-Jesteście
gotowi? -spytała mama kierując się w stronę schodów. -za chwilę
wychodzimy!
Zbiegłam
na dół i w pośpiechu próbowałam związać włosy w koka, ale
ostatecznie zostawiłam je w spokoju, bo pędząc po schodach raczej
uczesanie się dosłownie graniczyło z cudem.
-A
gdzie Henry? -zapytał podejrzliwie tata, kiedy obie z mamą byłyśmy
już przy samochodzie.
Spojrzenia
rodziców natychmiast powędrowały w moją stronę, oczekując
jakiegoś sensownego wyjaśnienia.
-Obiecywał,
że wróci do kolacji... -powiedziałam zdenerwowana, Jak widać,
brat znów nie dotrzymał słowa. W takim wypadku zapowiadał się
naprawdę cudowny wieczór.
-Co
za człowiek. -tata pokręcił głową z dezaprobatą i wybrał numer
na ekranie komórki.
-Halo,
Henry? Gdzie ty się wałęsasz, chcemy już jechać! Nie. Co ty sobie
wyobrażasz? Dobrze, ale jeśli nie... Ok. Będziemy w Honey&Wine.
Tak. No to cześć.
-I
co? -spytała mama, kiedy jej mąż odłożył telefon.
-Powiedział,
że do nas dojedzie. Mówi, że musi wstąpić w jeszcze jedno
miejsce i przyjedzie do restauracji.
-Paul,
a może on ma jakieś kłopoty? -koloryzowała mama -może coś mu
się stało?
-Nie
przesadzaj, nic mu nie jest. Tak mi przynajmniej powiedział. To
mądry chłopak, tylko nieodpowiedzialny. No ale zapewnił mnie, że
przyjedzie, więc lepiej wsiadajcie do samochodu. Mamy rezerwację na
dwudziestą pierwszą.
Godzinę wcześniej, galeria w Littleton
-Ross!
-krzyknął Riker, kiedy pojawiłem się za wielką plandeką
oddzielającą nas od sceny. -gdzieś ty był, człowieku, urwę ci
łeb jak drugi raz coś takiego wywiniesz.
-Riker!
Opanuj się, przecież przyjechał -oburzyła się Rydel -wszystko
gra? -zwróciła się do mnie
Pokiwałem
głową. Chwyciłem gitarę, przeczesałem grzywkę i wyszliśmy na
scenę.
W
sumie z tego koncertu zrobiła się całkiem wielka rzecz. Przyszło
sporo ludzi, sporo przyglądało się nam z wewnętrznych restauracji,
podczas przedświątecznej kolacji. Poczułem lekki ścisk w żołądku,
trochę ze stresu, trochę z podekscytowania.
Westchnąłem
i przysunąłem mikrofon do ust.
-Cześć
Wam, jesteśmy R5 i zagramy dzisiaj dla Was kilka piosenek.
-Odsunąłem się trochę i odwróciłem do rodzeństwa. -Raz,
dwa, trzy, idziemy. -wyszeptałem
Zagraliśmy
parę świątecznych kawałków i kilka piosenek, które napisaliśmy
w ostatnim czasie. Ludzi przybywało, część się uśmiechała,
inni kołysali się w rytmie muzyki. I my, sam zespół zaczęliśmy
inaczej grać, niż na początku. Z większym luzem, zapałem,
poczuciem docenienia i zadowolenia z muzycznego kontaktu z
publicznością.
W
przerwie wypatrywałem w tłumie Maddie, a nuż, może się pojawiła. Byłem trochę zawiedziony, ale przecież powiedziała, że
nie będzie mogła przyjść. No trudno. Na pewno zagramy jeszcze
kilka koncertów i wtedy przyjdzie.
Około
dwudziestej pierwszej skończyliśmy występy i przebrani w bardziej
odświętne ubrania pojechaliśmy z rodzicami do Sydney Garden, gdzie
zamierzaliśmy zjeść.
-No
Ross, to gdzie byłeś przed koncertem? -spytał zaciekawiony Rocky.
