześniej sytuacją i prawdę mówiąc nie myślałam teraz zbyt wiele, bo za dużo uczuć na raz kotłowało się w mojej głowie.
   Chłopak owinął mnie swoimi ramionami i przyciągnął trochę mocniej do siebie. Było mi ciepło i czułam się bezpiecznie, co przyspieszyło proces mojego uspokajania się po ekspresowej wymianie zdań z bratem i po wyjątkowo pracowitym dniu. Tak naprawdę, wszystko się chyba we mnie skumulowało i chciało się wydostać.
   -Co ty tu robisz? -spytał, a ja wskazałam na restaurację przed którą staliśmy.
   -A ty? -chłopak w odpowiedzi zrobił to samo, tylko, że pokazał mi drzwi do lokalu obok.
   -Co się sta... -spytał, ale nie dokończył, bo pojawił się za nim wyższy chłopak o włosach koloru nieco ciemniejszego blondu, na oko starszy od niego jakieś dwa lata . Przestraszyłam się trochę i mimowolnie złapałam Rossa za nadgarstek, na co on delikatnie się uśmiechnął, nadal patrząc na wysokiego chłopaka.
   -Stary, tu jeste... Czeeść? -powiedział chłopak i przeniósł wzrok z blondyna na mnie-nie wiedziałem, że jesteś zajęty. -posłał mu spojrzenie pełne uznania, co mnie trochę zdziwiło.
   -Cześć Rocky -powiedział Ross, chyba trochę zezłoszczony, a trochę zmieszany -to jest Maddie. Maddie - skierował się do mnie- to mój brat, Rocky.
   Rocky uśmiechnął się szarmancko i spojrzał na mnie nieco innym wzrokiem niż wcześniej.
   -Miło cię poznać Maddie i przepraszam, że przerywam, ale muszę na chwilę zabrać naszego blondaska.
   Puściłam rękę Rossa, który wyszeptał:
   -Zaraz wrócę, poczekaj tu.


   -Kolego, znalazłeś sobie całkiem ładny powód, żeby zerwać z Carrie.
   -Rocky, opanuj się. To wcale nie tak. -powiedziałem, bonie podobało mi się stwierdzenie brata. - To tylko koleżanka.
   -Chyba bardzo bliska, skoro trzymała cię za rękę -zauważył chłopak unosząc triumfalnie brwi. Przewróciłem oczami.
   -Ale chyba nie o tym chciałeś pogadać, prawda? -upomniałem go, szybko zmieniając temat i nakierowując rozmowę na właściwy tor., co trochę zbiło go z tropu.O Maddie jeszcze będzie czas pogadać.
   -Ach, racja. -otrząsnął się- Przyszedłem spytać co chcesz na deser.
   -Nie wiem, wszystko mi jedno, wezmę to co ty. -odpowiedziałem, byle tylko już sobie poszedł.
   -Nawet Gruszkową finezję
   -Tak, tak -machnąłem ręką i już skierowałem się w stronę Maddie.
   -Jaasne... -Rocky zmrużył oczy i nic już nie powiedział. Wiedział, jak bardzo brat nienawidził gruszek i, że nigdy z własnej woli żadnej by nie zjadł.

   Wróciłem do Maddie, która siedziała zgarbiona na ławce. Miała na sobie czarne spodnie i szarą koszulę, na którą zarzuciła gruby granatowy sweter. Spojrzała na mnie i przesunęła się tak, żebym mógł usiąść obok niej.
   -Nienawidzę go. -powiedziałam cicho.
   -Rocky'ego? -spytałem głupkowato, ale zrozumiałem, że dziewczyna nie była w nastroju na żarty.
   -Mojego brata. Zawsze wszystko potrafi zepsuć.
   -Wiesz, oni już chyba tak mają. Lubią drażnić swoje siostry -westchnąłem i dodałem -i swoich młodszych braci też.
   Zauważyłem, że spojrzała na mnie i chyba trochę się rozpromieniła.
   -A tak poza tym, wszystko ok? -spytałem -i przepraszam cię za Rocky'ego, on jest naprawdę w porządku, tylko ma... średnie wyczucie czasu.
  Uśmiechnęła się.
   -Nie ma sprawy -odpowiedziała -ja z kolei przepraszam, za...
-Madd... -z restauracji wyszedł chłopak i spojrzał na szatynkę pytającym wzrokiem. -przyszedłem spytać, czy wszystko gra.
-Tak -rzuciła -możesz mnie zostawić?
-Przepraszam Maddie. Nie chciałem...
Pomyślałem, że nie będę im dłużej przeszkadzać i cicho pożegnałem się z dziewczyną, która uśmiechnęła się przepraszająco.

