niedziela, 2 marca 2014

55. There's nothing left to say now...

-Harper... Ty-ty nie śpisz? -spytał zdziwiony chłopak
-Czy naprawdę muszę zasypiać, żeby zbierało ci się na tak szczere rozmowy, Rossy?
-Po prostu za bardzo się boję. Spróbuj zrozumieć.
-Rozumiem -przytaknęłam i delikatnie pocałowałam go w usta. -nie zostawię cię, skarbie.

Do pokoju weszła rozczochrana Rydel i nieogolony Rocky. Oboje, chociaż prezentowali się dosyć niecodziennie i zabawnie, zachowywali całkowitą powagę. Rocky zaczął:
-Ross, Har...
-Braciszku -przerwała mu blondynka -pozwól, że ja to zrobię. Musimy Wam o czymś powiedzieć.

 Ross usiadł na łóżku, a ja chwyciłam go za rękę.

-Zamiesiąc musimy być... -zaczęła Rydel
-W Kalifornii -wypalił Rocky, który widział, że siostra nie jest w stanie tego powiedzieć.
-CO? Ale jak to?! -Ross był oburzony i zdenerwowany jednocześnie.
-Dzwonili rodzice, chcą, żeby wcześniej zacząć przygotowania do trasy. Nic na to nie poradzę, Ross tak mi przykro...

Chłopak wstał
-Wiecie co, dajcie mi spokój.

 i wyszedł z pokoju trzaskając za sobą drzwiami.

Rydel aż się wzdrygnęła, a Rocky usiadł na moim łóżku. Oboje nie lubili, kiedy brat był w takim stanie. Ja natomiast, nie odzywając się do rodzeństwa pobiegłam za chłopakiem.
-Ross, poczekaj! -krzyknęłam, kiedy na zakręcie ledwo utrzymałam równowagę. Szukałam chłopaka po całym mieszkaniu, ale go nie było. Niemożliwe, żeby był daleko. Zostawiłam go raptem na kilka minut.

-Chłopaki, widzieliście... -spytałam Ratliffa i Rikera, którzy siedzieli na kanapie i zajadali się sałatką z tuńczykiem.
-Tego opętańca, co przed chwilą wyleciał jak oparzony ze schodów? -spytał roześmiany Ell -wybiegł z mieszkania i tyle żeśmy go widzieli.

Nie czekając długo, niezdarnie wcisnęłam na siebie trampki (nawet ich nie zasznurowałam) chwyciłam torbę i wypadłam z domu. Pobiegłam najpierw w prawo, ale potem zorientowałam się, gdzie tak naprawdę mógł być chłopak. Pomost. Nad jeziorem.


                                                                       *  *  *
Dobiegłam tam w 15 minut, chociaż zazwyczaj dotarcie tam zabierało mi więcej czasu. Parę razy o mało nie potrąciło mnie auto i w pośpiechu przepraszałam wszystkich przechodniów, których niechcący trąciłam łokciem, ale ostatecznie, w całkiem niezłej kondycji dotarłam do celu. Przeszłam przez łąkę, ominęłam wysokie łany zbóż i trzcinę rosnącą zaraz obok. Tak jak myślałam. Ross siedział na pomoście i patrzył na wodę. Podeszłam do niego i zatrzymałam się wargami na jego szyi. Potem usiadłam obok.

-Dlaczego oni mi to robią, Harper? No dlaczego!? -spytał z wyrzutem a po jego głosie wywnioskowałam, że albo niedawno skończył płakać, albo właśnie miał zamiar zacząć.
-To nie ich wina, Ross...Widziałeś, że też byli rozgoryczeni. A wymykaniem się z mieszkania nic nie zdziałasz...

Siedzieliśmy w ciszy. Po chwili Ross wstał, jakby odzyskał jakieś siły do życia i z zapałem się odezwał.
-Ucieknijmy Harper. Gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie. Gdzieś, gdzie wszystko będzie proste. Bądźmy cały czas w drodze... Chociaż raz cieszmy się tylko sobą.

Uśmiechnęłam się. Chciałabym tak uciec. Z czystym kontem, zacząć wszystko od zera. Ale z tym wiązały się nieodłączne konsekwencje. Czekała mnie szkoła a mama by nie wytrzymała ze strachu. Nie mogłam tak po prostu zniknąć, chociaż była to jedna z tych rzeczy, które naprawdę chciałabym zrobić.  Za dużo niechcianych skutków.

-Ross, wiesz, że to niemożliwe.
-Chociaż do końca wakacji. Obiecuję, że potem wrócimy. Ale doskonale wiesz, że oboje tego potrzebujemy. Harper, proszę! Zgódź się .
-Masz pomysł na środek transportu? Masz pieniądze? Znasz się na Polskich realiach? Nie sądzę. Ross, to nie jest Ameryka, tu nie wszystko jest o takie <zamaszyście pstryknęłam palcami w powietrzu>

Ross chwycił moje uniesione nadgarstki i mocno mnie pocałował.
-Wszystko jest takie proste, jakie chcesz, żeby było. -powiedział puszczając ręce i odchodząc w stronę ulicy. Dobiegłam do niego.

-Właśnie, że nie jest Ross.  Po prostu... eh. -westchnęłam. Odeszłam kawałek, a Ross nadal stał w tym samym miejscu co przedtem.
-Dlaczego chcesz tak szybko dorosnąć Harper? Dlaczego cały czas przejmujesz się konsekwencjami? To tworzy niepotrzebne problemy.
-Ktoś musi. Ross taka już jestem, jak Ci to nie pasuje, to...
-No chodź tu -powiedział z uśmiechem i mocno mnie przytulił. -wszystko mi pasuje. Tylko trochę byś mogła się uspokoić. Nie musimy uciekać. Ale ja będę musiał wyjechać. I co wtedy?
-O nie, i kto teraz zaczyna stwarzać problemy? -odpowiedziałam uśmiechnięta. -już to przerabialiśmy, a większość tych rozmów przynosiła odwrotny skutek. Ach, no i jeżeli Cię to zadowoli, możemy dzisiaj uciec, ale o 22 musimy wrócić na kolację, bo mama chciała koniecznie coś przygotować.

Stanęłam na palcach i dałam chłopakowi całusa w policzek. Chwyciłam go za rękę i chociaż raz próbowałam się cieszyć tą ulotną chwilą.









3 komentarze:

  1. Super rozdział! Masz talent do pisania ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziewczyno, czy mogłabyś napisać choć raz coś kiepskiego? Serio, przez Ciebie tracę wiarę w siebie ;). A tak na poważnie, super rozdział, bardzo prawdziwy.
    Całuski.
    Luna

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział cudowny <333 Czekam na next :D
    Pozdrawiam cieplutko
    ~~Julka~~

    OdpowiedzUsuń