Poczułem spojrzenia wszystkich osób skierowane w moją stronę.
Nawet tata, który prowadził, przyglądał mi się w lusterku
wstecznym.
-No,
ja... -zerknąłem na Rydel, by mi pomogła. Jej reakcja niestety
była kompletnie odwrotna niż się spodziewałem.
-Ross
pojechał do dziewczyny, zadowoleni? -spojrzałem wypłoszony na
blondynkę.
Przejechałem
sobie dłonią po twarzy i oparłem się o szybę. Żegnaj spokojny
wieczorze. Witaj mordercze przesłuchanie w wydaniu Lynch.
-U
Carrie? -spytał Riker
-No
pewnie, że do Carrie, Riker, ale ty czasem głupie pytania zadajesz
-Ryland trzepnął starszego brata w tył głowy i znów na mnie
spojrzał.
-Tak
właściwie to... -wcisnąłem się w swoje oparcie i z niepokojem
obserwowałem wszystkie osoby w samochodzie -zerwałem z nią.
-wyszeptałem i zacisnąłem oczy, byleby tylko nie widzieć ich
reakcji i poruszenia, jakie wywołały moje słowa.
-Zerwałeś?
Jak to, Ross, co się stało? -spytała zatroskana Stormie
-Bo
nam się nie układało -wzruszyłem ramionami -i nie mówcie mi, że
mogłem to naprawić, bo nie mogłem.
-Czemu
nie?
-Już,
wystarczy tej wścibskości -zażądała Rydel. -Dajcie mu odpocząć.
-Ale
my chcemy wiedzieć! -obruszył się Rocky, na co Mark się zaśmiał
-No
właśnie -Ryland przybił mu piątkę. -niech chociaż powie
dlaczego!
-Bo
nie widzieliśmy sensu w naprawianiu tego -posmutniałem trochę i
poprawiłem rękaw marynarki -to już było spisane na straty.
Rodzina
ucichła i spojrzała na mnie ze współczuciem.
-Przepraszamy
stary, Wszystko ok? -zmieszał się Riker odwracając się w moją
stronę, a ja przytaknąłem i przeniosłem wzrok na przemykające z
oknem oświetlone witryny przystrojonych kamienic.
Nagle
dopadło mnie okropne uczucie przygnębienia. W pewien sposób czułem
żal do siebie, że jednak nie walczyłem o Carrie. Ale to nie miało
sensu. Naprawdę nie miało. A może miało, tylko ja tego sensu nie
widziałem? Może po prostu...
...Zakochałeś
się w innej dziewczynie?
-podpowiedziało sumienie
Westchnąłem
cicho i zamilkłem.
Po chwili, próbując przełamać niezręczną ciszę, głos
podjęła Stormie.
-No
ale dzieciaki, jestem z Was bardzo dumna. To był właściwie wasz
pierwszy poważny występ!
-Kto
wie, jak to się teraz potoczy. -dodał Mark - Może uda się
załatwić jakiś kameralny koncert jeszcze w tym roku. Musicie tylko nadal sobie brzdąkać w garażu i dawać z siebie wszystko.
Wszyscy
się ucieszyliśmy. Organizowanie regularnych koncertów było
kolejnym krokiem naprzód w karierze zespołu. Mieliśmy teraz
niepowtarzalną szansę, a nasze ambicje z minuty na minutę wnosiły się jeszcze wyżej.
Najpierw ciche koncerty w Littleton, później występy w Ameryce i
trasa dookoła Europy. Byłoby świetnie.
Uśmiechnąłem
się do siebie. Nasze najśmielsze marzenia mogły się spełnić,
wystarczyło tylko wprawić w ruch jedno koło skrzętnie
działającego mechanizmu, by się to udało.
Restauracja Honey&Wine
-W
takim razie ja poproszę sałatkę z kurczakiem i puree z ziemniaków
-zamówiłam, kiedy przyszła moja kolej. Siedzieliśmy w trójkę w
nieco nerwowej atmosferze.
Rozejrzałam
się po wnętrzu restauracji. Siedzieliśmy na przy dębowym stole na krzesłach obitych miękkim pluszem krzesłach w blasku bladych świec i subtelnego światła rzucanego
przez lampę nad nami okloszowaną miękkim materiałem. Ściany w
oddali miały odcień igieł sosny, ale w miejscu, gdzie oświetlały
je lampki i świece, ich kolor płynnie przechodził w miętowy.
Kilka
obejrzanych stolików później do restauracji wszedł wysoki szatyn,
który rozluźnił nieco ciężką aurę w naszym towarzystwie, ale szybko znów zrobiło się niezręcznie
-Przepraszam
was za spóźnienie -wydukał pokornie i zajął miejsce między mną
a mamą. -mam nadzieję, że nie czekaliście zbyt długo.
Spojrzałam
na zegarek. Było piętnaście po dziewiątej, co oznaczało całkiem
przyzwoity czas przyjazdu Henry'ego.
-Nie.
Na szczęście nie. -odrzekł tato -masz zamiar się jakoś
usprawiedliwić, tymi swoimi 'wypadami' i ciągłym wyręczaniem się
siostrą w pracy? Podobno to był już siódmy raz!
-Przepraszam,
naprawdę -zdenerwował się chłopak -obiecałem, że to się już
nigdy nie powtórzy i dotrzymam słowa. Czy możemy więc przestać
robić z mojej osoby taką sensację i w spokoju zająć się
jedzeniem i miłą rozmową?
-Gdybyś
nie dawał nam powodu, to nie musielibyśmy o tym rozmawiać! -tata prawie wstał i uderzył pięścią w stół.
-Już
panowie, spokój -mama chwyciła tatę i Henry'ego za rękę i
spojrzała na nich spod długich ciemnych rzęs. -mamy się cieszyć
tym spotkaniem, a do tej rozmowy będzie jeszcze okazja wrócić.
Chwilę
potem dostaliśmy już nasze zamówienia.
-I
jak sobie dałaś radę, Maddie? -spytała troskliwie kobieta, wspominając moją zmianę w kawiarnii.
-Jakoś dałam, -odpowiedziałam-
przyszedł kolega i... trochę mi pomógł.
-O,
to świetn...- mama nie dokończyła, bo tata i Henry na mnie
spojrzeli i niemalże równocześnie powiedzieli:
-Kolega? -tata był zdziwiony, a brat zaczął się śmiać. -to ten od
liściku? -dopytywał Henry
-Tak
tato, kolega.-sprostowałam, po czym odpowiedziałam bratu- I tak Henry 'ten od liściku', ale on ma imię.
-Od
liściku?- mężczyzna był jeszcze bardziej zaskoczony niż
przedtem.
-Nazywa
się Ross i błagam, nie próbujcie nawet nic insynuować. To tylko
kolega. -ostatnie zdanie zaakcentowałam wyraźnie, choć i tak wiedziałam, że to nic nie da.
-Wszystkie
tak mówią -skwitował brat między kolejnymi gryzami zamówionej
potrawy. Kopnęłam go pod stołem, a chłopak aż wypuścił ręki
widelec.
-To.
tylko. kolega. -wycedziłam przez zęby.
Próbowałam
być stanowcza, ale spotkało się to z większym rozbawieniem, niż
myślałam. Nawet u rodziców.
-W
takim razie, czemu, się tym aż tak przejęłaś? -spytał Henry,
który najwidoczniej chciał mnie jeszcze bardziej zdenerwować.
-Henry!
-krzyknęłam i walnęłam pięścią w stół, na co chłopak zaczął
się jeszcze bardziej śmiać. Zażenowana oparłam się o krzesło
i skrzyżowałam ręce. -że też musiałam trafić na takiego brata. -opuściłam swoje miejsce i chcąc trochę ochłonąć, wyszłam z restauracji.
Usiadłam na ławce i aż nie uwierzyłam, kogo zobaczyłam. -Przede
mną stał Ross.
-Maddie?
-spytał tak, jakby sam nie dowierzał.
Wstałam
i po prostu się do niego przytuliłam. Byłam rozgoryczona
zaistniałą wcześniej sytuacją i prawdę mówiąc nie myślałam
teraz zbyt wiele, bo za dużo uczuć na raz kotłowało się w mojej
głowie.
Chłopak
owinął mnie swoimi ramionami i przyciągnął trochę mocniej do
siebie. Było mi ciepło i czułam się bezpiecznie, co przyspieszyło
proces mojego uspokajania się po ekspresowej wymianie zdań z
bratem i po wyjątkowo pracowitym dniu. Tak naprawdę, wszystko się chyba we mnie skumulowało i chciało się wydostać.
-Co
ty tu robisz? -spytał, a ja wskazałam na restaurację przed którą
staliśmy.
-A
ty? -chłopak w odpowiedzi zrobił to samo, tylko, że pokazał mi
drzwi do lokalu obok.
-Co
się sta... -spytał, ale nie dokończył, bo pojawił się za nim
wyższy chłopak o włosach koloru nieco ciemniejszego blondu, na oko
starszy od niego jakieś dwa lata . Przestraszyłam się trochę i
mimowolnie złapałam Rossa za nadgarstek, na co on delikatnie się uśmiechnął, nadal patrząc na wysokiego chłopaka.
-Stary,
tu jeste... Czeeść? -powiedział chłopak i przeniósł wzrok z
blondyna na mnie-nie wiedziałem, że jesteś zajęty. -posłał mu
spojrzenie pełne uznania, co mnie trochę zdziwiło.
-Cześć
Rocky -powiedział Ross, chyba trochę zezłoszczony, a trochę
zmieszany -to jest Maddie. Maddie - skierował się do
mnie- to mój brat, Rocky.
Rocky
uśmiechnął się szarmancko i spojrzał na mnie nieco innym
wzrokiem niż wcześniej.
-Miło
cię poznać Maddie i przepraszam, że przerywam, ale muszę na
chwilę zabrać naszego blondaska.
Puściłam
rękę Rossa, który wyszeptał:
-Zaraz
wrócę, poczekaj tu.
-Kolego,
znalazłeś sobie całkiem ładny powód, żeby zerwać z Carrie.
-Rocky,
opanuj się. To wcale nie tak. -powiedziałem, bonie podobało mi się
stwierdzenie brata. - To tylko koleżanka.
-Chyba
bardzo bliska, skoro trzymała cię za rękę -zauważył chłopak
unosząc triumfalnie brwi. Przewróciłem oczami.
-Ale
chyba nie o tym chciałeś pogadać, prawda? -upomniałem go, szybko zmieniając temat i nakierowując rozmowę na właściwy tor., co
trochę zbiło go z tropu.O Maddie jeszcze będzie czas pogadać.
-Ach,
racja. -otrząsnął się- Przyszedłem spytać co chcesz na deser.
-Nie
wiem, wszystko mi jedno, wezmę to co ty. -odpowiedziałem, byle
tylko już sobie poszedł.
-Nawet Gruszkową finezję?
-Tak, tak -machnąłem ręką i już skierowałem się w stronę Maddie.
-Jaasne...
-Rocky zmrużył oczy i nic już nie powiedział. Wiedział, jak bardzo brat nienawidził gruszek i, że nigdy z własnej woli żadnej by nie zjadł.
Wróciłem
do Maddie, która siedziała zgarbiona na ławce. Miała na sobie
czarne spodnie i szarą koszulę, na którą zarzuciła gruby
granatowy sweter. Spojrzała na mnie i przesunęła się tak, żebym
mógł usiąść obok niej.
-Nienawidzę
go. -powiedziałam cicho.
-Rocky'ego?
-spytałem głupkowato, ale zrozumiałem, że dziewczyna nie była w
nastroju na żarty.
-Mojego
brata. Zawsze wszystko potrafi zepsuć.
-Wiesz,
oni już chyba tak mają. Lubią drażnić swoje siostry -westchnąłem
i dodałem -i swoich młodszych braci też.
Zauważyłem,
że spojrzała na mnie i chyba trochę się rozpromieniła.
-A
tak poza tym, wszystko ok? -spytałem -i przepraszam cię za
Rocky'ego, on jest naprawdę w porządku, tylko ma... średnie
wyczucie czasu.
Uśmiechnęła
się.
-Nie
ma sprawy -odpowiedziała -ja z kolei przepraszam, za...
-Madd...
-z restauracji wyszedł chłopak i spojrzał na szatynkę pytającym
wzrokiem. -przyszedłem spytać, czy wszystko gra.
-Tak
-rzuciła -możesz mnie zostawić?
-Przepraszam
Maddie. Nie chciałem...
Pomyślałem,
że nie będę im dłużej przeszkadzać i cicho pożegnałem się z
dziewczyną, która uśmiechnęła się przepraszająco.
Maddie POV
-Henry,
nie chcę z Tobą rozmawiać -obruszyłam się
-Hmm
to był Ross? -nie odpowiedziałam -wygląda na równego gościa.
Spojrzałam
na drzwi lokalu, za którymi zniknął przed chwilą blondyn i mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Słuchaj
Mad, nie wiedziałem -naprawdę nie miałam ochoty dalej tego
słuchać. Nawet jeśli sobie żartował, to i tak mnie zranił,
przekraczając cienką granicę mojej odporności na jego docinki.
Wstałam z ławki i wróciłam do restauracji, gdzie czekali na nas
rodzice.
-I
co, wszystko gra? -spytała mama, ale nie odpowiedzieliśmy. Po
prostu zajęliśmy swoje miejsca i do końca posiłku siedzieliśmy w
ciszy. Byłam potem ogromnie zła na siebie, że zachowując się jak
przedszkolak zniszczyłam tak ważną kolację.
Restauracja Sydney Garden.
-Cześć
kotku, co robiłeś na takim zimnie? -spytała Stormie patrząc, jak
siadam przy stoliku.
-Chciałem
się przewietrzyć -odpowiedziałem w sumie zgodnie z prawdą,
pomijając jedynie kilka szczegółów. Spojrzałem na Rocky'ego,
który lekko się uśmiechnął. Oh, jak bardzo byłem mu wdzięczny, że nic nie
powiedział. Drugiej fali pytań bym już dzisiaj nie przeżył.
Kiedy wróciłem do domu i poszedłem się kąpać, spojrzałem na swoje dłonie, a co za tym szło -również na nadgarstki. Przypomniało mi się, jak Maddie mnie za jeden z nich chwyciła i jak się wtedy poczułem.
Miałem wrażenie, że w pewnym sensie bezgranicznie mi zaufała, chociaż zdałem sobie sprawę, że była wtedy porządnie zdenerwowana i chyba nie myślała specjalnie nad tym, co robi. A jednak to zrobiła; i nawet jeśli był to tylko odruch, wywołany reakcją na Rocky'ego nie mogłem przestać o tym myśleć.
Mimo wszystko,postanowiłem zbytnio tego nie filtrować, bo prawdopodobnie nie kryło się za tym nic głębszego. Chlusnąłem sobie zimną wodą w twarz i spojrzałem w lustro.
Zauważyłem
w sobie jakąś zmianę, która powoli następowała od tamtego dnia,
kiedy wraz z Carrie byłem w kawiarni. Zmiana, której trochę nie
rozumiałem, a która znacznie na mnie wpłynęła
. To była ta zmiana, która
dotyka ludzi, którzy świadomie bądź nie, spotykają właśnie tą
jedną osobę, jedyną, właściwą dla nich. Byłem tego pewien.
*
________________
Kochani jestem! Z rozdziału nie do końca jestem zadowolona, bo mam wrażenie, że nic się nie dzieje, ale takie rozdziały też są potrzebne, prawda?
Dziękuje wszystkim za komentarze pod '5.' i zachęcam do komentowania i tego rozdziału :)
Do następnego razu!
Aha, i strasznie Was przepraszam, za taką małą czcionkę, nie wiem co jest :o
Aha, i strasznie Was przepraszam, za taką małą czcionkę, nie wiem co jest :o
Dusss