Maddie POV
   -Henry, nie chcę z Tobą rozmawiać -obruszyłam się
   -Hmm to był Ross? -nie odpowiedziałam -wygląda na równego gościa.
Spojrzałam na drzwi lokalu, za którymi zniknął przed chwilą blondyn i mimowolnie się uśmiechnęłam.
   -Słuchaj Mad, nie wiedziałem -naprawdę nie miałam ochoty dalej tego słuchać. Nawet jeśli sobie żartował, to i tak mnie zranił, przekraczając cienką granicę mojej odporności na jego docinki.     Wstałam z ławki i wróciłam do restauracji, gdzie czekali na nas rodzice.
   -I co, wszystko gra? -spytała mama, ale nie odpowiedzieliśmy. Po prostu zajęliśmy swoje miejsca i do końca posiłku siedzieliśmy w ciszy. Byłam potem ogromnie zła na siebie, że zachowując się jak przedszkolak zniszczyłam tak ważną kolację.

Restauracja Sydney Garden.
   -Cześć kotku, co robiłeś na takim zimnie? -spytała Stormie patrząc, jak siadam przy stoliku.
   -Chciałem się przewietrzyć -odpowiedziałem w sumie zgodnie z prawdą, pomijając jedynie kilka szczegółów. Spojrzałem na Rocky'ego, który lekko się uśmiechnął. Oh, jak bardzo byłem mu wdzięczny, że nic nie powiedział. Drugiej fali pytań bym już dzisiaj nie przeżył.


      Kiedy wróciłem do domu i poszedłem się kąpać, spojrzałem na swoje dłonie, a co za tym szło -również na nadgarstki. Przypomniało mi się, jak Maddie mnie za jeden z nich chwyciła i jak się wtedy poczułem. 
   Miałem wrażenie, że w pewnym sensie bezgranicznie mi zaufała, chociaż zdałem sobie sprawę, że była wtedy porządnie zdenerwowana i chyba nie myślała specjalnie nad tym, co robi. A jednak to zrobiła; i nawet jeśli był to tylko odruch, wywołany reakcją na Rocky'ego nie mogłem przestać o tym myśleć. 
Mimo wszystko,postanowiłem zbytnio tego nie filtrować, bo prawdopodobnie nie kryło się za tym nic głębszego. Chlusnąłem sobie zimną wodą w twarz i spojrzałem w lustro.
   Zauważyłem w sobie jakąś zmianę, która powoli następowała od tamtego dnia, kiedy wraz z Carrie byłem w kawiarni. Zmiana, której trochę nie rozumiałem, a która znacznie na mnie wpłynęła
. To była ta zmiana, która dotyka ludzi, którzy świadomie bądź nie, spotykają właśnie tą jedną osobę, jedyną, właściwą dla nich. Byłem tego pewien.
 *
________________
Kochani jestem! Z rozdziału nie do końca jestem zadowolona, bo mam wrażenie, że nic się nie dzieje, ale takie rozdziały też są potrzebne, prawda?
Dziękuje wszystkim za komentarze pod '5.' i zachęcam do komentowania i tego rozdziału :)
Do następnego razu!
Aha, i strasznie Was przepraszam, za taką małą czcionkę, nie wiem co jest :o
Dusss 


6 komentarzy:

  1. Rozdział świetny. Jeju, jak ja się ucieszyłam gdy zobaczyłam że dodałaś rozdział. Byłam uchachana xD Coś się kroi między Roddie, hihi. Czekam of course na next i zapraszam do siebie na nowy rozdział R5-my-love-story.blogspot.com
    ~Julia

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział!!! :D Tak Ross, Maddie to ta jedyna :) Czekam na next!

    ~ Wera

    OdpowiedzUsuń
  3. Oooooo. Końcówka jest genialna, taka subtelna, ale przyjemna.
    Rozdziały, w których ''nic się nie dzieje'' są jak najbardziej potrzebne. A w szczególności takie jak ten. Nie wiem co Ty lamo się czepiasz. Mi się czytało z uśmiechem na ustach.
    Lubię Maddie, jest taka dojrzała, a jednocześnie nie przegina udając ''starą maleńką''. Jest taka wyważona, że tak powiem.
    I Rossa też lubię. Taki kochany chłopak. Książe z bajki, możnaby rzec.
    Już się nie mogę doczekać kiedy Roddie coś ten, heheh. Ale to jak teraz się wobec siebie zachowują jest autentycznie urzekające. Super to opisujesz!
    Czekam na next!
    I zapraszam do siebie. Nie ukrywam, że byłoby mi miło, gdybyś skomentowała.:
    http://rossomefanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę sama napisać 5 komentarzy czy to się nie liczy, hahah? :D

      Usuń
  4. Fajny rozdzialik :) <3 Jak będziesz miała chwilę wolnego czasu, to bardzo chciałąbym się dowiedzieć, co sądzisz o moim blogu: story-with-ross-lynch.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział nie jest nudny!
    A jeśli chodzi o te twoje stwierdzenie, że takie rozdziały też są potrzebne, to z zupełności się z tobą zgadzam. Zazwyczaj takie rozdziały początkują dalszą akcje (przynajmniej według mnie XD).
    Zrobiłaś Rossa w tym opowiadaniu takiego kochanegooo!
    Takkiee to słodkie ♥

    Czekam oczywiście na nextaaaa!

    Never-without-you-r5.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń